czwartek, 17 kwietnia 2014

Świąteczne życzenia

Z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocnych
Składam Wam wiosenne życzenia.
Niech Zmartwychwstały Chrystus obdarzy Was swoimi łaskami,
Niech da Wam dużo siły i wiary,
Tak abyście pokonywali wszelkie trudności życia.

wtorek, 15 kwietnia 2014

A to niespodzianka!

Wczoraj zostałam mile zaskoczona przez dziewczyny z Klubu Mam. Prowadziłam ostatnie przed świętami i moim urlopem spotkanie na temat nosidło vs. wisiadło a po moim wystąpieniu Mania w imieniu swoim własnym i wszystkich klubowiczek podziękowała mi za zaangażowanie i trud włożony w organizację i prowadzenie spotkań. Moja działalność została doceniona. I to jak! Dziewczyny złożyły się na fantastyczny upominek dla mnie. Dołożyły się też dziewczyny z grupy rybnickiej. Wzruszyłam się.

A o to, co dostałam:


Wiaderko do kąpieli niemowląt Tummy Tub. Strzał w dziesiątkę! Już kompletując wyprawkę dla Bubinki myślałam, żeby się w nie zaopatrzyć. Jednak dostaliśmy wanienkę, więc pomyślałam, że nie będę wydawać pieniędzy na zbyteczne sprzęty. O jak ja później żałowałam, kiedy przez cztery miesiące każda kąpiel małej odbywała się w pośpiechu i akompaniamencie jej płaczu. Tym razem wiaderko znów było na mojej liście wyprawkowej i dzięki dziewczynom mogę ten zakup odhaczyć.


Bon upominkowy na dowolny zabieg o wartości do 120 zł w Centrum Urody i Rehabilitacji RehaEsstetica. Aż nie mogę się zdecydować, czy wybrać coś na ciało, twarz, włosy czy paznokcie. Jednak z pewnością przyda mi się ta chwila przyjemności w rękach profesjonalistów od urody ;)


Wisior własnoręcznie robiony przez jedną z klubowych mam. Uwielbiam takie oryginalne prezenty. Niepowtarzalny wzór, żadna masówka, tylko osobiste zaangażowanie, talent, poświęcony czas. Będę go nosić z przyjemnością.

Dziewczyny, jeszcze raz Wam dziękuję. Wciąż nie umiem wyjść ze stanu oszołomienia ;) Przecież to nie drobiazgi. Sprawiłyście mi ogromną niespodziankę i przyjemność. Jesteście kochane!

wtorek, 8 kwietnia 2014

Moja historia życia z Bogiem (cz. 3) - Już oficjalnie LuterAnka

6. stycznia 2007 podczas nabożeństwa oficjalnie wstąpiłam do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Jestem taka szczęśliwa! A jeszcze przed tym wszystkim serce waliło mi jak młot. Rzadko kiedy mam ciepłe ręce, ale w tej ważnej chwili aż mi się spociły. To był piękny moment. Miałam przy sobie znajomych ze zboru, przyjechały też moje przyjaciółki z grupki, Szymek miał kamerę i nagrał tę uroczystą chwilę. Ale przede wszystkim był przy mnie Pan Bóg. Prawie 3 lata poszukiwań, dochodzenia do wiary, umacniania jej, szukania swojego miejsca w Kościele, dojrzewania do tej niezwykle ważnej decyzji. Teraz tylko to sformalizowałam. Ale nie mniej chwila ta była cudowna i wzruszająca… Ten dzień był obok dnia moich narodzin, dnia chrztu, dnia, w którym powierzyłam moje życie Bożemu prowadzeniu, jednym z najważniejszych w moim życiu.
 
Chłopak mnie jednak nie zostawił a dziś jest już moim mężem. Ślub wzięliśmy w Kościele Ewangelickim. Bubinkę też ochrzciliśmy w tym Kościele. Mąż oficjalnie jest katolikiem, ale związał się już z moją parafią, czasem chodzi ze mną na nabożeństwa, i też przez jakiś czas śpiewał ze mną w chórze, ale na razie nie myśli o zmianie wyznania.

