piątek, 28 lutego 2014

O lochach karmiących cycem swoje bachory...

Niedawno na naszym Kwartalnikowym fan page'u wklejałyśmy zdjęcia sławnych kobiet wspierających karmienie piersią. Jedną z nich jest Natalia Oreiro, która w czerwcu zeszłego roku wzięła udział w kampanii Unicef promującej karmienie piersią do 2. roku życia. Natalia pozowała do zdjęć i filmu karmiąc piersią swojego 17-miesięcznego syna Merlina.

To zdjęcie przypomniało mi, że już wcześniej trafiłam na tę informację i wtedy w komentarzach internautów oprócz głosów zachwytu, pochwały odwagi itp. znalazłam teksty, które nie tyle wyrażały negatywny stosunek do karmienia piersią szczególnie "tak dużych" dzieci, ale ukazywały kompletne nieprzygotowanie komentujących do roli rodzica. Pojawiły się takie głosy:

"Karmić bachora przez dwa lata???? Chyba ich pogięło, ja w ogóle nie zamierzam karmić piersią, tylko mm i koniec kropka."

Dobrze, że ten ktoś pisze o swoich zamiarach. To znaczy, że potomstwa jeszcze nie ma. Bo jeśli ktoś własne dzieci nazywa bachorami, to do roli rodzica jeszcze nie dojrzał.
"[...]dalam butle i 3 godziny spokoju[...]"

No tak, najważniejsze, żeby dziecko zapchać na 3 godziny i niech śpi i nie przeszkadza...

"potem nie może od lochy się oderwać zenada"

Porównanie kobiety karmiącej do lochy to dopiero żenada.

"A ja karmienie wspominam jako koszmar. Bolące piersi, pogryzione brodawki i to uwiązanie do dziecka. Zaś po wszystkim obwisłe, puste, obrzydliwe wory zamiast biustu. Nigdy więcej. Kobiety nie dajcie się zmanipulować !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"

Przykro, że ktoś ma takie doświadczenia z karmieniem. Uwiązanie do dziecka... no a czego się spodziewała? Że urodzi a dziecko od początku będzie samodzielne i nic nie trzeba będzie przy nim robić? Chyba karmiąc butelką też jest się w pewnym sensie uwiązanym. Choć bardziej pasuje mi tu słowo odpowiedzialnym za to maleństwo. A "obwisłe wory" to tylko z karmienia się robią, tak. Kobiety nie dajcie się zmanipulować!!!

"To jest chore! Jak można karmić dziecko piersią jeszcze w wieku 2 lat?! Nic dziwnego, że później chłopcy i mężczyźni maja jakieś skrzywienia psychiczne i nie radzą sobie w dorosłym życiu - cały czas polegając na matce, ale wymagać żeby całe życie żona nimi się opiekowała, bo on jest taki niezaradny."

Ktoś widocznie robił badania na grupie niezaradnych życiowo mężczyzn i dowiódł, że na ich ciapowatość ma wpływ właśnie długie karmienie... No ciekawe. Chciałabym zobaczyć raport z tych badań...

Nie rozumiem, jak łatwo przychodzi ludziom ocenianie innych i wyrażanie swoich poglądów w tak wulgarny wręcz sposób. Gdzie się podziała kultura osobista?

środa, 26 lutego 2014

Wokół kobiecego mleka - relacja z weekendu

Fantastyczny weekend w Warszawie już za nami. Pora więc na relację.

W sobotę rano ruszyliśmy pociągiem do stolicy. Trzygodzinna podróż minęła dość szybko i przyjemnie. Z dworca podjechaliśmy tramwajem do hotelu. Na miejscu od razu zobaczyłam Emmę i jej męża. Znamy się wirtualnie już od dobrych kilku lat, to jeszcze czasy przedblogowe. Poznałyśmy się na forum ślubnym i teraz wreszcie mogłyśmy się spotkać na żywo! Na górze spotkałam Piegowatą mamę i Hafiję. Potem szybkie ogarnięcie się w pokoju i czas na pierwszy punkt programu - lunch. Tam to już było istne szaleństwo. Ania, Aliszia, Matrioszka, Wiewi00ra, Takatycia, Koralowa Mama i inne mamy - blogerki, ich pociechy i mężowie. Kilka mam karmiących przy stołach. Normalnie święto piersiowe ;) Jak tak widziałam to jedną, to drugą karmiącą mamę, to i mnie się zachciało przystawić Bubinkę do piersi, ale sama siebie powstrzymywałam, bo przecież ona nawet nie poprosiła o to a poza tym trzymajmy się wypracowanego schematu, że pierś jest rano, do drzemki i wieczorem do snu.

