czwartek, 27 czerwca 2013

Zaakceptować siebie

Koralowa Mama tym postem dała mi dzisiaj do myślenia. Przyłapałam się na tym, że często narzekam na moje już nie tak jędrne piersi. Niestety nieraz świadkiem tych moich utyskiwań jest Bogusia. Przed ciążą miałam kilka kompleksów związanych z własnym ciałem. Jakoś nieszczególnie mi to utrudniało życie, ale jednak jakby kto pytał, mogłam jednym tchem wymienić, co mi się w moim ciele nie podoba. Było też kilka rzeczy, z których byłam zadowolona: kształt ust, zgrabne nogi i ładne jędrne piersi w optymalnym rozmiarze.

W ciąży i zaraz po porodzie biust powiększył mi się gwałtownie o kilka rozmiarów. Przy rozmiarze 75H grawitacja daje się mocno we znaki. Nie mogło to pozostać bez znaczenia dla wyglądu biustu. Dziś już laktacja jest unormowana, piersi zmalały, ale nie sterczą już tak ładnie jak kiedyś. I choć wiem, że piersi są do karmienia a nie do wyglądania i chociaż nigdy nie żałowałam decyzji o dziecku (ba, nawet chcę kolejne), i choć mam świadomość, że i wiek a nie tylko ciąża mają na to wpływ, to jednak wciąż nie do końca pogodziłam się z tym, jak zmieniło się moje ciało.

Wciąż powtarzam sobie, że powinnam nadal być dumna z moich piersi. Nie z wyglądu, ale z tego, że dają Bubince to co najlepsze: pokarm, ciepło, ukojenie, bliskość. I to się liczy! I jestem z tego dumna, ale jednak trochę mi żal. Chyba to wpływ naszej kultury. Mimo wszystko jednak powinnam to zachować dla siebie a nie dzielić się tym z Bogusią. Nie chcę, żeby w przyszłości mi powiedziała, że nie chce mieć dzieci albo karmić piersią, bo boi się, że jej cycki obwisną jak mi. Uroczyście przysięgam nigdy więcej przy córce nie narzekać na wygląd mojego biustu ani na wygląd w ogóle. Chcę, żeby ona sama potrafiła akceptować swoje ciało jakiekolwiek ono nie będzie. Ja wciąż się tego uczę.

niedziela, 23 czerwca 2013

Dzień Ojca

Wszystkim Ojcom z okazji ich święta życzę dużo radości z bycia ze swoimi dziećmi, dużo sił i cierpliwości w codziennych zmaganiach oraz poczucia spełnienia w tej ważnej życiowej roli.

piątek, 21 czerwca 2013

Na wszystko przychodzi czas

Ostatnie dni były pod hasłem pokonywania lęków. Bubinka przekonała się do nocnika. Nie woła jeszcze na siusiu i kupę, ale już da się posadzić na nocniku i chwilę na nim posiedzi. Wcześniej mogła go oglądać z każdej strony i się nim bawić, ale próby posadzenia jej na nim kończyły się fiaskiem. Nie nalegaliśmy, bo nie chcieliśmy jej zrazić. Czekaliśmy cierpliwie aż w końcu coś zaskoczyło. Było już kilka posiedzeń "na tronie", ale tylko jeden raz udało się chwycić siku. Oby tak dalej!

Buba poszła za ciosem i przekonała się też do dużej wanny. Dotychczas kąpaliśmy ją w małej wanience a każde podejście do dużej wanny kończyło się paniką, usztywnieniem ciała, płaczem i szybszym biciem serca. Nie wiem, co ją tak przerażało. Nie zmuszaliśmy jej do wejścia tam, ale co jakiś czas próbowaliśmy ją zachęcić. No i kilka dni temu tatusiowi się udało. Jak zwykle po powrocie z pracy poszedł się kąpać, ale tym razem zabrał ze sobą gumową kaczuszkę i plastikową łopatkę - akcesoria, które zwykle towarzyszą Bogusi w kąpieli. Bawił się nimi sam a Bubinka patrzyła. Aż w końcu też zapragnęła pobawić się kaczuszką i dała się rozebrać i wsadzić do wanny. Tak jej się to spodobało, że później nawet nie chciała z niej wychodzić. No to w końcu małą wanienkę można wynieść na strych, gdzie poczeka na kolejne maleństwo.

Wiem, że przejście do dużej wanny nastąpiło u nas dość późno. Cieszę się jednak, że nastąpiło to w czasie, kiedy Bogusia była na to gotowa. Obyło się bez płaczu, tak jakoś naturalnie. Myślę, że to jest najważniejsze. Mamy lubią się przechwalać, jak to ich dzieci od urodzenia zasypiają samodzielnie, od trzeciego miesiąca życia delektują się smakiem marchewki, od skończenia sześciu miesięcy gardzą małą wanienką a jako roczniaki sikają na nocnik itp. Uważam, że nie jest najważniejsze, jak szybko dziecko osiąga pewne etapy, ale w jakich warunkach się to dzieje. Czy odbywa się z ich inicjatywy, z inicjatywy rodziców, ale za aprobatą malucha, czy może jest wynikiem przymusu. 

Na wszystko przychodzi czas. Znajomi straszą mnie, że będę miała problem z odstawieniem małej od piersi skoro jeszcze tego nie zrobiłam. Będę też miała problem z przeniesieniem jej do osobnego łóżka i nauczeniem samodzielnego zasypiania. A ja myślę, że odbędzie się to naturalnie, spokojnie, bez przymusu, w czasie kiedy córka będzie na to gotowa. I wątpię, że będzie usypiała przy cycku do osiemnastki, jaką to wizję roztaczają ciotki "dobra rada". Zakład, że odbędzie się to znacznie szybciej? Choć nie koniecznie dziś, za tydzień, miesiąc a może nawet rok. Na pewno w odpowiednim dla niej czasie.

czwartek, 20 czerwca 2013

Spór o wieczorynkę

Kultowa Wieczorynka w TVP 1 zniknie z anteny. Wielu jest tym faktem oburzonych. W internecie już podniosło się larum, że jak to? Wieczorynka musi być! A dlaczego musi? A bo tak. A bo zawsze była. Dzisiejsi rodzice sami wychowali się na wieczorynce. Wtedy wyznaczała ona rytm dnia, była częścią wieczornego rytuału. A teraz TVP oszczędza na dzieciach! Odmawia im bajki na dobranoc! Prezes TVP Juliusz Braun tłumaczy, że dobranocka przegrywa z kanałami tematycznymi dla dzieci. Jej oglądalność spada a widzami są najczęściej nie dzieci a emeryci.

Moim zdaniem to afera o nic. Jeśli jakiś program jest niedochodowy, ma niską oglądalność, to po co trzymać go na siłę? Tylko dla tradycji? Bez sensu. Telewizja publiczna planuje uruchomić cały kanał dziecięcy, więc to nie jest oszczędzanie na dzieciach. Sama oglądałam w dzieciństwie dobranocki, ale nie jest to dla mnie żaden wielki sentyment. Dzisiaj są inne możliwości, jak wspomniane kanały tematyczne, które z jednej strony rodzą pokusę, by włączyć dziecku i niech siedzi i nie przeszkadza cały dzień, ale z drugiej strony, używane w umiarze mogą zastąpić dobranockę. Rodzic może wybrać dowolną porę na bajkę i nie uzależniać jej od ramówki ogólnego kanału. Powie ktoś, że nie każdy ma dostęp do płatnych kanałów dla dzieci. Zauważmy jednak, że telewizja publiczna też całkiem darmowa nie jest a wartości w niej promowane (także w bajkach) nie zawsze zgodne z tym co my sami chcielibyśmy przekazać naszym dzieciom. Puszczając dziecku bajkę na DVD lub na youtube można nie tylko wybrać porę ale i konkretną treść, więc to jeszcze lepsze. A najlepiej jest poczytać dziecku książkę. Zdrowiej dla niego i dla rodzinnych relacji.

wtorek, 18 czerwca 2013

Sześciolatki do szkół - argumenty Superniani

Rodzicielstwo Bliskości zakłada wystrzeganie się treserów dzieci. Takimi treserami jest np. słynna Tracey Hogg a z naszego polskiego podwórka nie mniej popularna Superniania Dorota Zawadzka. O ile książek Tracey nawet w ręku nie miałam, o tyle z poglądami pani Zawadzkiej zetknęłam się nieraz. A to w TV a to na Facebooku a to w "dobrych radach" znajomych.

Z obserwacji fan page'a pani Doroty wnioskuję, że ma baba mnóstwo czasu. A to jeździ po całej Polsce z jakimiś wykładami, to znów udziela wywiadów w telewizji albo redaguje portal parentingowy i ma jeszcze czas na książki, filmy, koncerty, spacery z psem i pisanie na Facebooku. Czy ona w ogóle kiedyś śpi? Nie wnikam. Ale to, że jest wszechobecna sprawia, że trudno nie spotkać się z jej poglądami. Trudno ich unikać, trzeba się z nimi skonfrontować.

Superniania przestała być dla mnie jakimkolwiek autorytetem, kiedy już w swoim cyklu w TV proponowała takie metody wychowawcze jak karny jeżyk czy naukę samodzielnego zasypiania przez pozwolenie dziecku (właściwie już niemowlęciu) na wypłakanie się. Smaczku dodała reklama margaryny jako produktu polecanego w diecie dziecka. Ostatnio jednak bardzo zaangażowała się w propagowanie posyłania sześciolatków do szkół. To co, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków i w ogóle podwójnych roczników. To co, że nauczyciele nie wiedzą jak pracować z sześciolatkami. Cały system szkolnictwa nie jest na to przygotowany! Jednak argumenty, jakich używa pani Dorota są tak idiotyczne, że to się w głowie nie mieści. Po ostatniej konferencji premiera na temat obniżenia wieku szkolnego (z 11.06.2013), w której wypowiadała się też pani Zawadzka, ręce mi już opadły. Poniżej przytaczam tylko trzy argumenty Superniani, ale pozostałe nie były wcale bardziej merytoryczne:

"Ja bym miała taką propozycję do wszystkich rodziców, którzy się obawiają wysłać swoje dziecko do szkoły: zapytajcie czy dziecko chce iść do szkoły. Ono powie, że chce, dlatego, że dla niego to jest pewnego rodzaju awans."

A ja mam taką propozycję do wszystkich rodziców szkolnych dzieci: zapytajcie czy wasze dziecko lubi chodzić do szkoły. Idę o zakład, że wiele z nich powie, że nie lubi szkoły i nie lubi się uczyć. Niestety nasz system edukacji zabija naturalny pęd do wiedzy i chęć nauki, bo nie wspiera dziecka w rozwoju, ale wtłacza mu wiedzę w postaci suchych regułek. Jeśli jednak dziecko powie, że lubi chodzić do szkoły, to jeszcze zapytajcie, co tak bardzo podoba mu się w szkole. Czy na pewno jest to sposób nauki czy raczej możliwość spotkania z kolegami, miła pani albo dobre naleśniki w stołówce?

"Ograniczanie prawa dziecka do nauki, a tak rozumiem pozostawienie dziecka w wieku sześciu lat w przedszkolu, może skutkować różnego rodzaju problemami, kiedy dziecko będzie starsze."

Kiedyś na swojej stronie na Facebooku pani Dorota zapytała: "Czego dziś nauczyło się twoje dziecko?" i twierdziła wówczas (i słusznie), że każde dziecko codziennie uczy się czegoś nowego. Już od pierwszych chwil na świecie dzieci się uczą. Codziennie poszerzają swoją wiedzę na temat siebie, bliskich i otaczającego je świata. Codziennie zdobywają nowe umiejętności. A teraz nagle okazuje się, że to dotyczy tylko dzieci szkolnych, bo nawet pozostawienie dziecka w przedszkolu to ograniczenie jego prawa do nauki, już o pozostawieniu dzieci w domu nie wspomnę. Pani Zawadzka zaprzecza samą siebie. Po drugie o jakich problemach ona mówi? Ja poszłam do szkoły w wieku lat siedmiu. Nie czuję, żeby przez to ktoś ograniczył mi prawo do nauki i żebym miała jakieś problemy. O co biega?

"Rodzic może być dla dziecka przewodnikiem, mistrzem, mentorem. Nie zapewni jednak jednej rzeczy. Nigdy nie zapewni grupy rówieśniczej, która mu powie: "Jesteś głupi, nie lubię cię.""

