wtorek, 24 grudnia 2013

Cicha Noc

Kochani, w ten wigilijny dzień życzymy Wam prawdziwie rodzinnych, ciepłych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Blask choinki, dźwięk kolędy, zapach piernika i smak wigilijnych potraw niech będą piękną otoczką dla prawdziwego świętowania. Niech w Waszych domach panuje miłość, bliskość, serdeczność. Niech szerzy się Dobra Nowina a nowo narodzony Boży Syn Wam błogosławi!

sobota, 21 grudnia 2013

O choinka!

Jak tam u Was przed świętami? Ja już mam prawie wszystko. Porządki zrobione, okna pomyte, firany poprane, pościel przebrana, kartki wysłane, prezenty kupione. Zostało je tylko popakować. Większość przedświątecznych obowiązków ogarnął mój kochany małżonek, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Choinka też już stoi. W tym roku poszłam na łatwiznę i nie zrobiłam żadnych nowych ozdób. Wykorzystałam zeszłoroczne aniołki, powiesiłam też orzechy i laski cynamonu, ale żeby choć trochę nasze drzewko było kolorowsze, to zawiązałam na gałązkach kolorowe kokardki. Bogusia powiesiła też aniołka, którego zrobiła w klubie malucha. W tym roku nasza choinka prezentuje się tak:

  
Już powoli czuję klimat świąt.

wtorek, 17 grudnia 2013

Warsztaty "Przestań narzekać, zacznij działać! Jak znaleźć idealną pracę, kiedy jesteś mamą?"

W sobotę 30. listopada w ramach projektu "Aktywne Mamy" odbyły się w Czerwionce warsztaty "Przestań narzekać, zacznij działać! Jak znaleźć idealną pracę, kiedy jesteś mamą?” Prowadziły je założycielki portalu mamopracuj.pl Joanna Gotfryd i Agnieszka Czmyr-Kaczanowska z Krakowa. Wzięło w nich udział 11 mam, m.in. Piegowata Mama. Jej relację z tego spotkania możecie przeczytać TU.

Ja też wzięłam udział w tych warsztatach. Miałam wiele oczekiwań w związku z tym szkoleniem. Jak już pisałam, mam w planach otwarcie własnej działalności. Na początku spotkania zastanowiłyśmy się, po co nam praca, dlaczego chcemy pracować, jaką mamy motywację do pracy. Później opowiadałyśmy o swoich talentach, wyjątkowych umiejętnościach i mocnych stronach. Okazało się, że każda z nas ma w sobie niesamowity potencjał a jednocześnie jesteśmy tak różne o różnorodnych zainteresowaniach.

Po krótkiej przerwie w kilkuosobowych grupach zastanawiałyśmy się nad różnymi formami pracy i różnymi zawodami dla mam. A później każda z uczestniczek miała pomyśleć już tylko o sobie, co będzie dla niej osobiście najlepsze, jaki zawód pozwoli najlepiej wykorzystać własne umiejętności i jaka forma zatrudnienia będzie odpowiednia do indywidualnej sytuacji. Na koniec zrobiłyśmy plan działania do wdrożenia na najbliższe dni, tygodnie, miesiące.

To był niesamowity czas. Choć wiele mam widziało się po raz pierwszy, szybko przełamałyśmy pierwsze lody i każda bez skrępowania opowiadała o swoich mocnych stronach i dzieliła się doświadczeniem. Atmosfera była wspaniała. Różnorodne formy ćwiczeń pozwoliły nam nie tylko na zdobycie teoretycznej wiedzy, ale i na trenowanie praktycznych umiejętności autoprezentacji, pracy indywidualnej, w parach i w grupie. Myślę, że każda mama wyniosła z tego warsztatu bardzo dużo.

O tych warsztatów minęły dwa tygodnie i w ciągu tego czasu kilka rzeczy w moim życiu uległo zmianie. Między innymi nieoczekiwanie straciłam pracę i znów musiałam przejść na bezrobocie. Dodatkowo wynikły jeszcze dwie inne sprawy, o których na razie nie mogę powiedzieć, ale to wszystko jakby chce mnie popchnąć do przodu ze startem własnego biznesu. Teraz, w okresie przedświątecznym mam masę spraw na głowie, ale po Nowym Roku będę musiała na poważnie zająć się tą sprawą.

środa, 11 grudnia 2013

Keep calm and... Merry Christmas!

Jako że ostatni post wywołał dyskusję a co po niektórzy anonimowi (a jakże) komentatorzy wręcz współczują mojej córce dziwnej matki, przez którą nieboraczka pewnie nie będzie miała koleżanek i kolegów, postanowiłam, że napiszę, jak ja pamiętam z mojego dzieciństwa Mikołaja i innych prezentodawców.

Pamiętam, że nie było jakieś specjalnej napinki z okazji Mikołajek. Podobno odwiedził nas kiedyś w domu święty Mikołaj. Oczywiście to był przebrany pan. Ja i siostra byłyśmy w wieku, powiedzmy, wczesnoprzedszkolnym i nic z tego nie pamiętam. W innych latach Mikołaj działał bardzo dyskretnie podkładając podarki rodzicom do szafy lub spotykając ich w drodze z pracy. Mama potem je wyciągała i mówiła: "Spotkałam po drodze Mikołaja i kazał wam przekazać te paczki".

Większe oczekiwanie było w okolicach Wigilii. Długo wyczekiwałyśmy przy choince na pojawienie się prezentów. Potem jakoś zawsze mama pytała, czy już pierwsza gwiazdka świeci i kiedy tak siedziałyśmy przy oknie i wgapiałyśmy się w niebo poszukując gwiazdy, Dzieciątko cichaczem podkładało prezenty pod choinkę. Kiedy zbieraliśmy się przy wigilijnym stole podarki już czekały pod drzewkiem.

Odkąd jednak pamiętam, wiedziałam, że ta historia z Mikołajem i Dzieciątkiem a także z Zajączkiem na Wielkanoc to jest tak z przymrużeniem oka. Mama starała się chować podarki po szafach, zamykała się w pokoju, kiedy je pakowała i zakazywała wejścia, żeby nie przeszkadzać Dzieciątku. Od początku wiedziałam, że to taka zabawa i nie traktowałam poważnie wiary w Mikołaja i jemu podobnych. Może właśnie dlatego udało się zachować pewną magię, miłą tradycję, a jednak uniknąć rozczarowania. Myślę więc, że można to wypośrodkować, nie odbierać dziecku zabawy a jednak nie wtłaczać mu z całą powagą wiary w Mikołaja a później zastanawiać się, co powiedzieć, kiedy się wyda, że on nie istnieje.

Myślę, że pisanie listu do Dzieciątka, robienie własnoręcznie ozdób choinkowych, wspólne strojenie drzewka, wypatrywanie pierwszej gwiazdki i inne zwyczaje dają świętom swoisty urok, który jako dorośli często zatracamy. Z chęcią pobawię się z Bogusią w ten sposób. Tak, to od początku ma być zabawa, takie na niby a nie prawda objawiona, która rozczarowuje, kiedy dziecko odkrywa jak jest w rzeczywistości.

W późniejszych latach można porozmawiać z dzieckiem o tym, dlaczego u nas prezenty przynosi Dzieciątko a gdzie indziej Gwiazdor czy Aniołek. Każde święta mogą być okazją do rodzinnego ich przeżywania, do świetnej zabawy ale i nauki. Nie muszą być jedynie corocznym odtwarzaniem jednej i tej samej historii wigilijnej o Mikołaju przynoszącym prezenty grzecznym dzieciom a rózgi tym niegrzecznym.

sobota, 7 grudnia 2013

Co z tym Mikołajem?

Moje stanowisko w sprawie Mikołaja jest jasne. Nie mogę przekazać dziecku czegoś, w co sama nie wierzę. Nie mam zamiaru oszukiwać Bubinkę, że Mikołaj przynosi prezenty. W zamian za to dostaje podarunki od bliskich, opowiadam skąd się wziął taki zwyczaj i kim był Mikołaj biskup Miry. Tak, biskup a nie czerwony pajac z Coca Coli.

Wczoraj babcia chciała zrobić wnuczkom frajdę i zaprosiła je na spotkanie z Mikołajem do domu parafialnego. Miałam nadzieję, że skoro to przy kościele, to chociaż będzie tam pan przebrany za biskupa. Niestety był to ten komercyjny przebieraniec, który oczywiście oznajmił, że prezenty ma tylko dla grzecznych dzieci. Spytał, czy wszystkie były grzeczne i czy aby na pewno. Och, jak ja nie lubię tego określenia! Co to w ogóle znaczy być grzecznym? Pewnie cichym, potulnym, posłusznym, poddanym, bez własnego zdania. Tego chcemy dla naszych dzieci? A potem nagle chcemy, żeby dały sobie radę w życiu, były odważne, przebojowe, asertywne. Gdzie tu logika? Precz z byciem grzecznym! Poza tym prezent dany w nagrodę za bycie grzecznym, nie jest już prezentem. Jest właśnie nagrodą za coś. Prezenty dajemy komuś, aby okazać uczucia, aby sprawić komuś przyjemność, bez żadnych warunków.

Poza tym po wczorajszym spotkaniu naszła mnie taka myśl, że to niezła fucha dla pedofila. Przebierze się taki za Mikołaja i może bezkarnie brać dzieci na kolana i pomacać ukradkiem. Temu wczoraj źle z oczu patrzyło. Może nie był pedofilem, ale podejścia do dzieci nie miał za grosz. Na szczęście Bubinka nie chciała nawet na niego spojrzeć. Wcześniej świetnie bawiła się z elfem, ale jak pojawił się Mikołaj, to chciała wracać do domu. Kurczowo się mnie trzymała i odwracała głowę, kiedy odbierałyśmy prezent. Podarek zainteresował ją dopiero, gdy była daleko do tego przebierańca. Inne dzieci też niezbyt chętnie podchodziły do tego pana. Były wyraźnie onieśmielone, a niektóre na siłę posadzone na kolanach Mikołaja nie wyrażały zadowolenia. A były to dzieci w naprawdę różnym wieku, od dwulatków do nastolatków. Z pewnością poczuły magię świąt i będą miały piękne wspomnienia z dzieciństwa...

Czy pozbawiając córkę wiary w Mikołaja odbieram jej część dzieciństwa? Czy odbieram jej magię świąt? Moim zdaniem nic z tych rzeczy. Jestem z nią szczera, uczę historii i kultury, pokazuję radość dawania. To jest magia!

TU możecie przeczytać więcej wypowiedzi osób z podobnym podejściem do kwestii Mikołaja.

wtorek, 3 grudnia 2013

Aborcja

Zbierałam się długo do napisania tego posta. Długo dojrzewał we mnie ten pomysł. Temat wzbudza wiele kontrowersji i jest bardzo poważny. Ostatecznie po ostatnich rozmyślaniach, do których skłonił mnie m.in. filmik, który wkleiłam w poprzednim wpisie, zdecydowałam się, że przedstawię Wam moje stanowisko w sprawie aborcji.

Jakiś czas temu toczyła się w sejmie gorąca debata nad zaostrzeniem przepisów prawa. Ostatecznie nie wykreślono z ustawy zapisu dopuszczającego możliwość usunięcia ciąży w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu. Powiem szczerze, że mnie to rozczarowało i zasmuciło.

Jestem przeciwko aborcji w ogóle, jednak po przeczytaniu tego wpisu u Piegowatej Mamy miałam chwilę zwątpienia dotyczącą potrzeby zmiany prawa. Konkretnie ten fragment mnie przekonał:

"Same zmiany spowodują tylko to, że rozwinie się podziemie aborcyjne. Jeśli kobieta będzie chciała z jakichś powodów ciążę usunąć to ją usunie pomimo zakazu, a ta która chce urodzić dziecko mimo wszystko urodzi je.
Okazuje się, więc że ustawa po zmianach ograniczy możliwość decydowania o swoim i dziecka życiu kobietom, które na aborcję by się zdecydowały natomiast kobietom, które nigdy się na aborcje nie zdecydują niczego nie utrudni, nie ułatwi. Jest im obojętna."

Pomyślałam sobie - no tak! Jako osoba wierząca nie wyobrażam sobie usunąć ciążę. Ale prawo jest dla wszystkich obywateli, również dla niewierzących. A skoro są takie kobiety, które zdecydowanie poddały by się aborcji w wypadku wad płodu, to niech to zrobią w sterylnych warunkach a nie byle gdzie i byle jak. To jest przecież tylko możliwość a nie konieczność. Ta, która chce urodzić, zrobi to tak czy siak. Tak pomyślałam. Inna blogowa koleżanka szybko mnie jednak naprowadziła na poprzedni tok myślenia. Wiem, dość radykalny. Ale nie tylko jako osoba wierząca, ale też jako kobieta i przede wszystkim jako matka jestem absolutnie przeciwna zabiegom przerywania ciąży z jakiegokolwiek powodu. I uważam też, że Państwo powinno raczej zapewnić rodzinom wychowującym upośledzone dzieci zrozumienie, wsparcie i pomoc również materialną a nie po prostu pozbywać się "niewygodnych" obywateli.

Środowiska pro choice nawołują, że każda kobieta ma prawo decydować o swoim ciele. Tak, ma prawo, zgadzam się. Ale nie kosztem drugiego człowieka. Moja wolność zawsze kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Decydowanie o własnym ciele zaczyna się już w momencie pójścia do łóżka z facetem. Wszyscy wiemy, jak się robi dzieci. Seks to nie tylko zabawa. Do seksu trzeba podchodzić odpowiedzialnie i ponosić wszelkie konsekwencje swoich czynów. Mamy tyle środków antykoncepcyjnych, że jeśli ktoś dzieci nie chce, może zapobiec zajściu w ciążę. Wiadomo, że żaden z nich nie jest 100% skuteczny, ale to też trzeba mieć na uwadze. Druga sprawa, że kiedy poczęło się życie, to już nie jest tylko moje ciało, mój brzuch. To jest też sprawa ojca tego dziecka. No i przede wszystkim samego zainteresowanego. Jakim prawem to my chcemy decydować o życiu i śmierci innych, szczególnie tych niewinnych, bezbronnych istot? Bo dla mnie nie ma znaczenia, czy to jest 2 dni po poczęciu czy 10 tygodni po. To jest CZŁOWIEK!

Przykład Graysona doskonale pokazuje, że nawet dziecko z ciężkimi wadami może choć przez ten krótki czas życia czuć się kochane. Jego rodzicie nie zgodzili się na aborcję, chociaż wg prawa mogli. Zrobili wszystko co w ich mocy, by uczcić krótkie życie ich synka. Kochali go już w ciąży, otoczyli miłością po narodzinach, dali akceptację dla jego niepełnosprawności, zaopiekowali się nim przez te kilka godzin życia i godnie go pożegnali. To jest rodzicielska miłość a nie pozbycie się "problemu", bo przecież i tak nie ma szans na przeżycie.


Tego Pana chyba wszyscy znają. To Nick Vujicic. Człowiek bez rąk i bez nóg. W życiu spotkał się z wieloma przeciwnościami, ale zawsze je pokonywał i udowadniał, że chyba nie ma rzeczy niemożliwych. Nauczył się samodzielnie wykonywać wszystkie niezbędne, codzienne czynności: pisać używając palców u stopy, używać komputera, czesać się, golić, myć zęby, odbierać telefon, pić wodę ze szklanki, jeździć na deskorolce, a nawet kopać piłki tenisowe, grać w golfa, surfować czy grać na perkusji.* Dziś ma żonę i syna. Jest jednym z najsłynniejszych na świecie kaznodziejów i mówców motywacyjnych. Wielu ludzi nawróciło się dzięki niemu. Wielu ludzi uwierzyło w siebie dzięki niemu. Pomyśleli, jeśli on potrafi, to tym bardziej ja, kiedy jestem zdrowy. Wielu niepełnosprawnych nabrało pewności siebie. A gdyby on się nie narodził? Gdyby jego mama usunęła ciążę?

KAŻDY człowiek jest wartościowy. I ten zdrowy i ten chory, i ten bez nogi i ten, który tylko leży i wegetuje. KAŻDY człowiek jest wartościowy i może być błogosławieństwem w życiu innych. Nie do nas należy decydowanie, kto się nadaje do życia a kto nie.


* http://pl.wikipedia.org/wiki/Nick_Vujicic

wtorek, 26 listopada 2013

To jest miłość!

Dzisiaj wyjątkowy post, do którego zainspirował mnie ten film: 


Zobaczyłam go 2 dni temu i poryczałam się...

Ten mały chłopczyk cierpiał na anacefalię, śmiertelną wadę mózgu. Jego rodzice odmówili aborcji. Zdecydowali, że pozwolą mu żyć i umrzeć śmiercią naturalną.

Jestem pełna podziwu dla tych rodziców. Mimo tego, co przeżywali, potrafili się cieszyć i ciążą i tymi kilkoma godzinami z synkiem. To jest miłość!

Ten obraz nie wychodzi mi z głowy od dwóch dni. Cały czas myślę o małym Graysonie i jego rodzicach. Patrzę ma moją Bubinkę i dziękuję Bogu, że jest zdrowa, świetnie się rozwija i jest takim radosnym dzieckiem.

czwartek, 21 listopada 2013

Spotkanie z doradczynią laktacyjną

W poniedziałek w Klubie Mam w Czerwionce było spotkanie z doradczynią laktacyjną Katarzyną Osadnik. W spotkaniu wzięło udział sporo mam ze swoimi maluszkami i mamy w ciąży. Taka frekwencja bardzo mnie cieszy, bo temat ważny.

Pani Kasia dostarczyła nam dużej porcji wiedzy dotyczącej laktacji i wielu ciekawostek z nią związanych. Pokazała, jak prawidłowo przystawić dziecko do piersi, jak radzić sobie w różnych sytuacjach kryzysowych i po czym poznać, że dziecko się najada. Większość informacji nie była dla mnie nowa. Uważam, że mam sporą wiedzę na temat karmienia naturalnego popartą też ponad 22-miesięcznym doświadczeniem w karmieniu, ale zawsze chętnie dowiaduję się czegoś nowego. Cieszę się więc, że i na tym spotkaniu mogłam poszerzyć swoją wiedzę. Wreszcie dowiedziałam się, jak prawidłowo zakładać kapturki, kiedy już są potrzebne. Pamiętam, że w pierwszych dniach i tygodniach po porodzie bardzo popękały mi brodawki i karmienie było dość bolesne. Próbowałam karmić Bubinkę przez kapturki, ale nie wychodziło nam to. Młoda wyraźnie ich nie akceptowała. Wtedy myślałam, że źle dobrałam ich rozmiar. Teraz wiem, że po prostu źle je zakładałam. Dowiedziałam się też, że są różne rozmiary laktatorów i żeby odciąganie było jak najbardziej efektywne a przy tym bezbolesne, powinno się odpowiednio do swoich piersi dobrać rozmiar lejka laktatora. 

Na poniedziałkowym spotkaniu rozprawiłyśmy się też z popularnymi mitami związanymi z karmieniem piersią i wzmocniłyśmy w sobie pewność, że jesteśmy w stanie wykarmić nasze dzieci. Doradczyni odpowiadała też na pytania uczestniczek i udzielała porad. Uważam spotkanie za bardzo udane i myślę, że każda z mam wyszła z niego bogatsza w wiedzę.

sobota, 16 listopada 2013

Zdecydowane cięcie

Jeśli podziwialiście długość włosów Bubinki to mam złą wiadomość. Matka dorwała nożyczki!

To nie całkiem świeża nowina, bo to zadziało się już ponad tydzień temu, ale ja oczywiście spóźniona jestem z ogłoszeniem takich wieści na blogu. Kiedy ja się w końcu ogarnę? Mniejsza z tym. Stało się.

Lubię długie włosy u dziewczynek i podobała mi się Bogusia w kucykach, ale ona sama po okresie zafascynowania kitkami zupełnie zmieniła o nich zdanie i gumki nie wytrzymywały na włosach dłużej niż kilka minut. Wolała nosić rozpuszczone, ale jednocześnie denerwowała się, kiedy pasma zachodziły jej na twarz i zasłaniały oczy. Ja też już nie mogłam na to patrzeć, bo jak się tak rozczochrała, to wyglądała dość niechlujnie. Dość tego!

Zaproponowałam obcięcie włosów, na co Buba zareagowała entuzjastycznie. Powiedziałam jej, że jak obetnę, to już nie będzie można zrobić kucyków. Zawahała się chwilkę, pomyślała i zdecydowana odpowiedziała: "Kucyki nie. Obciąć." No to obcięłam.

Przyznam się, że robiłam to pierwszy raz a umiejętności fryzjerskich nie mam wcale, ale muszę przyznać, że efekt moich eksperymentów wyszedł całkiem nieźle. Oto nowa fryzura Bubinki:


Jestem zadowolona. Bogusia chyba też, bo ani na chwilę nie żal jej było długich włosków. W końcu nic jej nie przeszkadza. Jest wygodnie.

Ja oczywiście z sentymentu spakowałam obcięte kosmyki do koperty i zostawiłam na pamiątkę ;)

poniedziałek, 4 listopada 2013

W Klubie Malucha fajnie jest!

Już prawie miesiąc minął, od kiedy Bubinka chodzi do Klubu Malucha. Cieszy mnie, że ona chce tam chodzić. Chętnie rano wybiera się do dzieci. Kiedy już jesteśmy na miejscu, macha mi papa już w szatni, choć zawsze odprowadzam ją jeszcze do sali. Tam sama muszę upominać się o buziaka na do widzenia, bo ona już pochłonięta jest zabawą. Je z apetytem, sama zasypia na drzemkę, długo śpi i budzi się z uśmiechem. A kiedy po nią przychodzę, wita mnie radosnym "czeeeść!" i pokazuje, jakie prace plastyczne wykonała danego dnia. A potem muszę ją długo przekonywać do powrotu do domu. Tak jej się tam podoba, że najchętniej by tam chyba zamieszkała ;) Zauważyłam też, że wzbogaciła słownictwo. Mówi coraz więcej i coraz wyraźniej. Łączy wyrazy w coraz dłuższe zdania a te zdania w całkiem sensowne opowieści. Stara się zapamiętywać całe wierszyki i piosenki. Rozwija się też manualnie. W Klubie co dzień tworzy jakieś artystyczne dzieła i dzięki temu już widzę, że coraz sprawniej posługuje się palcami. Obserwuję to podczas kolacji, jak zawija w rulon plaster sera, rozsmarowuje palcem masło na kanapce albo wrzuca płatki kukurydziane przez mały otwór w talerzyku.

A oto, co ciekawego robi Bogusia, kiedy jestem w pracy:

  Bubinka robi gniotka.

 Ale frajda tak malować farbkami.

 Będzie jesienne drzewo.

 Korona już jest, potrzeba jeszcze pnia.

 Gotowe dzieło.

 Inne drzewo stworzone przez dzieci.

 Bubinka robi ciasteczka.

 Pieką się pyszności.

Księżniczka w zamku.

Czasem żałuję, że poszłam do pracy i nie spędzam całych dni z córką. Tęskno mi za nią. Ale potem myślę sobie, że dobrze jest teraz. Ona ma kontakt z dziećmi i uczy się zasad zachowania w grupie. Nie ogląda tak dużo telewizji tylko rozwija się artystycznie. Jest pod opieką wykwalifikowanej opiekunki, która ma wielkie serce do dzieci. Co dzień wymyśla nowe kreatywne zabawy i widać, że robi to z pasją. Ja nie umiałam każdego dnia zapewniać Bogusi takich zajęć. Odechciewa mi się na samą myśl, że trzeba będzie posprzątać ten bałagan po malowaniu farbkami albo przesypywaniu mąki. Cieszę się, że ona się cieszy, że się tam odnajduje i jest jej tam dobrze.


Zdjęcia: Miriam Murawska

sobota, 2 listopada 2013

Warsztaty "Odkrywanie zdolności i pasji"

Tydzień temu w ramach projektu "Aktywne Mamy" odbyły się w Czerwionce warsztaty "Odkrywanie zdolności i pasji". Prowadziła je Ania Chojowska-Szymańska z Krakowa - coach i fotograf. Wzięło w nich udział dziesięć mam, między innymi Piegowata Mama i Mama podróżującej Hani.

Ja również wzięłam udział w tych warsztatach. Było to dla mnie ważne, gdyż temat szukania własnej pasji jest mi w tym momencie bardzo bliski. Myślę o tym, by w niedalekiej przyszłości wystartować z własną działalnością gospodarczą, ale jeszcze nie do końca mam pomysł, co by to miało być. Prawdopodobnie sklep internetowy, ale wciąż zastanawiam się nad asortymentem. Nie chciałabym jednak, aby było to coś, co znudzi mi się po krótkim czasie, ale coś, co faktycznie mnie zafascynuje na długo. Liczyłam więc, że te warsztaty mi w tym pomogą.

I nie zawiodłam się! Warsztaty były fantastyczne. Poznałam kilka fajnych mam. Robiłyśmy dużo ćwiczeń indywidualnych, w parach i w małych grupach. Zadania te skłoniły mnie do zastanowienia się nad sobą, swoim życiem. Myślałam o doświadczeniach poprzednich lat, o tym, jak miały by mi pomóc w realizowaniu planów na lata kolejne. Miałam okazję poznać opinie innych osób o mnie i mojej działalności, co upewniło mnie w tym, że prowadzenie bloga i zaangażowanie w Klubach Mam to dobry pomysł. Przyznam, że z powodu moich obowiązków zawodowych ostatnio zaniedbałam i Bubinkowo i trochę po łebkach potraktowałam kluby. Obiecuję poprawę, bo bardzo mi zależy na tych sprawach.

Te trzy godziny warsztatów były niesamowite. Wprawdzie nie dostałam gotowej odpowiedzi na moje pytania i wątpliwości, ale mam impuls do dalszych przemyśleń nad sobą i tym, co chcę w życiu robić i co osiągnąć.

Relacje z tych warsztatów możecie też przeczytać na blogu organizatora, czyli naszego czerwieńskiego Klubu Mam "Mamy Dzieci" oraz u Piegowatej Mamy.

środa, 16 października 2013

Akcja adaptacja

Po długiej chorobie Bubinka doszła do siebie i tydzień temu z ponad tygodniowym opóźnieniem zaczęła chodzić do Klubu Malucha. Trochę obawiałam się, jak się tam zaaklimatyzuje, ale moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Pewnie dlatego, że znała już to miejsce od kilku miesięcy i zdążyła je polubić. Już pierwszego dnia od samego wejścia zabrała się do zabawy i chętnie pomachała mi na do widzenia. W pracy siedziałam jak na szpilkach oczekując na telefon z klubu. Szczególnie martwiłam się o południową drzemkę. Telefon nie zadzwonił. Popołudniu, gdy przyszłam do córki, ona powitała mnie wesołym "Czeeeść!" Dowiedziałam się, że świetnie się bawiła, jadła z apetytem i ze spaniem też nie było problemu. Przytuliła misia, położyła się na brzuszku i sama zasnęła. Tak, moje dziecko może jednak zasnąć bez piersi i bez mamy.

Drugiego dnia zrobiła bunt przeciw spaniu i nie zmrużyła oka, ale w kolejnych dniach już bezproblemowo. Zupełnie nie było problemu z adaptacją Bogusi w klubie. Nawet wstawanie o 6:00 rano to dla niej żaden kłopot. Potrzebuje chwili, żeby się dobudzić. Woła o pierś. A potem już chętnie się ubiera, mówi, że jedzie do dzieci i co tam będzie robić (kamić kaczki, pisiować, wykejać, ukadać kocki itp.). Na miejscu od razu biegnie do zabawek. Dajemy sobie buziaka i machamy papa i wychodzę. Wszystko łącznie z rozebraniem kurtki i butów trwa nie dłużej niż kilka minut. Gdy przychodzę po pracy, Buba wita mnie uśmiechem, pokazuje, jakie prace plastyczne wykonała i woła "cycy". Dobrze, że wracam nieco wcześniej, więc mamy trochę czasu do autobusu. Karmię ją a potem jedziemy do domu. Właściwie to trochę muszę ją namawiać na ten powrót. Ona to chyba najchętniej nie ruszałaby się z klubu ;) Jakby się ją spytać "jak było?", zawsze odpowiada "fanie". A na pytanie "co robiłaś?" odpowiedź brzmi niezmiennie "tanu tanu". Teraz już ma nawet chłopaka - Jasia. Podobno bardzo się lubią i czasem trzymają się za ręce. Chyba pora już zacząć zbierać na wesele ;)

Żeby nie było tak do końca różowo, trochę mamy płaczów wieczorami. Po powrocie do domu jemy obiadokolację i to nie zawsze do końca, bo Buba woli "cycy". Trzeba nadrobić czas bez mamy. Tak więc zwykle spędzamy wieczory leżąc i cycusiając. Nie ma mowy, żebym gdzieś wtedy wyszła sama (np. na spotkanie biblijne lub próbę chóru). Nawet gdy zostaję w domu, nie mogę zająć się niczym innym. Wczoraj był problem z prasowaniem. Ostatecznie musiałam, jak za dawnych czasów, wziąć Bogusię do nosidła na plecy i prasować razem z nią. Jednak prawdziwa rozpacz jest przy wieczornym kąpaniu. Właśnie mniej więcej od tygodnia Bogusia nie chce się kąpać. Jak tylko ją rozbieram i wsadzam do wanny, ona płacze. Nie chce w niej usiąść, woła "opa opa" i chce wyjść. Kąpanie jest więc ekspresowe. Nie wiem, co może być tego powodem. Może w ten sposób odreagowuje całodzienne atrakcje? Może to ze zmęczenia? A może coś ją wystraszyło i boi się siedzenia w wodzie? Nie wiem. Ona też nie mówi, o co dokładnie chodzi. Przyjdzie nam się domyślić i znaleźć jakiś sposób poradzenia sobie z tym. Albo po prostu to minie...

poniedziałek, 7 października 2013

Foteliki RWF - najczęściej zadawane pytania

Niedawno pisałam o nowym foteliku samochodowym Bubinki. Wybraliśmy model BeSafe Izi Combi ISOfix X3 montowany tyłem do kierunku jazdy. Mimo, iż jest to najbezpieczniejszy sposób przewożenia dzieci nie tylko w kategorii wagowej 0-13 kg, ale też i 9-18 kg, to jednak wiele osób jeszcze ma wątpliwości. Zwykle pytają, czy taki fotelik zajmuje dużo miejsca i czy zmieści się w danym samochodzie. Czy dziecko ma dość miejsca na nóżki i czy widzi coś więcej niż tylko oparcie kanapy. Ten sposób wożenia dzieci jest mało popularny u nas i zdaję sobie sprawę, że osoby pytające po prostu nie miały okazji widzieć na własne oczy takiego fotelika w samochodzie i dziecka w takim foteliku. Postanowiłam więc rozwiać te wątpliwości.


1. Foteliki montowane tyłem faktycznie zajmują nieco więcej miejsca, ale powinno dać się zamontować niemal w każdym samochodzie. Oczywiście należy indywidualnie dopasować fotelik do danego samochodu. My mamy wcale nie taki wielki wóz - Skodę Fabię II i w/w fotelik zmieścił się bez problemu.


2. Nie wiem, jak inne foteliki RWF, ale nasz montowany jest w taki sposób, że 20-miesięczna Bogusia ma sporo miejsca do wyprostowania nóg a i jak będzie starsza, to nie będzie jej niewygodnie.


3. Jako, że nasz fotelik montowany jest o wiele wyżej, niż tzw. nosidełko z kategorii 0-13 kg, córka bez problemu może podziwiać widoki za boczną i tylną szybą.
 

Jak widać, nie taki diabeł straszny. Gorąco polecam ten sposób wożenia dzieci przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. A, że i wygoda idzie w parze, to tym bardziej :)

czwartek, 3 października 2013

Pierwszy dzień w pracy

Miałam we wtorek wrócić do pracy. Niestety Bubinka jeszcze chora, więc nie mogłam zabrać jej do klubu malucha. Musiałam zostać z nią w domu. Za to wczoraj dziadek i babcia mieli wolne i zaopiekowali się wnuczką. Tak więc z lekką obsuwą zaczęłam pracę. Dziś znów zostaję w domu a w piątek znów dziadkowie będą małą bawić. Taka sytuacja.

Przyznam, że wyluzowana byłam aż do ostatniej chwili. Dopiero rano dopadł mnie stres. Oczywiście zastanawiałam się jak Bogusia zniesie tę rozłąkę, czy będzie się dobrze bawić, czy będzie miała apetyt, jak długo i czy w ogóle będzie spać popołudniu itp. Zastanawiałam się też, jak ja sobie poradzę bez niej, czy będę się mogła skupić na pracy, czy nie będę wydzwaniać lub SMSować z pytaniami, no i czy praca będzie mi się podobać, ludzie, atmosfera... Tyle niepewności.

Szczęśliwie wszystko ułożyło się idealnie. Zdążyłam małą rano przebrać, nakarmić, przekazać dziadkom. Przytuliłyśmy się na do widzenia. Powiedziałam jej, że idę do pracy i wrócę popołudniu. Obyło się bez płaczu, nawet pomachała mi pa pa ;) No i zniknęłam na 8 godzin z domu. W firmie bardzo przyjemnie. Robota też mi się podoba. Jakoś nie martwiłam się już o Bubę. Wiedziałam, że jest w dobrych rękach a jak coś, to przecież mam telefon. No i koło południa dostałam takie radosne zdjęcie.


Podobno dwa razy pytała o mnie i zdziwiła się, że jestem w pracy, ale nie płakała. Mąż bardzo szybko wrócił do domu i się nią zajął. A jak ja przyszłam, to mała wcale nie wyglądała na stęsknioną. Owszem, uśmiechała się, bawiła się ze mną, przytulałyśmy się, ale wieszania na karku ani na cycu nie było. Myślę więc, że i jutro będzie dobrze.

Trochę się martwię, bo ona wciąż kaszle i nie widzę poprawy. Wszelkie syropy, krople, inhalacje, oklepywanie, nawilżanie powietrza, itp. nic nie dają. Mam nadzieję, że do niedzieli jej przejdzie.

piątek, 27 września 2013

Daleko od noszy

Bogusia choruje od kilku dni. Zaczęło się od zwykłego kataru a teraz jej to wszystko do gardła spływa i się tym dławi. Chrypę przez to dostała i kaszle okropnie. Straciła apetyt. Prawie nic nie je, za to dniami i nocami urządza sobie długie i częste cycozwisy.

Szczęśliwie Bogusia rzadko choruje. Miała katar może z cztery razy w życiu, ale wyleczony w domu. Tym razem jednak zrobiło się na tyle poważnie, że w środę poszliśmy do lekarza. To dopiero druga wizyta u pediatry spowodowana chorobą. Raczej unikam przychodni. Zwykle pojawialiśmy się tam tylko na szczepienia. No ale mus to mus, bo panikarą nie jestem, ale jak widzę, że dziecko ewidentnie chore a domowe sposoby nie skutkują, to trzeba medyka.

Niestety nie było naszej lekarki, ale w zastępstwie poszliśmy do innej pediatrzycy, znanej z nagminnego przepisywania antybiotyków na byle przeziębienie. Osłuchała Bubinkę, obejrzała gardło. Zawyrokowała, że to infekcja wirusowa i przepisała leki. Na szczęście tym razem obyło się bez antybiotyku, ale...

No nie wiem, jak u Was, ale ja spotykam się z tym problemem przy okazji każdej wizyty u lekarza. Nieważne, czy choruję ja czy córka, czy jeszcze ktoś inny. Lekarze mają manię wypisywania niekończących się litanii na recepcie. Przepisują zwykle po dwa lub trzy leki o podobnym składzie i działaniu. Czy naprawdę potrzebuję na ból gardła zarówno sprayu jak i tabletki do ssania? Czy muszę dostać dwa różne syropy na kaszel? W przypadku Bogusi to samo. Lekarka przepisała jej cztery syropy. Jeden o działaniu przeciwzapalnym i rozkurczającym oskrzela i trzy inne przeciw przeziębieniu i grypie o bardzo podobnym do siebie składzie. Czy nie wystarczy jeden?

Czytam ulotki i widzę następny problem. Kolejny już raz ta sama pani doktor przepisuje mojej 20-miesięcznej córce leki przeznaczone dla dzieci powyżej 3. roku życia. Na każdej ulotce jest informacja o dawkowaniu i o tym, by nie przekraczać zalecanej dziennej porcji. Pani doktor niby zaleca mniejsze dawki, ale co to da, jak małej mam podać zmniejszone dawki trzech podobnych leków? Toż łącznie to i tak przekroczy dawkę dzienną danego składnika przeznaczoną dla trzylatka!

Skład sam w sobie pozostawia wiele do życzenia. Jeden z syropów, przeznaczony dla dzieci powyżej 1. roku życia zawiera w składzie prócz ekstraktu z lipy, jedynie cukier, alkohol, konserwanty, sztuczne barwniki i aromaty. Dwa pozostałe, przeznaczone dla starszych dzieci, mają trochę więcej składników czynnych. Przeraża mnie ta ilość cukru w każdym leku (8g sacharozy na 10 ml syropu). I teraz podawaj dziecku przez kilka dni po 15 ml każdego z syropów... W ciągu całego roku nawet Bogusia tyle cukru nie przyjmuje!

Nie mam medycznego wykształcenia. Kiedy przychodzi choroba, idę do lekarza ufając w jego kompetencje. Ufam, że dokładnie przebada, postawi dobrą diagnozę i zaordynuje odpowiednie leczenie. Z gotową receptą idę do apteki i ufam, że te wszystkie mikstury są mi niezbędne do wyzdrowienia. Płacę za to krocie a dopiero w domu po przeczytaniu ulotek dowiaduję się, że zrobiono mnie w bambuko...

czwartek, 26 września 2013

Przepis na gulasz wołowy na bogato

Jakiś czas temu zamieściłam tu przepis na sos pomidorowy (z mięsem mielonym) jako alternatywę dla sosiku Gerbera. No to dziś kontynuuję ten wątek kulinarny. Dzisiaj w opozycji do domowego gulaszu z warzywami i wołowiną Gerbera podaję przepis na gulasz inspirowany tym z książki "Bobas lubi wybór. Książka kucharska". To prawdziwie domowy gulasz a nie danie instant ze słoika i gulasz wołowy a nie gulasz z wołowiną. To z pozoru subtelna, ale w rzeczywistości zasadnicza różnica. Wystarczy spojrzeć na skład gulaszu Gerber: woda (użyta do przyrządzenia), ziemniaki (20%), marchewka (20%), wołowina (8%), groszek (4%), papryka (4%), skrobia kukurydziana, cebula, oleje roślinne (olej rzepakowy niskoerukowy, olej słonecznikowy), sól, natka pietruszki (0,1%). Nie wiem, jak Wam, ale mnie słowo gulasz kojarzy się przede wszystkim z mięsem a tu na pierwszym miejscu w składzie jest woda a mięsa jest zaledwie 8%.

No to teraz moja alternatywa. Przepis na gulasz wołowy na bogato.

Propozycja dla całej rodziny.

Składniki:
1 łyżka oleju rzepakowego
1 duża cebula pokrojona w półksiężyce
1 papryka dowolnego koloru, wypestkowanej i pokrojonej na ok. 3 cm paseczki
500 g chudej wołowiny, pokrojonej w kostkę
2-3 łyżeczki mielonej słodkiej papryki
szczypta mielonej papryki ostrej
3 łyżki koncentratu pomidorowego
3 łyżki mąki
szczypta startej gałki muszkatołowej
szczypta świeżo zmielonego czarnego pieprzu
około 350 ml wywaru z wołowiny lub warzyw
2 średnie pomidory, obrane ze skórki i grubo posiekane
pęczek natki pietruszki
3 listki laurowe
3 kulki ziela angielskiego
2 marchewki pokrojone w plastry 
łyżeczka suszonego tymianku
150 ml śmietany

Wykonanie:
Rozgrzej piekarnik do 160 st. C. Podgrzej olej w woku, wrzuć cebulę, paprykę i smaż póki nie zaczną mięknąć. Dodaj wołowinę i smaż póki nie zbrązowieje ze wszystkich stron. Posyp papryką mieloną (słodką i ostrą) i smaż przez minutę. Dodaj koncentrat pomidorowy, mąkę, gałkę muszkatołową, pieprz i gotuj jeszcze 3 minuty.
Dodaj połowę wywaru, pomidory, zioła i doprowadź do wrzenia. Mieszaj póki nie zgęstnieje. Dolej resztę wywaru i wrzuć marchewkę. Podgotuj jeszcze minutkę. Przelej całość do żaroodpornego naczynia z pokrywką i piecz w piekarniku ok. 90 minut.
Przed podaniem usuń ziela angielskie i liście laurowe. Dodaj śmietanę i wymieszaj. Dobrze smakuje z kluseczkami, młodymi ziemniakami, grubym makaronem, ryżem lub kaszą jęczmienną oraz warzywami.

Uwagi:
1. Przed przelaniem gulaszu do naczynia żaroodpornego dodaję marchewkę. Nie jest to konieczne. Można też dodać inne składniki (np. ziemniaki, groszek) wedle uznania.
2. Przed podaniem zabielam gulasz śmietaną, ale nie jest to konieczne. Ja w kuchni używam właściwie jedynie śmietany Łaciatej 30%, ale można dodać inną, np. 18%.

Smacznego!

poniedziałek, 23 września 2013

Zmiana fotelika samochodowego

Kiedy zmienić pierwszy fotelik samochodowy na większy?

- Kiedy dziecko samo siedzi?
- Kiedy dziecko przekroczy 9 kilo?
- Kiedy dziecku wystają już nóżki?
- Kiedy dziecko skończy roczek?

Nie, nie i jeszcze raz nie! Mądre głowy mówią (i ja się z nimi zgadzam), że nie ma się co spieszyć ze zmianą fotelika na większy. Są jasno określone kryteria, kiedy należy to zrobić. W przypadku foteli 0-13, fotel nadaje się do wymiany, gdy:
- czubek głowy dziecka wystaje ponad obrys fotelika
- nie da się poprawnie zapiąć pasów
- dziecko przekroczyło wagę przypisaną do danego fotela
Bubinka na początku jeździła w foteliku 0-10, który kupiliśmy w komplecie z wózkiem. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Dziś nie popełniłabym tego samego błędu. Jakoś krótko po pierwszych urodzinach trzeba było go wymienić, gdyż córka przekroczyła wagę 10 kg. Cóż zrobić? Żeby kupić nowy fotelik, musieliśmy najpierw kupić nowe auto. Stary grat nadaje się na złom, więc nie było sensu dopasowywać fotel do niego, żeby potem kupować kolejny dopasowany do nowego auta. Niestety zakup samochody się odwlekał a fotelik jakiś mała musi mieć. Szczęśliwie moja siostrzenica kilka miesięcy wcześniej przesiadła się do większego tronu, więc pożyczyliśmy od niej fotelik z kategorii 0-13. Niewielka zmiana, ale jednak miejsce na dodatkowe 3 kilogramy się znalazło. No i tak Bogusia podróżowała w popularnym "nosidełku" do teraz.

Wiele osób się dziwiło, że jeszcze w tym małym foteliku jeździ. "Ona się tam jeszcze mieści?" pytali i martwili się przede wszystkim brakiem miejsca na nóżki. Ano mieści się a nóżki układa sobie tak jak jej wygodnie. Nie przekroczyła 13 kg. Głowa już wprawdzie na styk, ale jeszcze nie wystaje poza obrys fotelika. Jedynie z pasami robił się problem, bo wychodziły dużo poniżej linii ramion, prawie przy łopatkach a to już kwalifikuje do zmiany.

Rozmyślania nad nowym fotelikiem trwały już dłuuuuugo. Jeszcze przed roczkiem zaczęłam interesować się tematem i jedyne co wiedziałam, to to, że z pewnością będzie to opcja tyłem do kierunku jazdy. Jak najdłużej tyłem! Dla bezpieczeństwa. Zamarzył mi się model BeSafe Izi Combi X3, ale jego cena zwalała mnie z nóg. Bubinka z okazji roczku zebrała niemałą kwotę, która miała być przeznaczona właśnie na ten cel. Wprawdzie bliżej już do drugich urodzin, ale dopiero niedawno kupiliśmy nowy-używany samochód. Więc i na fotelik przyszedł czas. Na szczęście dowiedziałam się, że córka znajomej właśnie wyrosła z mojego wymarzonego "bisejwa" i chcą sprzedać za połowę ceny nowego. Kupno używanego fotelika to ryzyko, ale ten pochodzi z wiarygodnego źródła, więc wiem, że ma nie więcej niż 3 lata i nie uczestniczył w żadnym wypadku ani kolizji. Idealnie też pasuje do naszego auta. No więc wreszcie nadeszła wiekopomna chwila i dokładnie wczoraj, w wieku 20 miesięcy i 11 dni, nasza córka przesiadła się do nowego fotelika. Odbyła już w nim podróż do Ustronia i z powrotem. Chyba jej się spodobał, bo przespała całą drogę. Ja też jestem zadowolona i mogę odłożyć rozmyślania o kolejnym foteliku na następne 2 lata :)

sobota, 21 września 2013

Do przemyślenia...

Dziś krótko. Doskwiera mi ostatnio brak czasu i nie najlepsze samopoczucie, ale żebyście nie zapomnieli o Bubinkowie, choć kilka słów piszę. Zaczęłam czytać "Wychowanie bez nagród i kar" Alfie Kohna. Książka wciąga. Sama idea też mnie bardzo przekonuje. Dziś więc cytat ze wstępu tej książki:

"Kłopoty rodziców biorą się między innymi stąd, że całą swoją energię kierują na przezwyciężanie oporu dzieci i zmuszanie ich, by robiły to, co im się każe. Jeżeli nie są dość przezorni, szybko staje się to ich podstawowym celem. Niestety, bardzo łatwo zamienić się w rodzica, który ponad wszystko ceni sobie potulność i posłuszeństwo swoich dzieci."

Alfie Kohn "Wychowanie bez nagród i kar", str. 6

sobota, 14 września 2013

Mama wraca do pracy

Po tylu miesiącach spędzonych z dzieckiem w domu nadszedł czas, by pomyśleć też o sobie. Nie, to nie tak, że nie czuję się spełniona będąc z dzieckiem w domu. Wręcz przeciwnie!

Macierzyństwo to coś pięknego. Nie łatwego, ale fascynującego. Odkąd jestem mamą nabrałam większej pewności siebie. Nie jestem idealna, ale przecież nie ma ideałów. Jestem najlepszą mamą dla mojego dziecka i jestem tego absolutnie pewna. Na tym punkcie nie mam żadnych kompleksów.

Bycie z dzieckiem 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu nie jest łatwe. Wymaga poświęceń, rezygnacji z wielu spraw, określenia priorytetów. Wymaga przede wszystkim uważności na potrzeby tego małego człowieka. Uczy cierpliwości, ćwiczy w empatii, trenuje umiejętność słuchania i precyzyjnego wyrażania się. Nieraz miałam dość, nieraz było mi ciężko i chciałam od tego odpocząć. Ale z drugiej strony, te chwile są tak piękne i niepowtarzalne, że szkoda byłoby, żeby mnie ominęły. Cudownie jest widzieć, jak z dnia na dzień dziecko rośnie, rozwija się, nabiera nowych umiejętności, uczy się świata, z pasją odkrywa zjawiska dla nas dorosłych banalne i nieistotne... Będę tęsknić za tym czasem. Szczerze mówiąc niezupełnie chce mi się iść do pracy. Gdyby ktoś płacił mi za wychowywanie dziecka, to z przyjemnością zostałabym w domu jeszcze dłuuugo. Ale właśnie finanse mi na to nie pozwalają.

Nie żyjemy w skrajnej nędzy, ale delikatnie mówiąc nie przelewa nam się. Zasiłek rodzinny to upokarzająca jałmużna w porównaniu do wysiłku, jaki wkładam w dbanie o dziecko i dom. Dość mam żebrania u męża na drobne wydatki i tłumaczenia się z każdej wydanej złotówki. Brak własnych pieniędzy jest dla mnie upokarzający i to właśnie skłoniło mnie do szukania pracy.

Gdybym miała dokąd wracać, to pewnie wróciłabym wcześniej do pracy. Niestety powrót do poprzedniej firmy nie jest możliwy między innymi ze względu na dojazd. Gdybym miała z kim Bogusię zostawić, to też już pewnie wcześniej rozglądałabym się za jakimś zatrudnieniem. Niestety nie było takiej opcji. Ale teraz pojawiła się.

Klub Aktywnego Malucha "Widzi Misie" zaoferował nową formę opieki - opieka dzienna dla dzieci od 1. roku życia. Grzechem byłoby nie skorzystać. Bogusia przez te kilka miesięcy poznała już to miejsce i ludzi tam pracujących. Zawsze się cieszy, kiedy jedziemy "do dzieci". Uwielbia się tam bawić, więc jestem w miarę spokojna o proces adaptacji. Ja też czuję się tam jak w domu. Obie zżyłyśmy się z Klubem. Dzięki tej możliwości mogłam zacząć rozglądać się za pracą w Rybniku. No i znalazłam! Od 1. października zaczynam pracę. Przyznam, że nie jest to szczyt moich marzeń, ale na szczyt przecież się nie wskakuje tylko wchodzi małymi krokami. Jestem pełna optymizmu, bo wiem, że jak się bardzo chce, to marzenia się spełniają.

To nie jest tak, że hurraoptymizm mnie zalewa. Mam wiele obaw. Nie wiem, jak Bogusia zniesie te długie godziny rozłąki i to codziennie. Dotychczas przecież nie zostawiałam ją na tak długo (nie licząc sobót u dziadków). Nie wiem, czy będzie potrafiła zasnąć beze mnie w porze południowej drzemki. Nie wiem, jak ja to zniosę. Czy będę potrafiła skupić się na zadaniach i nie myśleć wciąż o córce? Nie wiem też jeszcze jak połączę pracę, wychowywanie dziecka, czas dla siebie, dla męża, obowiązki domowe, działalność społeczną, pisanie bloga itp. Jest to dla mnie ogromne wyzwanie. Ale ja się wyzwań nie boję. Przez ostatnie miesiące udało mi się wypracować plan dnia i tygodnia, który mi odpowiadał i pozwalał na dobrą organizację codziennych zajęć. Teraz będę musiała wszystko przeprogramować. Konieczne będzie większe zaangażowanie męża w sprawy domowe (gotowanie, sprzątanie). Niestety nie można mieć wszystkiego. Zawsze jest coś za coś. Trzymajcie kciuki!

czwartek, 12 września 2013

Bubinkowe postępy

Bogusia ma 20 miesięcy, mówi pełnymi zdaniami, rozróżnia kolory i liczy do pięciu... No dobra, nie do końca tak, ale praaaawie ;)

Bogusia skończyła wczoraj 20 miesięcy. Ależ ten czas leci! Rozgadała nam się panna na całego. Już nie zliczę, ile słów ona zna i używa. Łączy je w proste zdania a te zdania w dłuższe wypowiedzi, np. rano: "Tata? Nie ma taty. Poszed pacy." Potem przy śniadaniu: "Mama! Lało picie. Wyczyć. Nie ma wody. Jesce wody lalać, pojose." a po jedzeniu: "Budne jąćki kaszki. Umyć jąćki." Później: "Na wól, bawić pachu!" i tak cały dzień.

Kolorów Bubinka zna pięć: zielony, żółty, niebieski, czerwony i różowy. Wie, że to są kolory a nie np. kształty. Potrafi je wymówić (zielony, ziuty, niebeski, czewony, juziowy). Jednak nie potrafi ich rozróżnić. Jak się ktoś spyta, jaki to kolor, Buba wymienia któryś z powyższych pięciu, choć niekoniecznie prawidłowo.

Córka moja zna też liczby od jeden do pięć. Potrafi je wymówić, czasem nawet w kolejności: (jeden, dwa, tsi, tely, pieć), Jednak nie liczy, tzn. jak się jej pokaże kilka palców i spyta, ile to jest, to odpowie, choć nie zawsze poprawnie. Czasem udaje, że liczy - wskazuje na pojedyncze przedmioty i mówi: "dwa, tsi, dwa..."

No to się pochwaliłam ;)

wtorek, 10 września 2013

WAŻNE! Obwieszczenie! WAŻNE!

Kochane!
Wraz z Anią Świderską z bloga Apartament 44, Ewą Muszyńską z bloga Piegami do góry oraz Małgosią Muras z Klubu Aktywnego Malucha Widzi Misie poszukuję blogujących (na dowolny temat) mam z Rybnika i okolic do pewnego przedsięwzięcia. Jeśli jesteście zainteresowane wpiszcie adres bloga i miejscowość w komentarzu pod tym wpisem. 
Z góry dziękujemy!