Po obiedzie czas przejść do meritum. Zebraliśmy się wszyscy w sali konferencyjnej i rozpoczęły się warsztaty. Sporo wiedzy, sporo różnych problemów było poruszanych, brak wsparcia w KP, poruszające historie mam, burza mózgów. Myśli kotłowały, próbowałam sobie to wszystko uporządkować, ale nawet nie bardzo miałam jak notatki robić, bo Bubinka wzięła mi notatnik i długopis i zaczepiała Żanetę, żeby ta jej rysowała rybki z lokami, kijanki, dziewczynki czy odrysowywała rączki ;)

zdjęcie: Hafija

W czasie przerwy zebrałyśmy naszą Kwartalnikową redakcję, żeby porobić kilka zdjęć. Był też czas na pogaduchy przy kawie i ciasteczkach. Tak mi się z wszystkimi swobodnie rozmawiało, jakbyśmy się znali od lat. Wreszcie poznałam twarze blogerek, których historie śledzę na bieżąco. Niesamowita atmosfera!

Potem znów trzeba było wrócić do głównego tematu. Rozmawialiśmy o karmieniu piersią i o standardach opieki okołoporodowej. O tym, jakie jest prawo i jak funkcjonuje wsparcie kobiet w karmieniu. O tym, że większość matek zaprzestaje karmienia piersią po zaledwie 2,2 miesiącach(!) i o tym, co zrobić, żeby ten wynik się polepszył. Dyskusja była gorąca, bo były głosy o tym, żeby edukować kobiety już w ciąży na temat fizjologii karmienia; o tym, żeby szkolić położne i doradców, aby mieli aktualną wiedzę na temat laktacji i potrafili udzielić wsparcia młodym matkom; o tym, żeby pisać do Ministerstwa Zdrowia, różnych fundacji i instytucji, aby wymusić zmianę prawa, żeby bezpłatna pomoc w karmieniu należała się każdej matce bez względu na to, czy urodziła całkowicie fizjologicznie, czy z jakimiś interwencjami medycznymi, czy przez cesarskie cięcie; o tym, żeby pisać do producentów mleka modyfikowanego i akcesoriów do karmienia butelką, żeby żądać od nich rzetelnych informacji o produktach a nie marketingowego lania wody; o tym, aby zachęcać kobiety do karmienia naturalnego, by obalać mity, by przedstawiać korzyści, by pokazywać, że karmienie piersią jest piękne i naturalne zarówno jeśli chodzi o karmienie noworodka jak i kilkulatka. Sposobów działania jest wiele i myślę, że powinniśmy ze sobą współpracować działając wielotorowo ku ogólnemu wsparciu karmienia piersią w Polsce.

Wieczorem była uroczysta kolacja, na której mogliśmy jeszcze mniej oficjalnie wymienić się wrażeniami z warsztatów, podzielić się swoimi historiami i po prostu pogadać. Potem jeszcze nasza redakcja zebrała się w pokoju Piegowatej, żeby pogadać o tym i owym jeszcze do północy. I wtedy właśnie dotarło do mnie, że my tu pitu pitu o karmieniu a to był pierwszy (i jak na razie jedyny) dzień, w którym Bubinka nie dostała piersi wcale. Jak na ironię! Rano nie było czasu, więc tylko wypiła kubek mleka krowiego, drzemka była kilkuminutowa w tramwaju, a wieczorem to tata kładł ją spać. Ale już w niedzielę rano sobie to odbiłyśmy ;)

Niedzielę rozpoczęliśmy śniadaniem, potem jeszcze kilka zdjęć, pogaduchy i pora było się pożegnać i rozjeżdżać do swoich domów. My jeszcze korzystając z okazji poszliśmy pozwiedzać Warszawę a do domu wracaliśmy wieczorem.

Serdecznie dziękuję firmie Medela, Fundacji Siostra Ania i Fundacji Mleko Mamy za niesamowicie udany weekend, za profesjonalną organizację naszego pobytu, za merytoryczną dyskusję na warsztatach, za fantastyczne upominki i za przemiłą atmosferę.

piątek, 21 lutego 2014

Konduktorze łaskawy zawieź nas do Warszawy!

Już jutro będzie wyjątkowy dzień a nawet wyjątkowy weekend. Oj będzie się działo! Bubinkowo jedzie do stolicy!

Firma Medela oraz Fundacje Mleko Mamy i Siostra Ania organizują warsztaty dla blogerek. Będziemy mówić o karmieniu piersią i standardach opieki okołoporodowej. Temat jest mi niezwykle bliski, więc cieszę się bardzo, że i ja zostałam zaproszona na to wydarzenie.

Jestem podekscytowana tym spotkaniem. Myślę, że będziemy dużo dyskutować na temat systemu wsparcia laktacyjnego, dostaniemy ogromną dawkę wiedzy merytorycznej i razem wpadniemy na masę pomysłów do zrealizowania w blogowym i nie tylko blogowym świecie.

Cieszę się też, że wreszcie nasz Kwartalnikowy zespół redakcyjny zbierze się razem w jednym miejscu.

wtorek, 18 lutego 2014

Przepis na kulki mięsne w sosie pieczarkowym

Po szybkim obiedzie z parowaru, sosie pomidorowym (z mięsem mielonym) i gulaszu na bogato przyszedł czas na kolejny przepis na pyszne danie. Tym razem zapraszam na kulki mięsne w sosie pieczarkowym.

Propozycja dla całej rodziny, wychodzi ok. 17 kulek.

Składniki:
pulpety:
500 g mięsa mielonego
1 cebula posiekana
1 jajko
trochę mleka
1 kopiasta łyżka bułki tartej
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
szczypta świeżo zmielonego czarnego pieprzu
olej do smażenia 

sos:
1 łyżka masła
250 g pieczarek drobno pokrojonych
1 łyżka mąki
pół szklanki wywaru mięsnego lub warzywnego
świeżo zmielony czarny pieprz
śmietana

Wykonanie:
Składniki na kulki wymieszaj tak, by powstała spójna masa. Dodaj więcej bułki tartej, jeśli są zbyt luźne lub mleka, jeśli są zbyt zwarte. Uformuj kulki, usmaż na oleju i odłóż na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, by odsączyć nadmiar tłuszczu.
Na tej samej patelni roztop masło, wrzuć na nie pieczarki i duś przez chwilę mieszając od czasu do czasu. Kiedy pieczarki będą już dość miękkie, posyp je mąką i przemieszaj. Następnie dolej wywar, dokładnie wymieszaj i zagotuj. Sos dopraw pieprzem i zabiel śmietaną.
Wrzuć pulpety do sosu, przemieszaj i duś kilka minut.
Kulki smakują najlepiej podane z ziemniaczanym puree i kiszonym ogórkiem.

Smacznego!

niedziela, 16 lutego 2014

Ciąża 1 vs. ciąża 2 - porównanie I trymestru

Nie samą Bubinką żyje matka. Jest też przecież drugie maleństwo. Spodobał mi się wpis Emmy porównujący pierwszą i drugą ciążę, więc postanowiłam też coś podobnego zrobić. A że właśnie kilka dni temu zakończyłam pierwszy trymestr, to okazja jest do pierwszego takiego podsumowania.

Pierwsza ciąża była starannie zaplanowana i zaskoczyło już w pierwszym cyklu starań. Byłam chyba więc bardziej nastawiona na wypatrywanie pierwszych objawów odmiennego stanu i tak pierwsze podejrzenia, że coś jest na rzeczy miałam już w 3. tygodniu ciąży, kiedy to zaczęłam częściej chodzić sikać i nie mogłam przespać nocy bez przynajmniej jednej wizyty w toalecie. Niewiele później pojawiła się wrażliwość piersi, jak zwykle tuż przed miesiączką, ale tym razem jakoś wcześniej. Potem napięcie i lekki ból podbrzusza. Zastanawiałam się, czy to okres czy jednak ciąża. Test nic nie pokazał aż do 5tc, kiedy to wreszcie zobaczyłam bladziutkie dwie kreseczki. Właściwie oglądałam test pod światło i wmawiałam sobie, że one tam są. No i były a radość była ogromna!

