niedziela, 6 kwietnia 2014

Moja historia życia z Bogiem (cz. 1.) – Gdy szukam Go…

Pamiętam, że wiele razy spotykałam osoby szczerze wierzące, które miały niesamowitą relację z Bogiem, które autentycznie odczuwały Jego obecność i Jego miłość. Które szczerze Go też kochały. Bardzo chciałam być jak oni. Ale nie czułam tego. Bóg jednak wyciągnął do mnie rękę. Zaczęło się to ok. kwietnia 2004. Moja najmłodsza siostra miała iść do Pierwszej Komunii Świętej i szukałam dla niej prezentu. Od razu odrzuciłam pomysł kupienia zegarka, odtwarzacza mp3, roweru, komórki itp. Chciałam kupić jej coś traktującego o Bogu. Kupiłam dwie książki. Od tamtego czasu zaczęłam bardziej interesować się sprawami wiary. Zatęskniłam znowu za relacją z Bogiem. To zainteresowanie wiarą na początku było bardziej rodzajem buntu przeciw rodzicom, którzy byli i są gorliwymi katolikami. Strasznie skupiali się na pobożności, mniej na szczerej wierze. Mama, nawet gdy byłam już pełnoletnia wciąż przypominała o pierwszopiątkowych mszach młodzieżowych, o nabożeństwach majowych, Drodze Krzyżowej czy Gorzkich Żalach, o różańcu itp. O niedzielnej mszy nie przypominała, bo to było oczywiste. Szczerze miałam już dość chodzenia do kościoła z konieczności. Wolałabym, aby to wypływało z serca i z mojego przekonania. Tego jednak nie czułam choć strasznie chciałam być blisko Boga. Zaczęłam o tym dużo rozmyślać i czytać Biblię. Rozważanie Słowa Bożego sprawiało mi wielką radość, a także uczyło chrześcijańskiego życia. Zdałam sobie sprawę, że mimo, iż uważałam się za osobę wierzącą, tak naprawdę żyłam w grzechu, żyłam daleko od Boga. On był zawsze w moim życiu, ale nie był na pierwszym miejscu. Nie umiałam dla Niego zrezygnować z przyjemności doczesnych.

Rozważanie Słowa Bożego doprowadziło do tego, że zaczęłam widzieć sprzeczności między tym, co jest w Biblii a tym, czego uczył mnie Kościół. Później zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę niektóre różnice i niejasności były cały czas i zauważałam je już wcześniej, ale nie zastanawiałam się nad tym. Teraz jednak nie dało mi to spokoju. Uważałam Biblię za autorytet i chciałam być w zgodzie z Bożym Słowem i z własnym sumieniem. Zaczęłam czytać w Internecie o różnych Kościołach i Wspólnotach. Zdziwiłam się bardzo, kiedy odkryłam, że jest ich tak wiele. Dotychczas nie miałam o tym pojęcia. Moje rosnące zainteresowanie innymi wyznaniami chrześcijańskimi kryłam dla siebie. Nikt nie miał pojęcia, że powoli myślę nad zmianą wyznania. W tym też czasie przypomniałam sobie o dawnym koledze, który zmienił wyznanie. Odświeżyłam kontakty, by dowiedzieć się więcej o jego wspólnocie. On należał do Kościoła Chrześcijan Dnia Sobotniego. Przez pewien czas interesowałam się tym Kościołem, ale kiedy dowiedziałam się, że oni nie uznają bóstwa Chrystusa, odpuściłam sobie. To był marzec 2005. Interesowały mnie wtedy bliżej takie wspólnoty jak Luteranie, Adwentyści, Baptyści i Zielonoświątkowcy.

Pewnego dnia moja mama na pulpicie domowego komputera znalazła plik pt. „Wyznanie Wiary Chrześcijan Baptystów” i zaczęło się. Rodzice wpadli w panikę, mama się rozpłakała, przeszliśmy długą i nerwową rozmowę. Nie była ona dla mnie prosta tym bardziej, że nie wiedziałam wtedy jeszcze, do jakiej wspólnoty chcę należeć. Moim jedynym argumentem była Biblia. Kiedy opierałam się cytatami, moja mama powiedziała nagle: „Ja ci nie bronię czytać Biblii, ale po co się tak w to zagłębiać?” Ręce mi opadły w tym momencie, bo dla mnie Biblia nie była już książką do rekreacyjnego czytania a prawdziwym Słowem prosto od Boga. Atmosfera w tym dniu była już tak gorąca, że w końcu uspokoiłam rodziców, że na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram i nie wiem czy w ogóle, a jeśli już to gdzie pójdę. Tata kazał mi jeszcze wszystko przemyśleć. Pewnie miał nadzieję, że to chwilowe. Chłopak też się wkurzył i zagroził, że ze mną zerwie, jeśli zmienię wyznanie. Nie chciałam go stracić, więc też go uspokoiłam. Ale moje poszukiwania nie ustały.

W ostatnią niedzielę maja poszłam pierwszy raz na ewangelickie nabożeństwo. Wtedy byłam już zdecydowana, że jeśli już odejdę to właśnie do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Ta wspólnota najbardziej mi odpowiadała a i kościół był tylko 15 min. piechotą od mojego domu. Po południu rodzice dowiedzieli się o tym, że byłam na luterańskim nabożeństwie i przeszłam kolejną rozmowę. Powiedziałam im, że poszłam tam z ciekawości. Nie byli zadowoleni, że nadal interesuję się tym tematem. Tego samego dnia wieczorem wyjechałam do Niemiec. Miałam tam zostać do końca września i pracować jako au-pair. Zostałam tylko 2,5 miesiąca, bo nie dobraliśmy się z rodziną goszczącą (notabene byli ewangelikami), ale cenię sobie ten czas, bo miałam dużo chwil, by przemyśleć co dalej. W tym czasie byłam na rozdrożu i właściwie przez 2 miesiące nie chodziłam do żadnego kościoła. Potem postanowiłam, za namową chłopaka, że jednak zostanę w Kościele Katolickim. Przecież przynależność do takiego czy innego wyznania nie zbawia, tylko wiara w Chrystusa. Wróciłam do Polski i chodziłam grzecznie na msze, ale myśli o zmianie wyznania nie ustawały. Zaczęły się studia. Zamieszkałam w Tychach i tylko na weekendy wracałam do domu do Czerwionki. Dowiedziałam się, że w Tyskiej parafii ewangelickiej są czwartkowe nabożeństwa. Zaczęłam na nie uczęszczać, a w niedziele nadal chodziłam na msze do rodzinnej parafii. Nie czułam się z tym dobrze.

1 komentarz: