poniedziałek, 31 grudnia 2012

Do siego roku!

Jako że przełom roku sprzyja rozliczeniom tego, co było i planowaniu tego, co będzie, o tym właśnie będzie ten wpis.

To był wspaniały rok! W styczniu narodziła się nasza córeczka, więc właściwie cały rok należał do niej. Cudownie było powitać ją na świecie i codziennie ją poznawać, obserwować, jak się rozwija, uczy, zdobywa nowe umiejętności i uczyć się od niej empatii, cierpliwości, ustalania priorytetów. Chciałam być dobrą matką dla mojego dziecka, kochać je, dbać o nie, uczyć je, przekazywać mu wartości, którymi kieruję się w życiu, ustalić i pielęgnować nasze rodzinne rytuały. Myślę, że to się udało w tym roku, ale wiem, że to dopiero początek całej drogi. Czuję się zadowolona z siebie, spełniona w tej najważniejszej roli w życiu i po prostu szczęśliwa 

Planowałam na ten rok wyjście z długów i nie wpędzenie się w nowe, tak, żeby rok 2012 zakończyć jeśli nie z oszczędnościami, to przynajmniej bez jakichkolwiek długów. I to mi się udało już kilka miesięcy temu. W prawdzie oszczędności nie mam, ale pierwszy raz od bardzo dawna wchodzę w Nowy Rok bez długów.
Cieszę się też, że w tym roku udało mi się:

1. Przeczytać połowę z założonych 52 książek. Pisałam o tym TU. Od tego czasu wynik udało mi się nieco poprawić.

2. Wrócić do formy po porodzie. O tym pisałam TU.

3. Być na Tygodniu Ewangelizacyjnym z Bogusią, choć nie byłyśmy do końca. Więcej o tym było TU i TU.

4. W adwencie mieć wieniec adwentowy, a w Boże Narodzenie żywą choinkę z ręcznie robionymi ozdobami.

Plany na Rok 2013? Trzymać tak dalej!! A poza tym chciałabym zająć się rękodziełem na dobre. Może jeszcze nie zarobkowo, ale przygotowując się być może do uczynienia z tego źródła dochodu :)

My Sylwestrową noc w tym roku prześpimy, jako że wszyscy chorzy, ale wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę szampańskiej zabawy i aby rok 2013 był lepszy od poprzedniego, aby udało Wam się zrealizować wytyczone cele. Dużo zdrowia, radości i optymizmu na te 365 dni!!

niedziela, 30 grudnia 2012

Co przyniesie nowy rok?

Zbliża się przełom roku. Widać to po półkach z prasą kobiecą. Weź do ręki dowolny magazyn. Czego nie może w nim zabraknąć? Oczywiście horoskopu! I to nie jednego, jak co miesiąc. Ale kilka różnych na kilkanaście stron. Horoskopy tradycyjne i chińskie. Miłość, zdrowie, kariera i pieniądze. Przepowiednie numerologiczne. Wróżenie z kolorów, żywiołów, kamieni. Ascendenty, kwadranty i mandale. Tarot, runy i kabały. Istny astrologiczny zawrót głowy. A jakby Ci tego było mało, zawsze możesz wysłać SMSa za 3,69 zł a wróżka Szymira przepowie Ci przyszłość. Możesz też zadzwonić do wróżbity Macieja albo innego szarlatana od aniołów. On Ci powie, co Cię czeka w nadchodzącym roku.

Bzdura! Brednie i tyle! A jeśli on ma rację? A jeśli wróżba się spełni? Jeśli rzeczywiście ma moc? A może i ma moc. Tylko pytanie, skąd ta moc pochodzi? Bo z Boga ona nie jest. Bóg się takim praktykom sprzeciwia. Dlatego ja trzymam się z daleka od takich cudów.

Pisząc o tym, wspomnieć należy także o zabobonach tak popularnych na co dzień. A taka na przykład czerwona wstążka nad kołyską niemowlęcia. Niby ma chronić przed zauroczeniem malca. Ale kto wie, co to właśnie ma oznaczać to zauroczenie, jakie są jego skutki i kto miałby rzucić ten urok? Niektórzy w to wierzą. OK, ich sprawa. Inni zdecydowanie odrzucają. A ilu jest takich, co to w zabobony nie wierzą, ale "na wszelki wypadek...", "Po co kusić los?" "Przesądna nie jestem, ale trzynastego w piątek z domu się nie ruszam. Jak mi czarny kot drogę przebiegnie to się wracam. Pukam w niemalowane, spluwam przez lewe ramię a potem całuję stópki Jezuska i wracam do swych zajęć." Stópki Jezuska i przesądy? Da się to pogodzić? Myślisz, że tylko Adaś Miauczyński nie widzi w tym nic dziwnego? A ilu takich Adasiów w wigilię miało drobne pod talerzem, żeby się kasa rozmnożyła? A ilu takich tłucze kieliszki na weselu, żeby szczęście przyniosło? Ilu takich wiesza czerwony sznurek nad łóżeczkiem dziecka, żeby odpędzić złe duchy? Ale tylko do momentu chrztu, bo potem to się Bozia nim zaopiekuje. No litości!!

Ja wierzę, że moja córka była pod Bożą opieką, kiedy jeszcze była w planach. Kiedy modliłam się o nią i wiedziałam, że to Bóg zadecyduje, kiedy te plany się ucieleśnią. On był w czasie jej poczęcia i gdy nosiłam ją pod sercem. Wierzę, że On chronił ją w moim łonie, pozwolił bezpiecznie przyjść na świat, opiekował się nią i te trzy miesiące przed chrztem i teraz też. I będzie przy niej zawsze. Mój Bóg ma większą moc niż jakiś sznurek! I tylko On wie, co przyniesie przyszłość.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Bóg się rodzi!

Ciepły blask świec, zapach choinki, aromat piernika... Pierwsza wigilia Bubinki.


Kochani, w ten wigilijny dzień życzę Wam Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w prawdziwie rodzinnej atmosferze serdeczności, miłości i przebaczenia oraz wielu głębokich i radosnych przeżyć. Bądźcie ze sobą na prawdę blisko!

sobota, 22 grudnia 2012

Przedświątecznie

Nie zauważyłam końca świata. I rozczarowana nie jestem. Żyjemy dalej i cieszymy się nadchodzącymi świętami. Ostatnie prezenty kupione. Popełniłam też wczoraj zaproszenia na roczek. Wyszły o tak:

 


Dzisiejszy poranek spędzam robiąc ostatnie przedświąteczne porządki. Małżonek mój w pracy, więc jakoś sama się muszę z tym uporać. Jego zadanie na dziś to kupno choinki po drodze z roboty. Potem ratatuja na obiad a później wysyłam męża i córę do dziadków a ja się odprężę tworząc kolejne ozdoby choinkowe. A jak starczy mi czasu, to jeszcze prezenty popakuję. Zapowiada się całkiem przyjemny dzień :)

czwartek, 20 grudnia 2012

Nie dla idiotów?

To jest być może już ostatnia notka na tym blogu. Nie ostatnia przed świętami. Nie ostatnia w tym roku. Ostatnia w ogóle! Toż przecież jutro już będzie po wszystkim.

Zajmijmy się więc cyklem reklamowym, a konkretniej najnowszej reklamie Media Markt i całej ich kampanii "Okazje na koniec świata". W filmie widzimy parę wybitnie zdolnych naukowców, którzy patrzą przez teleskop na Słońce. I to w środku nocy!! Ci naukowcy przyznają Majom rację. Koniec świata jednak będzie 21. grudnia. To już jutro! Co więc robi każdy człowiek przygotowując się na rychły koniec? Robi rachunek sumienia? Zamyka sprawy? Godzi się z rodziną i Bogiem? Modli się? Robi coś, o czym marzył całe życie a nie miał dość odwagi, by to zrealizować? Nie! W obliczu rychłej zagłady każdy przecież idzie się obłowić w nowoczesne elektroniczne gadżety. Toż to przecież oczywiste! Tak, Media Markt jest jednak dla idiotów...

środa, 19 grudnia 2012

Gorączka przygotowań

Gorączka przedświątecznych przygotowań mnie dopadła. Porządki prawie zrobione, prezenty po części kupione. Dzisiaj dokupię resztę. Ostatnio jednak sporo czasu zajmuje mi tworzenie świątecznych ozdób. Wczoraj udało mi się dokończyć filcowe aniołki, które zawisną na choince. Oto one:




Myślę też intensywnie o pierwszych urodzinach Bubinki, które już w styczniu. Przyjęcie odbędzie się w domu. Lista gości jest. Strój dla jubilatki skompletowany. Matka założy cokolwiek. Trzeba jeszcze kupić balony, które ozdobią pokoje, zamówić catering, pomyśleć nad tortem i uzgodnić z księdzem termin uroczystego nabożeństwa. No i oczywiście rozdać zaproszenia, które jeszcze w powijakach a czasu zostało niewiele. Sama je robię. Pomysł już mam i większość materiałów też. Zostało tylko wywołać Bubinkowe zdjęcie w ilości sztuk 8 i posklejać całość. Jak będą gotowe, też się pochwalę efektem. Sen z powiek spędza mi jeszcze kwestia roczkowego prezentu. Myślałam nad prezentacją ze zdjęć z pierwszego roku życia Bogusi, ale to też czasochłonne zajęcie, które zajmie mi poświąteczne poranki. Spróbuję zdążyć i wtedy pokaz będzie jednym z punktów programu urodzinowej imprezy.

piątek, 14 grudnia 2012

Butelka w prezencie?

Jak już wiecie, mam polubionych na Facebooku kilka stron producentów mleka modyfikowanego czy innych żywności dla niemowląt i małych dzieci. Wcale nie pałam sympatią do tych firm. Niektóre wręcz mnie irytują swoją polityką marketingową i innymi działaniami. Kliknęłam "lubię to", żeby być na bieżąco. Otóż co jakiś czas na tych stronach pojawiają się ciekawe pytania dotyczące opieki nad dziećmi czy artykułów dziecięcych. Pytania ciekawe, ale jeszcze ciekawsze bywają odpowiedzi i wnioski, jakie się nasuwają po ich przeczytaniu. Ostatnio zainspirowana Nestlé pisałam o rozszerzaniu diety a teraz ciekawych obserwacji dostarczyło mi Bebiko zadając pytanie: "Mamy, pierwszą buteleczkę dla swojego maluszka kupiłyście same, czy może ktoś podarował ją Wam w prezencie?"

Już samo pytanie zakłada, że dziecko bez butelki, i to nie jednej, się nie obejdzie. No, ale pytają o tę pierwszą. Ja przyznam, że pierwszą butelkę kupiłam sama będąc jeszcze w ciąży. Teraz tak myślę, że sama nie wiem po co, skoro od początku wiedziałam, że będę karmić piersią. No, ale jak wiele mam, padłam ofiarą marketingu pod tytułem "Kup butelkę na wszelki wypadek." Do dziś butelka nie była potrzebna. Właściwie, to raz zrobiłam w niej mieszankę i kilka razy herbatkę, ale córka w ogóle nie chciała tego do ust wziąć. Teraz myślę, że to bardzo dobrze. Kolejne 3 butelki mam w komplecie z laktatorami. Dwie z nich używane tylko, by odciągnąć trochę mleka przy nawale i je wylać. Tyle moich butelkowych doświadczeń. A inne mamy co odpowiadały?

Wiele z nich same zaopatrzyły się w butelki. Są i takie, którym podarowano. I na nich chciałabym się skupić w tym poście. Niektóre nie precyzowały kto i kiedy podarował im butelki, ale kilka odpowiedzi mnie zastanowiło:
 
"Moją pierwsza buteleczkę dostałam gratis od pani sprzedawczyni w sklepie, w którym kupiłam wyprawkę dla swojego synka."
"Dostałam od położnej w szkole rodzenia."
"Dostałam od szpitala w prezencie razem z wyprawką."

Kiedy byłam w ciąży, tak na to nie patrzyłam, ale teraz niesamowicie mnie to razi. Zachodzę w ciążę, kupuję wyprawkę i gratis od sklepu dostaję butelkę, bo nie uwzględniłam jej na liście a przecież to absolutnie konieczny zakup! Na służbę zdrowia też nie ma co liczyć, bo zamiast od początku wspierać naturalne karmienie, już w szkole rodzenia rozdaje się butelki. A jak nie w szkole rodzenia, to zaraz po urodzeniu dziecka, szpital zapewnia taką wyprawkę. Marketing producentów butelek jest nachalny! A potem się dziwić, że pierworódki nie wierzą, że będą mogły karmić naturalnie. Nie mają tyle pewności siebie i przy pierwszych trudnościach sięgają po butelkę w duchu wielbiąc darczyńcę. Wiadomo, biznes.

Natomiast chyba kompletnie bym się obraziła, gdyby butelkowy prezent sprawił mi ktoś bliski. "Jak mój maż dowiedział się, że jestem w ciąży, to już w 4 miesiącu kupił mi buteleczkę 125 ml" - pisze jedna mama. Dowiedział się, że ojcem zostanie? To może by żonę wyściskał, kwiaty kupił, zabrał na wycieczkę, kolację w restauracji albo chociaż wyręczył w części domowych obowiązków. Ale nie, od razu z butelką! Od razu trzeba żonie uświadomić, że od tego momentu nie jest już kobietą, żoną a jedynie matką. I to matką, która nie będzie w stanie karmić piersią. Albo nawet jak będzie w stanie to należy jej to wybić z głowy. Taki prezent od męża, to znak, że nie akceptuje on naturalnego karmienia. Nie pogodzi się z tym, że teraz piersi jego żony miałyby służyć zaspokojeniu głodu dziecka a nie jego erotycznym fantazjom. Jakby do mnie mąż przyszedł z takim prezentem, to chyba bym go nim po głowie zdzieliła w przypływie ciążowych hormonów albo przynajmniej kazałbym mu się wypchać.

"Pierwszą kupiła babcia/teściowa/mama/przyjaciółka." Dziewczyny niestety nie precyzują, czy te butelki dostały będąc jeszcze w ciąży, czy w ramach prezentu kiedy maluszek pojawił się na świecie, czy na wyraźne ich życzenie: "Mamo, potrzebna jednak butelka. Kup jakąś po drodze". Kiedy potrzebna jest butelka, to rozumiem taki prezent. Ale narzucanie się z tym gadżetem młodej matce, która świetnie radzi sobie z karmieniem piersią, albo matce, która właśnie przechodzi laktacyjny kryzys, albo matce dopiero oczekującej potomstwa to jakaś pomyłka! Ojciec, brat, przyjaciel... jeszcze zrozumiem. Ale mama, teściowa, siostra? Kobieta? Kobieta, która sama jest matką? Ona też nie akceptuje natury? Przeklęty marketing...

czwartek, 13 grudnia 2012

Leniwa matka

Jestem leniwą matką, przyznaję. Wychodzę z założenia, że jeśli nie muszę komplikować sobie życia, to tego nie robię.

Karmię piersią z lenistwa. Po prostu nie wyobrażam sobie co chwilę gotować wodę, odmierzać proszek, mieszać, sprawdzać temperaturę a po karmieniu myć butelki, smoczki, wyparzać, sterylizować. Nie spać po nocach, tylko przy akompaniamencie bubinkowego płaczu z oczami na zapałkach szykować mleko. Do tego co chwilę do sklepu latać po zapas mieszanki a na wyjścia zabierać ze sobą dodatkową torbę na butelkowe akcesoria. I denerwować się za każdym razem, kiedy trzeba wylać zawartość butelki, bo to tyle kosztuje, a mała miała ochotę tylko na dwa łyki a nie na całe 250 ml.

Zamiast tego o każdej porze dnia i nocy, czy to w domu czy poza nim, jak tylko Buba chce jeść, wyciągam pierś i karmię. Idealny skład i temperatura, zawsze gotowe do podania. I czy chce konkretnie pojeść czy pociamkać trzy razy, nic się nie zmarnuje. Jest za darmo i nigdy nie braknie, bo tworzy się na bieżąco. No i nie potrzeba dodatkowych akcesoriów.

Rozszerzam młodej dietę metodą BLW z lenistwa. Nie widzę siebie spędzającej godzin na gotowaniu, ucieraniu, miksowaniu papek, później karmieniu brzdąca, który niekoniecznie współpracuje a potem myciu tych wszystkich naczyń i akcesoriów użytych do obiadu. Nie wyobrażam też sobie wydawania niemałych pieniędzy na specjalne dania dla niemowląt i targania na dłuższe wyjścia razem z akcesoriami butelkowymi dodatkowych słoiczków, kaszek, miseczek i łyżeczek.

Wolę zrobić jeden obiad i podzielić się nim z córką. Jemy wszyscy razem o jednym czasie, przy jednym stole, każdy sam. To samo u znajomych czy w restauracji. W prawdzie jest trochę bałaganu, ale zapewniam, że umycie dziecka, krzesełka i podłogi zajmuje mniej czasu niż mycie wszystkich akcesoriów przy samodzielnym gotowaniu i ucieraniu papek. A maluch od początku uczy się samodzielności przy stole i czerpie radość ze wspólnych posiłków.

Śpię z Bogusią w jednym łóżku z lenistwa. Po prostu nie chce mi się co chwilę wstawać do płaczącego dziecka albo i do niepłaczącego, żeby sprawdzić czy oddycha, czy przykryta. Nie chcę, żeby Bubinka swoim płaczem stawiała na nogi cały dom.

Mam ją przy sobie, w każdej chwili mogę sprawdzić czy śpi, w jakiej pozycji, czy się nie odkopała spod kołdry. A jak tylko zacznie się wiercić lub ledwo kwięknie, wyciągam pierś i śpię dalej. Bez rozbudzania, bez wstawania. Z wygody! Do tego nie potrzebuję w sypialni dodatkowego miejsca, nie potrzebuję łóżeczka, materacyka, prześcieradełka, osobnej kołderki i 3 poszewek na zmianę, ochraniacza na szczebelki itp.

Tak, zdecydowanie jestem leniwą matką!

wtorek, 11 grudnia 2012

Zdrowy start w przyszłość

Wczoraj na Facebooku Nestlé - Zdrowy Start w Przyszłość (sic!) zadało pytanie: "W którym miesiącu zaczęliście rozszerzać dietę Waszego dziecka?" Chciałam napisać, że w lipcu, ale pewnie chodzi o miesiąc życia dziecka ;)

Z odpowiedzi wynika, że znaczna większość matek rozszerza dietę dziecka po czwartym miesiącu. Myślę, że ma to związek z oznaczeniami na słoiczkach. Tylko kilka (w tym także ja) na ponad 250 wypowiedzi przyznała się do wprowadzenia pierwszych posiłków dopiero po szóstym miesiącu. Było też wcale niemało mam, które zaczynają karmić czym innym niż mlekiem już dwu- i trzymiesięczne niemowlęta. Tłumaczą się, że dały na skosztowanie i zasmakowało. Że lekarz dał zielone światło itp. A ja się pytam: Po co?! Może i lekarz dał zielone światło, bo zapytały. Lekarz pewnie sam od siebie nie karze wprowadzać marchewki czy innego jabłka w trzecim miesiącu. Ale pytanie, czy zgoda lekarza naprawdę oznacza, że rozszerzanie diety jest w tym wieku absolutnie konieczne, kiedy zupełnie wystarczy mleko?

Mogę jeszcze zrozumieć podanie jakiegoś przecieru warzywnego. Ale czytając niektóre odpowiedzi, włos mi się jeżył na głowie. To ja się zastanawiam, czy mojej 11-miesięcznej córce podać od czasu do czasu kawałek czekoladki a inni już 3 miesięczne pociechy karmią Danonkami i Monte, gdzie prócz czekolady jest masa cukru, zagęstników, konserwantów, sztucznych barwników i aromatów. Albo przyprawiają zupki dziecka Maggi... Jedna mama podająca dzieciom sok marchwiowy "na poprawę koloru cery" od trzeciego tygodnia życia a Danio dwumiesięcznym maluchom "bo zasmakowało" pisze, że nie trzyma się schematów żywienia, bo "książkowe wychowywanie dzieci to jak sprzątanie z poradnikiem". Ja też nie karmię dziecka wg schematu, chyba że schematem nazwiemy sześć miesięcy wyłącznie na piersi a potem właściwie wszystko byle zdrowo, ale porównywanie sprzątania mieszkania do karmienia niedojrzałego układu pokarmowego dziecka to nieporozumienie.

Padają koronne argumenty typu "żyje i ma się dobrze". Może i te dzieci są teraz zdrowe (albo wydają się takie), ale w przyszłości mogą cierpieć na otyłość, cukrzycę, wszelkiej maści alergie, nadciśnienie, refluks, wysoki poziom cholesterolu, nowotwory. Oczywiście nikomu tego nie życzę, ale czasem warto się zastanowić. Szczególnie w czasach, kiedy niemal wszyscy narzekają na brak kasy, a jednak nie żałuje się jej na słoiczki czy inne pseudodeserki dla niemowląt, które bez nich świetnie by się obeszły. Dajmy dzieciom prawdziwie zdrowy start w przyszłość!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

A co, jeśli się zadławi?