W tym roku minęło 7 lat odkąd oficjalnie należę do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Nie mogę ustalić dokładnej daty mojego nawrócenia. To był raczej długi i wcale nie łatwy proces poznawania Boga. Zmiana wyznania była tak naprawdę pierwszą w moim życiu decyzją, którą podjęłam całkowicie sama, bez agitacji nikogo z zewnątrz, a nawet wbrew temu, co radzili mi najbliżsi. To nie było dla mnie łatwe, wręcz było potwornie trudne, okupione miesiącami wewnętrznej walki, modlitwy, stresów, nieporozumień z rodziną. Ale zaufałam Panu i uwierzyłam, że On mnie nie odstąpi i nie opuści, że w Nim mogę wszystko, a jeśli Bóg ze mną, któż przeciwko mnie? Dziś mogę powiedzieć, że to była dobra decyzja. Przez te 7 lat przeżyłam kilka poważnych kryzysów wiary, moje zaangażowanie w Kościele zmieniało się. Miało na to wpływ wiele czynników. I te kryzysy i moja życiowa ścieżka (studia, ślub, wyjazd do Szkocji, powrót, praca, dziecko). Dziś zdecydowanie mniej się angażuję, bo zwyczajnie nie mam na to tyle czasu, ale jeśli mogę jakoś pomóc w parafii, to zawsze chętnie to robię. Z wielu rzeczy mogę w życiu zrezygnować, ale nie umiem już żyć bez Boga! Chciałabym, żeby moje dzieci też kiedyś mogły tak powiedzieć.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Moja historia życia z Bogiem (cz. 2.) – Mój Bóg jest zawsze ze mną

Pewnego dnia czytając Pismo trafiłam na 14. rozdział listu do Rzymian i wszystko stało się jasne. Zrozumiałam, że nie mogę patrzeć na innych, bo to moja wiara, moje życie i moja osobista relacja z Bogiem. Nie mogę robić wbrew swemu sumieniu. W następną niedzielę poszłam już na nabożeństwo do KEA. Popołudniu odbyłam kolejną krótką rozmowę z mamą. Powiedziałam jej, że już postanowiłam. Nie było płaczu ani wyrzutów. Mama chyba zdążyła oswoić się z tą sytuacją. Powiedziała tylko swoje, że po co sobie życie komplikuję, ale że do wiary zmusić mnie nie może, więc zrobię, jak chcę. Od tamtej pory chodzę na nabożeństwa do KEA i czuję się luteranką. Poznałam Bodzia (ks. Bogdana Wawrzeczko) – ówczesnego wikarego parafii w Tychach, z którym prowadziłam początkowo korespondencję przez e-mail, potem on zaprosił mnie na młodzieżowe spotkania biblijne. Tam poznałam fantastycznych młodych ludzi oddanych Bogu. Spotkania były co czwartek, czytaliśmy i rozważaliśmy Słowo Boże, modliliśmy się, śpiewaliśmy, rozmawialiśmy przy herbatce i ciastkach. Uwielbiałam te spotkania, bo dawały mi siłę, a widząc wiarę innych umacniałam i pogłębiałam swoją własną. Czułam się szczęśliwa.

W marcu 2006 parafia w Tychach organizowała ewangelizacje ProChrist. Na tych ewangelizacjach tak właściwie uświadomiłam sobie, co to znaczy, że Chrystus za mnie zmarł, że mnie zbawił. Rozpłakałam się. Bo ja taka grzeszna, a On bez grzechu, zupełnie niewinnie musiał tyle wycierpieć. Zrobił to dla mnie, bo mnie kocha! Tak mi było wstyd za to wszystko, czym Go obrażam, za te wszystkie grzechy. Powierzyłam Bogu swoje życie i daję się Jemu prowadzić. On jest moim Stwórcą, więc zna mnie lepiej niż ja sama. On najlepiej wie, co jest dla mnie dobre. Mimo iż czasem nie rozumiem pewnych spraw, zaufałam Mu i staram się pełnić Jego wolę. Po tym wydarzeniu chętnie udzielałam się w życiu Kościoła, mojej parafii i parafii w Tychach. W sierpniu byłam na Tygodniu Ewangelizacyjnym w Mrągowie. To był cudowny czas. We wrześniu byłam z konfirmantami jako opiekun i tłumacz na wycieczce śladami Marcina Lutra, jeździłam na Diecezjalne Zjazdy Młodzieży Ewangelickiej, tłumaczyłam stronę mojej parafii, śpiewałam w parafialnym chórze, czasem na nabożeństwach czytałam teksty biblijne wyznaczone na dany dzień. Często dostawałam propozycje zaangażowania się w jakieś akcje w parafii. Zawsze chętnie, jak tylko miałam możliwości, brałam w nich udział. O chodzeniu do kościoła nie trzeba było mi już przypominać ani mnie do tego zmuszać.