Oj, zapewniam panią Dorotę, że znajdą się rodzice, którzy i gorsze rzeczy dzieciom mówią. A jeśli nie rodzice to rodzeństwo z pewnością. A w ogóle, czy to naprawdę tak ważne, aby dziecko już od najmłodszych lat słuchało takich epitetów pod swoim adresem i uczyło się sobie z tym radzić? Naprawdę głównie tego dziecko ma uczyć się w szkole?

Osobiście, jak słyszę, czego i w jaki sposób uczy się w publicznej szkole to mam obawy posłać do niej Bubinkę nawet w wieku siedmiu lat a właściwie w ogóle. Sama z lekcji w szkole pamiętam za mało. Nie odkryłam swojej życiowej pasji i nie rozwinęłam jej. Ale za to nauczyłam się ściągać, oszukiwać, kłamać, ukrywać prawdę, wagarować, podrabiać podpis rodziców na usprawiedliwieniu, kombinować, obgadywać, wyśmiewać innych itp. Tylko czy te umiejętności są naprawdę dobre? Coraz poważniej zastanawiam się nad jakąś alternatywą dla Bogusi w postaci prywatnej placówki z sercem i odpowiednim podejściem do konkretnego dziecka lub w ogóle nad edukacją domową. Tylko czy finanse nam na to pozwolą?

sobota, 15 czerwca 2013

Plan dnia, plan tygodnia

Bubinkowy plan dnia właściwie nie istniał przez pierwszy rok jej życia a nawet nieco dłużej. Układ drzemek był nie do przewidzenia, więc i posiłki były o różnych porach i inne zajęcia też. Dopiero kiedy ok. 14. miesiąca życia córka ograniczyła się do jednej dwugodzinnej drzemki w ciągu dnia, można było w końcu ustalić jakiś plan ramowy. I tak to wygląda teraz:

7:00 pobudka, karmienie, przytulanie w łóżku, przebieranie się
8:00 samodzielna zabawa
9:00 śniadanie
10:00 zajęcia różne z mamą (nordic walking, zabawa w domu lub na podwórku, zajęcia kreatywne, sprzątanie mieszkania lub spotkanie w Klubie Mam)
11:30 drugie śniadanie
12:00 karmienie, drzemka
14:00 zabawa z tatą
15:00 obiad
16:00 zabawa z tatą lub ciocią w domu lub na podwórku lub nordic walking z mamą
18:00 kolacja
19:00 kąpiel, karmienie, zabawa
20:30 bajka na dobranoc, modlitwa
21:00 karmienie, sen

Oczywiście to jest tylko plan ramowy. Nie trzymamy się tych godzin co do minuty. Zdarza się, że Bubinka wstaje trochę wcześniej lub bardzo późno, np. dopiero ok. 8:30, wtedy od razu po przebraniu się jest śniadanie. Albo jak wracamy do domu późno (np. z odwiedzin u znajomych), to po kąpieli od razu idziemy do łóżka. Także spotkanie w Klubie Mam trochę nam zaburza rytm dnia, bo wracamy dopiero ok. 14:00 i albo Bogusia dopiero się kładzie na drzemkę albo sprzątamy mieszkanie i obiad jest jeszcze później. Ja staram się wstawać wcześnie, ok. 5:30, żeby mieć czas dla siebie na napisanie nowej notki na bloga lub posiedzenie na Facebooku. Ewentualnie robię to w czasie Bubinkowej drzemki. W weekendy plan ten też wygląda inaczej, bo od południa do wieczora mała jest u dziadków (w soboty z tatą a w niedziele wszyscy razem). Drzemka wtedy wypada w drodze i/lub po obiedzie.

Plan zajęć tygodniowych też istnieje, ale to już bardziej dotyczy mnie a w mniejszym stopniu Bogusi. I tak:

poniedziałek: pranie, raz w miesiącu wieczorem spotkanie biblijne
wtorek: sprzątanie mieszkania
środa: prasowanie
czwartek: zajęcia różne (np. spotkania ze znajomymi, załatwianie spraw na mieście, inne zajęcia domowe itp.)
piątek: sprzątanie mieszkania, dwa razy w miesiącu spotkania w Klubie Mam, wieczorem próba chóru
sobota: dzień wolny dla mamy :D
niedziela: nabożeństwo, dzień z rodziną, zwykle u teściów, raz w miesiącu u moich rodziców

Tu też czasem bywają modyfikacje, jakieś niezapowiedziane zdarzenia albo imprezy, ale generalnie ramy są ustalone. Z planem dnia i tygodnia czuję się zorganizowana. Wcześniej marnowałam czas przez pół dnia, żeby potem na szybko coś zrobić. Teraz wiem, że jak jest dzień sprzątania, to najlepiej uwinąć się z tym zaraz po śniadaniu, żeby już nie trzaskać garami albo wyć odkurzaczem, kiedy córka śpi.

piątek, 14 czerwca 2013

Mama aktywna 2

W zeszłym roku pisałam o nordic walkingu z dzieckiem w chuście. Jest to naprawdę świetne rozwiązanie dla mam, które chcą być aktywne fizycznie a nie chcą rozstawać się z dzieckiem. Tak właśnie sobie maszerowałyśmy średnio co dwa dni przez cały sezon od maja do września.
 
W tym roku też postanowiłam maszerować z kijami. Bubinkę przerzuciłam do nosidła i na plecy. Tak jest jeszcze wygodniej, szczególnie, że jest teraz kilka kilogramów cięższa niż rok temu. Nie maszerujemy jednak już tak często. Problem tkwi w Bubinkowym rytmie dnia. Ja zwykle maszeruję przed południem po śniadaniu albo popołudniu przed kolacją. Buba zwykle zasypia w nosidle, więc burzy się cały porządek dnia, bo potem nie chce już spać w południe albo wieczorem jest długo aktywna, albo idzie spać normalnie, ale za to rano wstaje wcześnie. Normalnie śpi w dzień już tylko raz w południe. Jednak w pełnym słońcu staram się nie wychodzić z domu a tym bardziej nie uprawiać sportu, wolę więc wtedy Bogusię położyć na drzemkę do łóżka. Maszerujemy więc teraz tylko okazjonalnie i chyba będę musiała przerzucić się na nordic walking bez małej.

Tymczasem ruszamy!
 

Jeśli chodzi o reakcję otoczenia, to już rzadziej zdarzają się zdziwione miny. Chyba ludzie z kijami stają się powszednim widokiem, co mnie cieszy. Jeden pan powiedział, że fajnie wyglądam tak z tymi kijami i dzieckiem na plecach. Inny, że narty gdzieś zgubiłam (takie komentarze są dość częste). A dzieciaki wracające ze szkoły miały niezły ubaw i nieskrępowanie wołały: "Patrz, dziecko w plecaku!" ;)

czwartek, 13 czerwca 2013

Bubinka testuje - otulacz wełniany Ecodidi

Kolejnym produktem Ecodidi, który testowałyśmy jest otulacz wełniany One size. 

Producent pisze o swoim produkcie:
- 100% wełna naturalna
- cienki, przewiewny, szybkoschnący 
- idealny dla małej pupy na lato
- rozmiar onesize z czterostopniowym systemem regulacji rozmiaru na cały okres pieluszkowania


 
A jaka jest nasza opinia? Pieluszki Ecodidi w rozmiarze one size wyróżniają się spośród innych sporym przedziałem wagowym. Pisałam już o tym przy recenzji formowanki i w otulaczu jest podobnie - czterostopniowy (a nie jak w innych pieluszkach trzystopniowy) system regulacji rozmiaru sprawia, że pieluszka idealnie pasuje na 3 kg noworodka jak i 16 kg dwu-/trzylatka. Bubinka nosi pieluszkę nieco zmniejszoną, więc jeszcze o jeden rozmiar można ją będzie w przyszłości powiększyć. Pieluszka jest bardzo ładna, uszyta bardzo starannie z naturalnej wełny. Dzięki swoim właściwościom wełna świetnie nadaje się na lato. Jest cienka i przewiewna. Szczelnie chroni przed przeciekaniem, nie przyjmuje zapachów i szybko schnie. Po użyciu wystarczy otulacz wywietrzyć i można użyć ponownie. Długo go tak używałam aż postanowiłam wyprać. Jak wrzuciłam do kosza, tak odleżał tam dość długi czas ze względu na moje lenistwo. Pierze się go ręcznie w letniej wodzie z dodatkiem szarego mydła lub płynu do prania wełny. Po praniu otulacz znów jest w użyciu, nie stracił formy i sprawdza się bardzo dobrze. Wprawdzie po większym zmoczeniu przepuszcza wilgoć, ale przy standardowym siku trzyma dobrze. Zdecydowanie nie nadaje się na noc, ale jako otulacz dzienny jest super! Jeszcze nie robiłam mu kuracji lanoliną. Na razie nie widzę takiej potrzeby. Otulacz ten jest wygodny, ładnie się dopasowuje do małej pupy a delikatne gumki nie uciskają nóżek. Mimo, iż jest wełniany, jest przyjemny w dotyku i nie "gryzie". Zapinany jest na dobrej jakości napy. Z czystym sercem polecam!

wtorek, 11 czerwca 2013

Bubinka mówi

Dziś Bubinka kończy 17 miesięcy. W ostatnich tygodniach rozwija się w mowie. Rozumie coraz więcej, mówi coraz więcej i coraz wyraźniej. Oto słowa, które zna, czyli mówi i rozumie ich znaczenie:

Buba lub Bubu (tak się przedstawia)
mama Ania
tata Ommm (tata Szymon)
baba
dziadzia lub dada
tota Paala (ciocia Paulina)
tota Ola
Miau (Michał)
nie (lub po naszymu: niy)
tak (ostatnio nauczyła się też kiwać głową na tak)
opa (mówi kiedy chce na ręce)
tu
tam 
nie ma
jeś (jest)
oko
niuu (nos)
buja (w zależności od kontekstu: buzia lub burza)
jęka (ręka)
pupa
muja (mucha, ostatnio bardzo się boi much)
pa pa (macha pa pa)
siema (umie przybić piątkę i zrobić żółwika)
lala
miś
kuuka (kulka) 
mmmm (serduszko, za sprawą pachnącego serduszka MayLily)
minimini (mówi kiedy chce, żeby jej puścić bajkę w TV)
lampa
picie lub pić
mniam mniaaam! (entuzjastyczny okrzyk oznaczający jedzenie)
ćsićsi (cycy, wiadomo)
babka
siku (mówi kiedy mama robi siku, sama jeszcze nie woła)
miju miju (oznacza mycie się)
au
am (amen)
 
i dźwiękonaśladowcze:

haaaaaa lub aaaaaa (wymawiane na wysokich tonach: kotek)
hau hau (piesek)
mmmmm (krowa)
be be be lub bi bi bi (baranek)
me me lub mi mi (koza)
ko ko ko (kura)
pi pi pi (myszka lub mały ptaszek)
gień gień (gęś)
ta ta ta (kaczka, do tego rusza rączkami jak do znanej piosenki)
hu hu hu (małpa lub sowa)
a-a (osiołek)
cik cik (kic kic, zajączek)
brum brum (samochód)
titak (zegar)
huśt huśt (huśtawka)
bam (mówi kiedy coś spadnie lub kiedy sama się przewróci)
puk puk (i puka) 
hajo (halo, telefon, przystawia sobie telefon do ucha)

Pewnie jeszcze czegoś zapomniałam. Dużo potrafi też powtórzyć, choć nie zna jeszcze znaczenia. Jeszcze więcej rozumie, potrafi pokazać, choć nie potrafi wymówić. Rozumie proste zdania i wykonuje dwustopniowe polecenia. Ach, rośnie mi Bubinka :)

czwartek, 6 czerwca 2013

Spotkanie Mam Blogerek - upominki

To już ostatni wpis recenzujący upominki od sponsorów Spotkania Mam Blogerek. Pora opisać pozostałe, mniejsze prezenty. Dwa z nich kompletnie nie przypadły mi do gustu.

Od firmy She bijou dostałyśmy bransoletki. Szczerze mówiąc nie podoba mi się. Kawałek sznurka i napis "mama". Właśnie ten napis mi się nie podoba. Zakładając biżuterię chcę przede wszystkim podkreślić moją kobiecość a nie fakt bycia mamą. Owszem, jestem dumna z macierzyństwa i nie uważam, żeby macierzyństwo przeczyło kobiecości. Wręcz przeciwnie - jest jej spełnieniem. Ale to, że jestem mamą widać, gdy idę z córką i ona jest wtedy moją ozdobą. Nie muszę dodatkowo obwieszczać tego światu napisem na nadgarstku. Właśnie dlatego, że mam dziecko, rzadko zakładam biżuterię. Przy codziennych obowiązkach jest to po prostu niewygodne. Na co dzień noszę jedynie obrączkę. Od czasu do czasu jakiś naszyjnik. Na większe szaleństwo pozwalam sobie tylko na wyjątkowe okazje. Na stronie She bijou znalazłam kilka bransoletek, które z chęcią bym założyła, ale tej akurat nie.


Drugi gadżet, który jest nam kompletnie nieprzydatny to uniwersalny smoczek do picia Chillipeeps, który dostaliśmy od firmy Mablo. Smoczek ten można nakręcić na butelkę z wodą lub wkręcić do kartonika z napojem. Bubinka nigdy nie piła przez smoczek i nie widzę powodów, by nagle miała zacząć, więc ten wynalazek jest nam zbędny. W ogóle zastanawiam się nad sensownością tego ustrojstwa. Mogę sobie wyobrazić, że może się przydać, by niemowlęciu podać wodę źródlaną. Wystarczy nakręcić smoczek na oryginalną butelkę... Choć jest to bardzo naciągane zastosowanie. Producent pisze: "Smoczek Chillipeeps, w niezwykły sposób rozwiązuje częsty problem wielu rodziców będących poza domem razem z głodnym dzieckiem i nie mających przy sobie czystej, odkażonej butelki." Rany! To wychodząc z dzieckiem rodzic może zapomnieć zabrać ze sobą butelkę, ale smoczek Chillipeeps będzie z pewnością miał przy sobie, toż to przecież artykuł pierwszej potrzeby! No dobra, nabijam się. Kompletnie jednak nie rozumiem zastosowania tego smoczka do kartoników. Nie znam żadnych kartoników z napojami przeznaczonych dla niemowląt a starsze dzieci już przecież nie piją, a przynajmniej nie powinny pić przez smoczek. Ten gadżet to pomyłka.


W wielkiej torbie z prezentami znalazłam też poradnik senny i próbkę mleczka do ciała od Johnson's Baby. Poradnik dotyczył raczej snu niemowlęcia, więc wylądował w koszu. Mleczko używamy, gdyż brakło nam oliwki. Nie jest złe, ale rewelacji też nie ma. Nie odpowiada mi zapach i lepka konsystencja. Był też przewodnik dla rodziców "Pierwsze 2 lata życia dziecka", który przejrzałam pobieżnie, ale nie znalazłam w nim nic dla siebie. Dalej był magazyn "ABC dobrej mamy", z którego wyjęłam jedynie kupony rabatowe. Kuponów rabatowych było właściwie całe mnóstwo od pozostałych sponsorów. Zakamarki dorzuciły notes a play.work.create przypinkę. Kupony rabatowe to jest to! Z pewnością się przydadzą przy zakupach :)


Wydawnictwo ikropka ma i dla Was niespodziankę. Na hasło: "bałagan" otrzymacie 40% rabatu na zakup książki na stronie wydawnictwa.

wtorek, 4 czerwca 2013

Weekend Dziecka!

Dzień Dziecka w tym roku trwał dwa dni! W sobotę zabrałam Bubinkę na otwarcie Klubu Aktywnego Malucha "Widzi Misie". Oj, ale było wspaniale! Przyjemne miejsce, przyjaźni ludzie, świetna inicjatywa! Ledwo przyszliśmy a już wpadliśmy w wir zabawy. Najpierw była okazja odbicia swoich dłoni na kartce. Bogusia przymierzała się do zadani bardzo ostrożnie i ostatecznie się wycofała, za to mama nie miała oporów ;)


Zaraz potem moja pociecha dojrzała zabawki... Czego tam nie było? Klocki, kloce i klocuszki wszelkiej maści, układanki, przeplatanki i inne zabawki edukacyjne, piłki i piłeczki, lale i wózeczki, łóżeczka i inne mebelki a także całe domki, misie, autka i ulice, pociągi i tory, książeczki, filiżaneczki, dzbaneczki, łyżeczki, garnuszki i właściwie cała kuchnia... Buba przepadła. Szybko znalazła sobie towarzystwo i właściwie nie zwracała uwagi, czy mama jest jeszcze czy może sobie poszła.