"Sześciomiesięczne niemowlę ma jeść SAMO jedzenie W KAWAŁKACH? A co, jeśli się zadławi?" To chyba najczęściej poruszana obawa przez sceptyków metody BLW.

Trzeba tu jeszcze wytłumaczyć różnicę między krztuszeniem się i dławieniem się. Krztuszenie się to odruch wymiotny, który pozwala usunąć kawałki jedzenia z dróg oddechowych, gdy są zbyt duże, by je przełknąć. Takie zjawisko obserwujemy dość często u dziecka uczącego się radzić sobie z kawałkami jedzenia. Dziecko kaszle i wypycha język.

U dorosłych odruch wymiotny uruchamia się w tylnej części języka. U sześciomiesięcznego dziecka odruch ten generuje się znacznie bliżej przedniej części języka. Jest go więc łatwiej wywołać, kiedy jeszcze jedzenie znajduje się znacznie dalej od dróg oddechowych. Odruch ten spełnia rolę systemu wczesnego ostrzegania. Ale musimy pamiętać, że w miarę dorastania, punkt na języku uruchamiający odruch wymiotny przesuwa się do tyłu a krztuszenie zaczyna się pojawiać dopiero wtedy, gdy pokarm znajduje się bliżej gardła. Dlatego dzieci, którym długo podawano gładko zmiksowane pokarmy i nie pozwolono odkrywać samodzielnie jedzenia w kawałkach, mają później większe trudności z trzymaniem pokarmu z dala od dróg oddechowych i częściej się dławią.

Krztuszenie się jest odruchem nie tylko niegroźnym, co prawidłowym i kluczowym w nauce radzenia sobie z jedzeniem. Zalicza się do reakcji obronnych organizmu. Żeby jednak zadziałał prawidłowo, dziecko musi siedzieć prosto, by pokarm mógł być wypchnięty do przodu a nie wpadł dalej do dróg oddechowych. Kiedy dziecko się krztusi, odkasłuje i wypycha jedzenie językiem z buzi, nie należy mu w tym pomagać przez poklepywanie po plecach, tak często spotykane acz szkodliwe dźwiganie rąk do góry czy wręcz branie malca na ręce, wywracanie go do góry nogami. Ono sobie samo poradzi! A niepotrzebną interwencją możemy mu nawet zaszkodzić. Co innego przy zadławieniu.

Dławienie się zdarza się wtedy, gdy drogi oddechowe zostaną całkowicie zablokowane. W takim wypadku dziecko nie jest w stanie samo odkrztusić i potrzebuje pomocy. Po czym poznać, że dziecko autentycznie się dławi? Dziecko nie kaszle, tylko przeciwnie, jest ciche, gdyż przez przeszkodę w gardle nie przedostaje się powietrze. Szeroko otwiera oczy i usta, robi się czerwone albo nawet sine. Zwykle energicznie macha kończynami i podskakuje na krześle walcząc o oddech. To znak do interwencji. Wtedy koniecznie musimy wyjąć malca z krzesełka i pomóc mu usunąć kawałek jedzenia stosując standardowe techniki pierwszej pomocy.

Są dwa czynniki ułatwiające zadławienie:
- gdy ktoś inny wkłada jedzenie lub picie do buzi niemowlęcia
- pozycja odchylona do tyłu

Jedząc samodzielnie, dziecko ma kontrolę nad tym co, w jakiej ilości i w jakim tempie wkłada sobie do ust. Dajmy więc dziecku czas, by mogło przyjrzeć się jedzeniu, dotknąć je, poobracać w dłoni, spróbować rozgnieść. To pozwala mu zbadać jego wielkość, konsystencję, stopień miękkości. Dzięki temu będzie wiedzieć jak sobie z tym poradzić w buzi. Zapewne na początku będzie je tylko lizać czy smakować mały kawałek a później coraz pewniej wkładać do buzi większe kęsy i obracać je językiem. Będzie też wiedziało, kiedy może sięgnąć po kolejny kawałek. Samodzielne jedzenie zajmuje dziecku więcej czasu, ale uczy radzenia sobie z różnym rodzajem pokarmów i zdecydowanie zmniejsza ryzyko zadławienia.

Odchylenie do tyłu w czasie jedzenia również grozi zadławieniem. Dorośli raczej nie jedzą na leżąco, a kiedy już im się zdarza to w sytuacji, kiedy kawałek pokarmu wpadnie za głęboko, momentalnie podnoszą się a wręcz pochylają do przodu, by odkrztusić. Małe niemowlęta jeszcze same tego nie potrafią, więc w momencie zakrztuszenia jedzenie zamiast na zewnątrz wpada jeszcze głębiej. Dlatego warunkiem rozszerzania diety metodą BLW jest fakt, że dziecko potrafi siedzieć prosto, żeby w razie czego mogło się pochylić do przodu i zwrócić kawałek jedzenia. Może być na kolanach rodzica albo w wysokim krzesełku z prosto ustawionym oparciem. Nie karmimy dziecka w pozycji półleżącej, np. w leżaczku lub foteliku samochodowym!! Jeśli ten warunek jest spełniony, BLW nie zwiększa prawdopodobieństwa zadławienia się w porównaniu do karmienia łyżeczką. Być może to ryzyko jest nawet mniejsze.


Notkę opracowano na podstawie Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór", str. 61-65.

wtorek, 4 grudnia 2012

Nie baw się jedzeniem!

Przy okazji niedzielnej wizyty u teściów Bubinka dostała jabłko na podwieczorek. Jak zwykle w kawałkach wielkości połowy ćwiartki. Zazwyczaj bardzo dobrze sobie radzi, ale tym razem niemal każdym kęsem się krztusiła. Okazało się, że ten egzemplarz był dość twardy. Teściowa więc wpadła na pomysł starcia jabłka i podania łyżeczką. Teoretycznie mała miała sama jeść.

Na co dzień dość dobrze sobie radzi z łyżeczką pod warunkiem, że:
1. jedzenie ma postać gęstej papki i nie spada z łyżeczki po obróceniu jej wklęsłą stroną w dół i
2. ktoś nabiera jedzenie na łyżeczkę a Bogusia sama trafia do buzi.

Tym razem wyglądało to tak, że babcia niemal cały czas trzymała małej rękę z łyżeczką i kierowała nią i przy nabieraniu z miseczki i w drodze do ust. Tempo było dość szybkie. W końcu Bubie się to nie spodobało i okazała potrzebę naprawdę samodzielnego jedzenia przez chwytanie dania paluszkami. No i usłyszała, że "ma jeść ładnie łyżeczką, jak dama"...

Obserwując całą sytuację naszła mnie refleksja. Wielu rodziców, dziadków czy opiekunów z jednej strony odmawia dziecku kompetencji np. samodzielnego jedzenia przez karmienie łyżeczką a z drugiej strony oczekuje od malucha czegoś dla niego zbyt trudnego, w tym wypadku spokojnego siedzenia przy stole i sprawnego posługiwania się sztućcami. Nie oczekujmy od niemowlęcia, że będzie jadło jak dama. Swoją drogą jabłko to nawet dama je rękami, nie łyżeczką.

Pozwólmy maluchom bawić się jedzeniem, przyglądać się, dotykać go, badać, rwać na kawałki, miętosić, rozgniatać, wsmarowywać w blat, buzię, włosy, smakować i wypluwać, upuszczać na podłogę itp. Dla niego to nie tylko jedzenie. Ono w ten sposób się uczy. Uczy się nowych kształtów, kolorów, konsystencji, smaków. Uczy się rozróżniania twarde-miękkie, ciepłe-zimne, stałe-płynne, szorstkie-śliskie, suche-mokre. Uczy się koordynacji ruchowej. Ćwiczy koncentrację. Poznaje prawa fizyki (jak spadnie to już się samo nie podniesie, drugi raz też tak jest i dziesiąty też). Zdobywa pewność siebie (potrafię sam!).

Sama nieraz słyszałam od mamy: "Nie baw się, tylko jedz. Jedzeniem się nie bawi." Ależ jedzieniem należy się bawić! Dziecko bawi się jedząc. Dorosły bawi się gotując, zmieniając przepisy, wymyślając nowe dania. To poprawia kreatywność.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Nie noś dziecka przodem do świata!

Noszenie dzieci stało się modne. Rodzice chwalą się, że noszą swoje maleństwa. Chusty do noszenia dzieci są coraz popularniejsze. Również i wszelkie nosidełka zdobywają coraz więcej fanów. Niestety także i tak zwane wisiadła, które reklamowane są m.in. tym, że można nosić w nich dziecko na wiele sposobów, np. przodem do świata. Chcę tu dziś napisać, dlaczego jednak noszenie przodem do świata, czy to w nosidle czy w chuście, nie jest dobre.

Noszenie dziecka przodem do świata jest niezgodne z jego anatomią. Pozycja ta nie zapewnia podparcia dla kręgosłupa ani odpowiedniego ułożenia nóżek. Nie ma możliwości ułożenia dziecka w pozycji żabki z ugiętymi i lekko odwiedzionymi nóżkami i zaokrąglonymi pleckami. Nogi dziecka po prostu zwisają a cały ciężar ciała opiera się na kroczu (ała!). Główka dziecka nie jest odpowiednio zabezpieczona, co jest niezwykle ważne szczególnie w przypadku noworodków i małych niemowląt. Ponadto  pozycja taka naraża dziecko na nadmiar bodźców. Maluch nie ma możliwości wtulenia się w ciało noszącego, np. gdy się zmęczy lub wystraszy.

Jeśli dziecko nie chce już być noszone w pozycji brzuchem do brzucha, korzystniej przenieść je na plecy lub biodro. Będzie wtedy mogło lepiej obserwować otoczenie, ale będzie miało nadal możliwość przytulenia się do noszącego, kiedy poczuje taką potrzebę.

fot. Anna Marcisz

sobota, 1 grudnia 2012

Adwent

Jutro zaczyna się adwent. Nasz niezwykle skromny wieniec adwentowy już stoi na stole.


Jutro jeszcze przy okazji nabożeństwa kupię kalendarz adwentowy. Ale nie taki z czekoladkami (choć i taki Bubinka już ma), ale taki zeszyt z zadaniami. Wydawnictwo Augustana wydaje taki już od kilku lat. Najpierw kupowałam dla siostry, teraz kupię dla siebie i Bogusi. Ona jeszcze za mała na te zadania, ale w tym roku to ja je będę wykonywać z jej udziałem a i będzie to jakaś inspiracja na przyszłe lata, kiedy to zamierzam sama zrobić kalendarz dla córki, właśnie taki z zadaniami.

Chcę, aby okres przedświąteczny nie był tylko czasem zabiegania, pogonią za prezentami, przewracaniem domu do góry nogami przy okazji generalnych porządków. Pomysły na prezenty już mam i powoli się zaopatruję. Mieszkanie sprzątam od miesiąca po trochu przy okazji pozbywając się niepotrzebnych rzeczy. Sama zrobię ozdoby choinkowe. Chcę jednak w tym roku przeżyć adwent przede wszystkim duchowo. Mniej Facebooka, więcej czasu ze sobą, z mężem i córką. Więcej czasu na modlitwę i lekturę Biblii. Więcej czasu na refleksję ale i na radosne oczekiwanie.

Zapraszam do włączenia się w akcję Inny Adwent.

środa, 28 listopada 2012

Mity na temat karmienia piersią cz. 1

Pisałam TU o tym, że karmienie piersią jest jakby wpisane w rolę matki i nie rozumiem tych kobiet, które od razu zakładają, że karmić naturalnie nie będą, bo nie chcą. Nie rozumiem ich decyzji ale ją szanuję. Szanuję, jeśli ktoś faktycznie jest szczery i mówi: "Nie karmię, bo nie chcę." a nie szuka wymówek. Bo jak słyszę teksty w stylu: "Nie miałam pokarmu.", "Pokarm mi zanikł", "Dziecko samo wybrało butelkę w wieku 3 miesięcy." to dla mnie to są wymówki oparte o mity wciąż żywe w powszechnej opinii. No i przyjdzie się z nimi rozprawić. Będę to robić w odcinkach.

Mit nr 1: Po porodzie w ogóle nie miałam pokarmu.

To jedna z najczęstszych odpowiedzi argumentujących niekarmienie piersią. A jak jest naprawdę? Pomijając marginalne przypadki takie jak np. niedorozwój gruczołu sutkowego, nieprawidłowa operacja powiększania piersi bądź utrata piersi w wyniku mastektomii, każda kobieta wytwarza pokarm dla swojego nowonarodzonego dziecka. To, że od razu po porodzie nie tryska z piersi biały strumień, nie oznacza, że pokarmu nie ma.

Laktacja rusza już w 16. tygodniu ciąży. Po porodzie potrzeba tylko dobrze ssącego dziecka, by się rozkręciła. Dlatego tak ważne jest wtedy szybkie i prawidłowe przystawienie do piersi i jak najczęstsze karmienie. Najpierw z piersi leci siara, najczęściej żółtawa. Nie tryska strumieniem, gdyż jest gęsta. Mimo iż jest jej niewiele, idealnie zaspokaja potrzeby noworodka. Jest pełna przeciwciał uodparniających dziecko. Po kilku dniach siara zmienia się w mleko przejściowe a później w pokarm właściwy.

Mit nr 2: Moje dziecko się nie najada. Moje mleko mu nie wystarcza.

Wiele matek niepokoi się, kiedy noworodek nieustannie wisi na piersi. Possie jedną, żąda drugiej a później trzeciej i czwartej i tak bez końca. Moja Bogusia też tak miała i też miałam wrażenie, że się nie najada moim mlekiem. Nic bardziej mylnego! Noworodek ma żołądek wielkości paznokcia, więc naprawdę niewiele pokarmu trzeba, by był on pełny. Ssie niemal non stop, gdyż maminy pokarm bardzo szybko się trawi i wciąż potrzeba mu nowych porcji. Poza tym maluch ma potrzebę ssania i bliskości, które zaspokaja w ten sposób. No i musi nauczyć się efektywnego ssania. Warto wtedy położyć się do łóżka z małym ssakiem i pozwolić mu na nieustanne złączenie :) To przecież rozkręci laktację!

Jeśli dziecko przybiera na wadze, dobrze się rozwija i moczy 6 do 8 pieluch dziennie, to nie ma obaw, że się nie najada. Jeśli nieustannie płacze, jego płacz niekoniecznie oznacza głód. Może to być milion innych powodów takich jak mokra pielucha, zła temperatura, niewygoda, potrzeba ssania, potrzeba bliskości, nadmiar bodźców, senność, szok poporodowy itp.
 
Kolejne mity innym razem. Zainteresowanych tematem zapraszam do dalszej lektury TU i TU. Hafija napisała bardzo profesjonalnie, opierając się na konkretnych wiarygodnych źródłach.

Jeśli zależy Ci na karmieniu naturalnym a natrafiasz na jakiekolwiek trudności, zgłoś się do poradni laktacyjnej. Nie poddawaj się przy pierwszym problemie i nie podawaj od razu butelki z mieszanką. To na pewno nie poprawi a jedynie pogorszy laktację.

wtorek, 27 listopada 2012

Bubinkowe postępy

W sobotę byli u nas ciotka i wujek męża. Kiedy przyszli, mała akurat spała.

Ciotka: A ona już siada, wstaje?
Ja: Ona już chodzi!

Tak, 1. listopada Bubinka zrobiła swoje pierwsze dwa samodzielne kroczki i od tej pory tak zacięcie ćwiczy, że po dwóch tygodniach potrafiła przejść sama pół pokoju. Wprawdzie jeszcze chwiejnym krokiem, ale dawała radę! Potrafiła też zatrzymać się, zrobić przysiad, wstać bez podpierania a także odwrócić się i iść z powrotem. A teraz? Teraz już nie chodzi... Ona BIEGA! Biega z rękami w górze, biega klaszcząc a czasem biega trzymając całkiem niemałą zabawkę.

Ciotka: To kiedy ona miała ten roczek?
Ja: Dopiero będzie miała. W styczniu.

Na matkę się nie podała, bo ja w swoje pierwsze urodziny chodzić sama jeszcze nie umiałam. A ona mądralka mała jest. Na pytanie gdzie jest tata, mama, babcia, dziadek, ciocia, lampa, pociąg, piłka, lala, kaczuszka bezbłędnie pokazuje palcem. Pokazuje też, gdzie ma język, włosy, nóżki, rączki. Nos pokazuje na kimś, swojego jej ciężko znaleźć. Pokazuje jak jest duża wyciągając ręce do góry i ile ma kłopocików trzymając się za głowę. Na pytanie gdzie jest Bogusia podchodzi do lustra i pokazuje swoje odbicie. Pokazuje rano na okno, kiedy mam odsłonić rolety i na radio, kiedy chce posłuchać muzyki. Tańczy do rytmu sprężynując na nóżkach, kiwając się albo machając rączkami. Macha papa, robi amen składając ręce i klaszcze na brawo brawo. Kiedy zanucę jej znaną melodię od razu podchodzi do zabawki, która ją wydaje i włącza. Zdolniacha.

Pękam z dumy to się pochwaliłam ;) 

piątek, 23 listopada 2012

Dla najważniejszych na świecie

Firma Hipp na swoim polskim funpage’u na Facebooku poprosiła o recenzje ich nowej reklamy. Cenię ich, więc postanowiłam zrobić to tu.

W spocie reklamowym widzimy pola dorodnych marchwi, złote łany zbóż, słoneczne niebo, przelatujące bociany, uśmiechnięte dzieci i zadowoloną mamę. Te sielskie obrazki od razu pozytywnie nastrajają na odbiór treści. Przekaz skierowany jest dla mam, które zwykle częściej zajmują się dziećmi niż ojcowie i to właśnie one dbają o zrównoważoną dietę całej rodziny a szczególnie tych najmłodszych.

Cały spot skupia się na ekologicznym aspekcie dań Hipp. Słyszymy w nim: „Gdybyś sama uprawiała warzywa dla swojego dziecka, nie stosowałabyś chemii rolnej. Chwasty pieliłabyś ręcznie i wybierałabyś tylko to, co najlepsze.” Trudno się z tym nie zgodzić. Chyba każda mama mogłaby się pod tym podpisać. Przy rozszerzaniu diety niemowlęcia większość matek zwraca szczególną uwagę na pochodzenie produktów, z których mogą przygotować dania a jeśli nie mają własnego ogródka ani dostępu do ekologicznych upraw, wybierają gotowe dania w słoiczkach niejednokrotnie wierząc, że są one ekologiczne z automatu. Jednak nic bardziej mylnego! Jeśli na opakowaniu nie widzę informacji, że poszczególne składniki pochodzą z upraw ekologicznych, to nie mam podstaw by twierdzić, że jest inaczej.

Z dostępnych na polskim rynku firm produkujących żywność dla niemowląt, tylko kilka może poszczycić się unijnym logo rolnictwa ekologicznego. Wśród nich jest Hipp. Ale oni nie spoczęli na laurach tylko idą dalej i chwalą się swoim znaczkiem Hipp Bio, które jest gwarancją, że ich produkty wykraczają poza wymagania Unii Europejskiej. Szczegóły możemy poczytać TU.

Hipp to firma rodzinna. Nie jest to bez znaczenia. W swoje reklamie odwołują się do rodziny jako wartości. Claus Hipp i jego syn Stefan osobiście występują w tej reklamie i swoim nazwiskiem firmują swoje produkty. By tak postąpić, trzeba być odważnym i całkowicie przekonanym, że oferuje się to, co najlepsze. Im się udało i mogą się teraz pochwalić ponad półwiecznym doświadczeniem w rolnictwie ekologicznym. To robi wrażenie! Mnie przekonuje.

Mojej córce raczej nie daję dań w słoiczkach, choć czasem zdarza się dodawać przeciery owocowe do kaszek. Wybrałam inny sposób rozszerzania diety, ale gdybym miała korzystać z tego typu dań na co dzień, to zdecydowanie wybrałabym produkty Hipp. Dla mnie liczy się wysoka jakość i bezpieczeństwo. A ta marka może to zagwarantować. Używamy chusteczek nawilżanych Hipp i o kosmetykach tej firmy też mogę powiedzieć dużo dobrego. Ufam im i polecam z czystym sumieniem.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Kojec

Znacie www.familyservice.pl? Wydają broszurki dla młodych rodziców dotyczące ciąży i opieki nad niemowlęciem. No i czytam w jednej z nich:

"Sześciomiesięczne niemowlę potrzebuje dla ćwiczenia zdobytych już umiejętności ruchowych większej przestrzeni niż łóżeczko. Widząc to, niektóre matki rozścielają na podłodze koc, na który przenoszą dziecko. Jest to jednak działanie nierozsądne i krótkowzroczne. Wyobraź sobie niedaleką już przyszłość, gdy Twoje dziecko zacznie raczkować. Będzie wówczas uciekało z koca, uważając, że całe mieszkanie należy do niego. Zmusi cię to do chodzenia za nim wszędzie i ciągłego schylania się, by je podnieść lub podtrzymać, chroniąc przed uderzeniem o meble lub inne domowe sprzęty."