Najważniejsze dla mnie jest teraz świadectwo. Staram się moim życiem z Bogiem dzielić z innymi i głosić im Ewangelię. Cieszę się, kiedy ludzie poszukujący zwracają się do mnie i chcą porozmawiać. Cieszę się, kiedy moje świadectwo wiary jest zauważane przez innych. W czasie TE w Mrągowie Bodzio opowiadał o mnie pani pastorowej Elżbiecie Walukiewicz. Powiedział, że już myślał, żeby zrezygnować z tygodniowych nabożeństw, bo nie cieszyły się dużą frekwencją, ale pewnego dnia zobaczył mnie, potem drugi raz i kolejny i stwierdził, że to jednak ma sens. Koleżanka – luteranka od zawsze – pytała, jak ja to robię, że mi tak łatwo przychodzi rozmawiać z ludźmi o Bogu. A mi wcale kiedyś nie było łatwo się otworzyć, ale codziennie się o to modlę i to działa! Moja rodzina też otwarła się na inne wyznania. Pytają. Szczególnie mama i najmłodsza siostra. Mama zaczęła czytać Biblię! Nie jest zadowolona z mojej decyzji o konwersji, ale jest spokojna o moją wiarę.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Moja historia życia z Bogiem (cz. 1.) – Gdy szukam Go…

Pamiętam, że wiele razy spotykałam osoby szczerze wierzące, które miały niesamowitą relację z Bogiem, które autentycznie odczuwały Jego obecność i Jego miłość. Które szczerze Go też kochały. Bardzo chciałam być jak oni. Ale nie czułam tego. Bóg jednak wyciągnął do mnie rękę. Zaczęło się to ok. kwietnia 2004. Moja najmłodsza siostra miała iść do Pierwszej Komunii Świętej i szukałam dla niej prezentu. Od razu odrzuciłam pomysł kupienia zegarka, odtwarzacza mp3, roweru, komórki itp. Chciałam kupić jej coś traktującego o Bogu. Kupiłam dwie książki. Od tamtego czasu zaczęłam bardziej interesować się sprawami wiary. Zatęskniłam znowu za relacją z Bogiem. To zainteresowanie wiarą na początku było bardziej rodzajem buntu przeciw rodzicom, którzy byli i są gorliwymi katolikami. Strasznie skupiali się na pobożności, mniej na szczerej wierze. Mama, nawet gdy byłam już pełnoletnia wciąż przypominała o pierwszopiątkowych mszach młodzieżowych, o nabożeństwach majowych, Drodze Krzyżowej czy Gorzkich Żalach, o różańcu itp. O niedzielnej mszy nie przypominała, bo to było oczywiste. Szczerze miałam już dość chodzenia do kościoła z konieczności. Wolałabym, aby to wypływało z serca i z mojego przekonania. Tego jednak nie czułam choć strasznie chciałam być blisko Boga. Zaczęłam o tym dużo rozmyślać i czytać Biblię. Rozważanie Słowa Bożego sprawiało mi wielką radość, a także uczyło chrześcijańskiego życia. Zdałam sobie sprawę, że mimo, iż uważałam się za osobę wierzącą, tak naprawdę żyłam w grzechu, żyłam daleko od Boga. On był zawsze w moim życiu, ale nie był na pierwszym miejscu. Nie umiałam dla Niego zrezygnować z przyjemności doczesnych.

Rozważanie Słowa Bożego doprowadziło do tego, że zaczęłam widzieć sprzeczności między tym, co jest w Biblii a tym, czego uczył mnie Kościół. Później zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę niektóre różnice i niejasności były cały czas i zauważałam je już wcześniej, ale nie zastanawiałam się nad tym. Teraz jednak nie dało mi to spokoju. Uważałam Biblię za autorytet i chciałam być w zgodzie z Bożym Słowem i z własnym sumieniem. Zaczęłam czytać w Internecie o różnych Kościołach i Wspólnotach. Zdziwiłam się bardzo, kiedy odkryłam, że jest ich tak wiele. Dotychczas nie miałam o tym pojęcia. Moje rosnące zainteresowanie innymi wyznaniami chrześcijańskimi kryłam dla siebie. Nikt nie miał pojęcia, że powoli myślę nad zmianą wyznania. W tym też czasie przypomniałam sobie o dawnym koledze, który zmienił wyznanie. Odświeżyłam kontakty, by dowiedzieć się więcej o jego wspólnocie. On należał do Kościoła Chrześcijan Dnia Sobotniego. Przez pewien czas interesowałam się tym Kościołem, ale kiedy dowiedziałam się, że oni nie uznają bóstwa Chrystusa, odpuściłam sobie. To był marzec 2005. Interesowały mnie wtedy bliżej takie wspólnoty jak Luteranie, Adwentyści, Baptyści i Zielonoświątkowcy.

Pewnego dnia moja mama na pulpicie domowego komputera znalazła plik pt. „Wyznanie Wiary Chrześcijan Baptystów” i zaczęło się. Rodzice wpadli w panikę, mama się rozpłakała, przeszliśmy długą i nerwową rozmowę. Nie była ona dla mnie prosta tym bardziej, że nie wiedziałam wtedy jeszcze, do jakiej wspólnoty chcę należeć. Moim jedynym argumentem była Biblia. Kiedy opierałam się cytatami, moja mama powiedziała nagle: „Ja ci nie bronię czytać Biblii, ale po co się tak w to zagłębiać?” Ręce mi opadły w tym momencie, bo dla mnie Biblia nie była już książką do rekreacyjnego czytania a prawdziwym Słowem prosto od Boga. Atmosfera w tym dniu była już tak gorąca, że w końcu uspokoiłam rodziców, że na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram i nie wiem czy w ogóle, a jeśli już to gdzie pójdę. Tata kazał mi jeszcze wszystko przemyśleć. Pewnie miał nadzieję, że to chwilowe. Chłopak też się wkurzył i zagroził, że ze mną zerwie, jeśli zmienię wyznanie. Nie chciałam go stracić, więc też go uspokoiłam. Ale moje poszukiwania nie ustały.

W ostatnią niedzielę maja poszłam pierwszy raz na ewangelickie nabożeństwo. Wtedy byłam już zdecydowana, że jeśli już odejdę to właśnie do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Ta wspólnota najbardziej mi odpowiadała a i kościół był tylko 15 min. piechotą od mojego domu. Po południu rodzice dowiedzieli się o tym, że byłam na luterańskim nabożeństwie i przeszłam kolejną rozmowę. Powiedziałam im, że poszłam tam z ciekawości. Nie byli zadowoleni, że nadal interesuję się tym tematem. Tego samego dnia wieczorem wyjechałam do Niemiec. Miałam tam zostać do końca września i pracować jako au-pair. Zostałam tylko 2,5 miesiąca, bo nie dobraliśmy się z rodziną goszczącą (notabene byli ewangelikami), ale cenię sobie ten czas, bo miałam dużo chwil, by przemyśleć co dalej. W tym czasie byłam na rozdrożu i właściwie przez 2 miesiące nie chodziłam do żadnego kościoła. Potem postanowiłam, za namową chłopaka, że jednak zostanę w Kościele Katolickim. Przecież przynależność do takiego czy innego wyznania nie zbawia, tylko wiara w Chrystusa. Wróciłam do Polski i chodziłam grzecznie na msze, ale myśli o zmianie wyznania nie ustawały. Zaczęły się studia. Zamieszkałam w Tychach i tylko na weekendy wracałam do domu do Czerwionki. Dowiedziałam się, że w Tyskiej parafii ewangelickiej są czwartkowe nabożeństwa. Zaczęłam na nie uczęszczać, a w niedziele nadal chodziłam na msze do rodzinnej parafii. Nie czułam się z tym dobrze.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Stworzony dla ochrony po karmieniu piersią

Dawno nie było nic z cyklu reklamowego. Pora więc napisać coś o reklamie, która jakiś czas temu mnie oburzyła. Mowa tu o nowej reklamie mleka modyfikowanego Nan Pro 2 od Nest.


Na początku spotu widzimy sielankowe obrazki. Falujący ciążowy brzuszek, który mama głaszcze z miłością. W tle bicie serca, choć raczej nie jest to serce dziecka (zbyt wolne tempo). Później już nowo narodzony maluch jest myty pod kranem i trafia w ręce wzruszonej mamy. Niemowlak przytulony do matczynej piersi ssie spokojnie. Słyszymy słowa: "Od samego początku karmiąc piersią najlepiej chroniłaś swoje dziecko."

Kolejne zdanie wybudza nas z tego cudownego snu: "Teraz, kiedy ma sześć miesięcy, może Ci w tym pomóc Nan Pro 2, który zawiera bakterie bifidus BL, jak w mleku mamy, oraz immunoskładniki pomagające wspierać naturalną odporność."

Ale, że co? Ale, że jak? To przepraszam bardzo, po sześciu miesiącach matczyne mleko już nie ma mocy ochronnej? Nie daje rady, że trzeba mu pomóc mieszanką? Nie no, przecież skoro Nan ma bakterie takie jak w mleku mamy, to mleko mamy tym bardziej je ma! Zachodzę w głowę, jak to się dzieje, że sztuczne mleko wspiera naturalną odporność...

Najbardziej wkurza mnie w tej reklamie właśnie to ustalenie zdecydowanej granicy sześciu miesięcy, jako najodpowiedniejszego czasu na zakończenie naturalnego karmienia. Już wolę wersję "gdy zdecydujesz się przestać karmić piersią".

Napis na końcu tego 30-sekundowego spotu: "Nest rekomenduje karmienie piersią, które jest najbardziej właściwym sposobem karmienia niemowlęcia" pokazany na tle puszki mleka i butelki z gotową mieszanką daje totalnie sprzeczny przekaz i jest tam jedynie dlatego, że być musi... Ogarnia mnie pusty śmiech.