Korzystając z okazji poszłam po kawę i ciasto. Kawa i herbata gratis bez ograniczeń, ciasto sztuka na osobę. Pyszności! Zajadałam zerkając na córkę, jak się świetnie bawi a potem dołączyłam do niej. Zawołali nas na górę na jakieś pokazowe zajęcia. Poszłyśmy, ale Bubinka nie przeszła jeszcze za próg a już się wystraszyła dużych piłek gimnastycznych. Podniosła wrzask, więc nie zmuszałam jej. Poszłyśmy z powrotem na dół do zabawek. Tam też już czekały nowe atrakcje. Dzieci dekorowały muffinki. Bogusię bardzo zainteresowały te wszystkie kolorowe aplikacje. Pomogłam jej ozdobić babeczkę a potem zjadłyśmy ją na pół ;)

 
Dlaczego by po skończonej uczcie nie wytrzeć lepiących rąk w sukienkę? Dla Buby to żaden problem. Ręce w końcu zostały umyte a sukienka zdjęta. Można bawić się dalej. A jest z kim. Cały czas tłumy. Całe rodziny, jedni przychodzą, inni już wychodzą. Spotkałyśmy też Piegowatą Mamę z pociechami. Dzieci bawiły się razem, my trochę pogadałyśmy.


Czas tak szybko mijał. Nawet nie wiem, kiedy wybiła 19:00 i trzeba było wracać do domu. Mamy karnet na zajęcia do wykorzystania w pierwszym tygodniu działalności klubu. Zapisałyśmy się na jutro. Mam nadzieję, że tym razem Buba się nie wystraszy piłek, albo będą one schowane.

W niedzielę świętowaliśmy dalej. Dziadkowie zorganizowali uroczyste otwarcie placu zabaw. Pogoda wprawdzie była w kratkę, trochę popadało, więc plac zabaw został zorganizowany w pokoju cioci Pauliny. Przyjechała też moja siostra z mężem i córką. Kuzyneczki miały okazję do wspólnej zabawy. Babcia zadbała o wszystkie szczegóły. Najpierw było pasowanie na szczęśliwe dziecko. Każda wnuczka dostała kolorowy plastikowy śliniak. 


Potem raczyliśmy się ciastami babcinej roboty a później gwóźdź programu - otwarcie placu zabaw. Mamy z córkami przecinały wstęgę przed drzwiami. 


A za nimi...


Dmuchany zamek, zjeżdżalnia, balony! Dorotka zachwycona od razu rzuciła się do zamku. Bogusia ostrożnie się do niego zbliżała. Weszła kurczowo trzymając się babci, ale widząc radośnie bawiącą się kuzynkę, sama też w końcu zaczęła hasać. A jak już zaczęła, to jej się bardzo spodobało, co oznajmiała głośnym śmiechem.



Do zjeżdżalni też podchodziła z rezerwą, ale w końcu zjechała kilka razy, jednak zawsze trzymając kogoś za rękę.


Na dworze się rozpogodziło, więc można było przenieść się tam z zabawą. Była okazja do pohuśtania się, zrobienia babek w piasku, zabawy z piłką, grę w berka i obserwowanie kur, gąsek, kaczek, pieska i innych zwierzątek za płotem.

Wieczorem odpaliliśmy grilla na tarasie i tak zakończyliśmy to rodzinne świętowanie. Zabawa była z wielką pompą. Dziadkowie się postarali, że ja sama byłam w szoku, widząc tę fetę. Dziewczynki się wybawiły i zmęczone, ale zadowolone poszły spać.

sobota, 1 czerwca 2013

Dzień Dziecka

Wszystkim dzieciom i tym małym i tym dorosłym ;) z okazji ich święta życzę radości towarzyszącej odkrywaniu świata, pasji tworzenia, nieskrępowanej zabawy, miłości od najbliższych, zdrowia i dobrego samopoczucia.

Bogusia została już obdarowana prezentami. Od dziadków dostała basen z kulkami a od nas pacynkę kotka mojej własnoręcznej roboty. Piesek jest dla mojej siostrzenicy. Teraz Bubinka śpi, a jak wstanie, zjemy obiad i pojedziemy do Rybnika na otwarcie Klubu Aktywnego Malucha "Widzi Misie".


A Wy jak świętujecie?