W dalszym tekście radzą, by kupić kojec i tam dziecko trzymać.

Z powyższego wynika więc, że jako matka jestem nierozsądna i krótkowzroczna, bo moja córka bawiła się na położonej na podłodze macie edukacyjnej dużo wcześniej nim skończyła pół roku. Swoją drogą bardzo współczuję tym dzieciom, które całe swoje pierwsze półrocze życia przeleżały w łóżeczku gapiąc się na karuzelę. Trudno się im później dziwić, kiedy przeniesione w końcu na podłogę zachłystują się wolnością i z dzikością opanowują całe mieszkanie. No i faktycznie, tak jak straszą, Bubinka uciekała mi z maty wypełzając tyłem w wieku pięciu miesięcy. Kiedy skończyła sześć miesięcy i tydzień, sama usiadła a potem zaczęła raczkować. Kiedy pokonała próg pokoju, to zaczęło się zwiedzanie całego mieszkania. Tak, moja córka z pewnością uważa, że całe mieszkanie należy do niej. Ale czyż tak nie jest? Jest przecież takim samym domownikiem jak ja czy mój mąż. Ma prawo przebywać w każdym pomieszczeniu, choć wiadomo, że nie bez opieki. Czy zostałam ZMUSZONA przez moje dziecko do chodzenia za nim wszędzie i ciągłego schylania się? Raczej nie. Schylać się nieczęsto muszę, bo zwykle po prostu siedzę z córką na podłodze i bawimy się razem. Nie biegam za nią jak cień. Czasem pozwalam wyjść z pokoju i dojść do kuchni lub sypialni. Ingeruję dopiero słysząc niepokojące odgłosy np. otwierania szafki ze śmieciami albo nie słysząc nic.

Kojec mam złożony w garażu. Przywiózł go kiedyś wujek i tak sobie tam leży, bo nie jestem zwolenniczką tego typu wynalazków. Sama byłam wychowywana tak, że np. gdy mama robiła obiad, ja siedziałam w kojcu. Dostałam kubeł zabawek i się bawiłam wyrzucając je. Kiedy w kuble nic nie zostało wołałam mamę. Ona to zbierała i znów dawała mi pełny kubeł. Nie spędzałam jednak całych godzin w kojcu. Kiedy na świat przyszła moja najmłodsza siostra, ja miałam czternaście lat i pamiętam, że ona też miała kojec i się w nim bawiła, choć już wtedy mnie ten widok raził. Już wtedy odbierałam to jako swego rodzaju więzienie. Bogusia bawi się na podłodze i do tej pory kojec nie był potrzebny. Na chwilę, kiedy wychodzę załączyć pranie w pralce, przyłożyć do pieca albo otworzyć drzwi listonoszce, kiedy nie była jeszcze mobilna, zostawiałam ją na macie a teraz zwykle zabieram po prostu ze sobą na ręku lub w nosidle. Mogłabym wsadzić ją do kojca, ale gdyby kojec miał służyć tylko do tego, to niepotrzebnie zajmowałby miejsce.

Co innego, gdy dziecko ma odgrodzony barierką spory, bezpieczny teren w pokoju, coś jakby swój własny mały pokoik, kącik, w którym ma zabawki i do którego i rodzic może wejść, by się z dzieckiem pobawić. Takie coś może być szczególnie pomocne, gdy mamy pod opieką dwoje lub więcej małych dzieci. A co innego typowy kojec w rozmiarze łóżeczka, w którym zbyt wiele dziecko nie zdziała. Takim małym klatkom mówię stanowcze nie!

czwartek, 15 listopada 2012

Nie wolno, to jest be!

Co odkrywające świat dziecko słyszy najczęściej? "Nie wolno!" i "To jest be!" Przyznam się, że zdarza mi się czasem powiedzieć, że czegoś nie wolno a coś jest be albo fuj. A potem sama siebie strofuję, bo czego dziecko się przez to uczy? Ano uczy się, że nie warto podejmować jakiejkolwiek inicjatywy. Jego ciekawość świata, chęć poznawania, eksplorowania, doświadczania jest hamowana. Ono chce wejść tu i tam, ono chce zobaczyć, dotknąć, powąchać, posmakować. Niezależnie czy jest to rozlane mleko czy brudna szmata.

Wiadomo, że nie możemy pozwalać dzieciom na wszystko. Ze względów na jego bezpieczeństwo, ale też i nasze dobro. Ale kiedy zabraniamy czegoś dziecku lepiej nie odnosić się jedynie do własnego autorytetu, ale wytłumaczyć, dlaczego nie chcemy, aby dziecko wchodziło tu, wyciągało to i niszczyło tamto. Jeszcze lepiej zaproponować mu wtedy alternatywne rozwiązanie.

Na przykład w sytuacji, kiedy dziecko ściąga z półek książki i wyrywa kartki. Nie zagraża to jego bezpieczeństwu, ale nie chcemy, aby nasz księgozbiór uległ totalnemu zniszczeniu. Mówiąc "nie wolno" dziecko nie wie, czy nie wolno niszczyć książek, czy nie wolno książek w ogóle brać, czy co innego jeszcze. Żeby nie zrazić malca do literatury a jednocześnie uchronić swoje zbiory, można co cenniejsze egzemplarze przenieść na wyższe półki a na niższych ustawić książki dla dzieci. Maluch będzie mógł dosięgnąć do swoich książeczek, przeglądać je. W książkach z grubymi kartkami nie powyrywa ich a może gryźć. Ja dla Bogusi mam też książkę z bajkami po niemiecku, którą już przeczytałyśmy kilka razy i nie szkoda mi jak mała codziennie po kartce wyrywa. Ma też stary folder informacyjny na temat naszej miejscowości. Informacje są już nie bardzo aktualne, więc niech sobie rwie kartki jak ma potrzebę. A jak dobiera się do mojej książki, mówię, że to książka mamusi i nie chcę, żeby gniotła i wyrywała kartki, ale dam jej inną książkę, którą może pooglądać.

Bogusia dużo rzeczy wkłada do buzi. O ile nie jest to coś trującego, albo bardzo małego, to raczej pozwalam jej na to. Na przykład ma znikopis, czyli planszę i pisak działające na magnes. Lubi sobie tam po swojemu kreślić ale lubi też gryźć ten pisak. Ja nie widzę w tym nic złego, ale moja mama woła: "Be, to jest be!" Ale co jest be? Pisak? Czy wkładanie pisaka do buzi? Czy wkładanie czegokolwiek do buzi? I dlaczego jest be? Bo brudne? Bo trujące? Bo tak? Moja mama twierdzi, że dziecko od początku należy uczyć, co do ust można wziąć a co nie. A ja uważam, że tak właśnie dziecko poznaje świat i póki sobie krzywdy nie robi to mu pozwalam.

W ogóle jestem chyba albo bardzo liberalną matką albo wręcz skrajnie nierozsądną, bo jak czytam o przygotowaniu domu dla bezpieczeństwa dziecka, to myślę, ile trzeba wydać pieniędzy na te wszystkie gadżety i ulepszenia i jaką twierdzą wtedy ten dom się stanie. To może od razu zamknąć dziecko w pokoju z miękkimi ścianami i drzwiami bez klamki. U nas na razie pojawiły się jedynie zaślepki do gniazdek znajdujących się nisko i niektóre szafki w kuchni są zamknięte. Leki, detergenty, przedmioty ciężkie, ostre i cenne są poza zasięgiem córki. Resztę może eksplorować. I tak mała bawi się garnkami, miskami, ciuchami a także (o zgrozo!) sznurówkami i metrem krawieckim. A co, jak lubi? Udusi się? Na razie nie potrafi jeszcze sobie owinąć wokół szyi a i przecież mam ją na oku. Dajmy dzieciom swobodę!

sobota, 10 listopada 2012

Wysokie krzesełko

Co jest potrzebne do samodzielnego jedzenia? Przede wszystkim jedzenie! Do tego czyste rączki i duży apetyt. Umiejętność samodzielnego siedzenia też jest bardzo ważna a do tego różne sprzęty i gadżety, takie jak krzesełko, śliniak, tacka, talerzyk, miseczka, kubek, łyżeczka, widelczyk, nożyk... ale po kolei. Zacznijmy od krzesełka.

Kiedy Bubinka miała dołączyć do naszego stołu, mogła oczywiście jeść siedząc mi na kolanach, ale trudno wtedy samemu wygodnie konsumować. Niezbędne więc było wysokie krzesełko. Takowe już od kilku tygodni stało w kuchni i czekało. Było to krzesełko marki Klupś. O takie:

zdjęcie pochodzi z www.klups-gostyn.pl

Bubinka dostała je od dziadków. Osobiście myślałam nad innym krzesełkiem. Zależało mi na dużym blacie z wysokimi brzegami, żeby można było jedzenie bezpośrednio na nim położyć i nie obawiać się, że spadnie za pierwszym machnięciem ręki. No ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Krzesełko jest ładne, stabilne, kolorystycznie pasuje do mebli w kuchni i można je później rozłożyć na krzesełko i stolik osobno. W tym właśnie krzesełku nasza córka rozpoczęła swoją przygodę z BLW. Służyło nam ono około trzech miesięcy a potem już miałam serdecznie dość mycia w zakamarkach i przesuwania tego ustrojstwa. Ciężkie to i niewygodne do przenoszenia. Cenę ma też toporną, ok. 220 zł.

Moja mama nosiła się z zamiarem kupna jeszcze jednego takiego egzemplarza, żeby stało u nich w razie odwiedzin którejś wnuczki. Powiedziałam więc mamie, że może to zabrać do siebie a my kupimy Bogusi inne. O takie:

zdjęcie z www.ikea.pl

Ikeowskie krzesełko Antilop to jest to! Piękne w swojej prostocie. Lekkie tak, że można przenieść jedną ręką w drugiej trzymając dziecko. A i z dzieckiem w środku też łatwo przenieść. Łatwo się składa, więc sprawdza się w podróży. Posiada wystarczająco dużą tackę z wysoką krawędzią, więc talerzyki nie są potrzebne, wygodnie jeść prosto z blatu. Ma pasy bezpieczeństwa, które akurat sprawdzają się średnio, bo dość łatwo się luzują, ale przynajmniej są. No i czyści się błyskawicznie. Przy lekkim zabrudzeniu wystarczy przetrzeć ścierką. Po ekspresywnej uczcie można po prostu wstawić pod prysznic i spłukać. Genialne! Co do stabilności, to trzeba jednak trochę uważać. Antylopa ma szeroko rozstawione nogi, co sprawia, że kiedy dziecko jest w środku nie ma obaw, że się przewróci razem z krzesłem. Natomiast przez to, że krzesło jest bardzo lekkie i ma wystającą tackę, dziecko stojąc przy nim i chwytając za tackę może ściągnąć na siebie mebel. Bubinka sprawdziła to już pierwszego dnia i dostała tacą  w czoło. Dlatego teraz, kiedy nie jest używane, obracamy go tacką do ściany. Mimo tego incydentu polecam jednak ten model ze względu na przeważające zalety. Do wymienionych należy dodać jeszcze fantastyczną cenę - 65 zł bez grosza.

czwartek, 8 listopada 2012

52 książki na 52 tygodnie roku

Na początku stycznia trafiłam na stronę inicjatywy czytelniczej 52ksiazki.pl i zachęcona postanowiłam, w ramach noworocznych postanowień, podjąć wyzwanie przeczytania 52 książek w ciągu całego roku, czyli mniej więcej jedną książkę tygodniowo. Rok się powoli kończy, więc pora na podsumowanie dotychczasowej aktywności czytelniczej i nadrobienie zaległości.
 
Przeczytane:
1. Agnieszka Stein "Dziecko z bliska"
2. Alice Miller "Dramat udanego dziecka"
3. Alice Miller "Gdy runą mury milczenia"
4. Claude Didierjean-Jouveau "Droga mleczna"
5. Claude Didierjean-Jouveau "Nie płacz, maleństwo"
6. Claude Didierjean-Jouveau "Nosimy nasze dziecko"
7. Claude Didierjean-Jouveau "Poród bez granic"
8. Claude Didierjean-Jouveau "Rodzicielstwo bez przemocy"
9. Claude Didierjean-Jouveau "Śpimy z dzieckiem"
10. Evelin Kirkilionis "Więź daje siłę"
11. Federick Leboyer "Narodziny bez przemocy"
12. Frederick Leboyer "Shantala. Tradycyjna sztuka masażu"
13. Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór"
14. Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór. Książka kucharska"
15. Janusz Korczak "Jak kochać dziecko"
16. Jean Liedloff "W głębi kontinuum"
17. Kinga Cherek "Pożegnanie z pieluszkami..."
18. Monika Staszewska "Bez lęku"
19. Reni Jusis, Magda Targosz "Poradnik dla zielonych rodziców"
20. Sheila Kitzinger "Kryzys narodzin"  
21. Sylwia Chutnik "Mama ma zawsze rację"
22. Tim Guénard "Silniejszy od nienawiści"
 
W trakcie:
1. Dominika Kukuła "Taktyka sprytnej kobiety"
2. Erich Fromm "Mieć czy być"
3. Gabrielle Palmer "Polityka karmienia piersią"
4. Heidi Murkoff, Sharon Mazel "Pierwszy rok życia dziecka"
5. Lawrence J. Cohen "Rodzicielstwo przez zabawę"
6. ks. Leszek Czyż "Pozwolił nam wołać Ojcze"
7. Małgorzata i Marcin Zimoniowie [red.] "Płodność. Powrót do źródeł"
8. Margot Sunderland "Mądrzy rodzice"
9. Szymon Hołownia, Marcin Prokop "Bóg, kasa i rock'n'roll"

Jak widać, dopiero mniej więcej połowa za mną. Sporo jest do dokończenia a brakuje jeszcze 21 książek do przeczytania w ogóle, by osiągnąć cel. Nie wiem, czy mi się to uda, ale i tak już teraz jestem zadowolona z wyniku. Z resztą nieważne ile książek, ale jakie! I co z tej lektury zostało w mojej głowie :)