Druga ciąża była planowaną niespodzianką, tzn. chcieliśmy drugie dziecko, ale nie potrafiliśmy się zdecydować, kiedy. Poszliśmy więc na żywioł i ani nie unikaliśmy poczęcia ani też się specjalnie nie staraliśmy. Prowadzę obserwacje cyklów od 5 lat, więc o tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się patrząc na wykres. Kiedy temperatura ciała nie spadała a to już był 16 dzień fazy lutealnej, zaczęłam podejrzewać, że coś się dzieje. Mimo, iż nie miałam żadnych innych objawów, test ciążowy był formalnością i tym razem w 5tc wyszły dwie grube, wyraźne kreski. Euforii tym razem nie było. Uczucia były mieszane, bo była oczywiście radość, ale też obawa, czy może to nie za wcześnie, jak sobie poradzimy itp. Na szczęście te obawy minęły i teraz się cieszę zupełnie i jestem pewna, że będzie dobrze.

Ciążowe dolegliwości tym razem przyszły kilka tygodni później. Znajomy już ból podbrzusza pojawił się już po potwierdzeniu ciąży. Wrażliwość piersi jeszcze później. W pierwszej ciąży mój biust powiększył się znacznie już w początkowych tygodniach. Tym razem rozmiar piersi się nie zmienił wcale. 

Inne dolegliwości, jak zawroty głowy, nudności, zgaga, zmęczenie i senność, krwotoki z nosa, nerwowość, płaczliwość, wrażliwość na zapachy, awersja do słodyczy, trądzik są podobne w obu ciążach. No, może tym razem zmęczenie i senność jest nieco mniejsza, albo po prostu mając małe dziecko, nie mogę sobie pozwolić na spanie do południa. W pierwszej ciąży szybko zauważyłam też powiększanie się brzuszka, choć w pierwszym trymestrze było ono nieznaczne. Teraz długo zastanawiałam się, czy to mój brzuch po poprzedniej ciąży, po jedzeniu czy to faktycznie zaczynam się zaokrąglać. Nieznanym z pierwszej ciąży objawem a teraz nawiedzającym mnie codziennie są nocne ataki głodu. Potrafię wstać o 23:00, o 1:00 a nawet później i szperać w lodówce. Z bardziej przyjemnych rzeczy, to od tygodnia czuję w brzuchu lekkie ukłucia, uszczypnięcia, czyli chyba czuję już delikatnie ruchy dzidziusia. Przy Bogusi pierwsze ruchy poczułam zdecydowanie później.

Ubolewam tylko, że nie mam już tyle czasu, żeby skupić się na przeżywaniu tego błogosławionego stanu. Pierwsza ciąża to wyjątkowy czas. Wszystko się planuje, wszystko intensywnie przeżywa, martwi się, stara dobrze odżywiać, uważa, by się nie przemęczyć, nie dźwigać ciężarów. Teraz, kiedy trzeba zająć się biegającym dwulatkiem, trzeba go też nieraz nosić, nie ma czasu na drzemki w ciągu dnia, wszystko jest zupełnie inne. Ale staram się znaleźć chwilkę w ciągu dnia lub wieczorem, kiedy siadam albo się kładę, głaszczę brzuch i rozmawiam z maleństwem. Nie znam jeszcze płci dziecka, ale mam przeczucie na chłopca. Choć z Bogusią też tak miałam w pierwszych miesiącach i mówiąc do brzucha, nazywałam go Michałkiem. Teraz nazywam Albertem ;)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Gdzie ta zima?

W październiku przyszła do nas wielka paczka z Lidla a w niej śliczny, dwuczęściowy zimowy kombinezon dla Bubinki.


I tak sobie ten kombinezon leżał i czekał na zimę, aż w końcu będziemy mogły go testować w czasie beztroskich zabaw na śniegu. I tak mamy już luty a zimy jak nie było tak nie ma. Pogoda iście wiosenna.


Śnieg spadł, a raczej przyprószył z trzy razy i to tak ledwo ledwo, że na sanie za mało, na lepienie bałwana też. I zaraz stopniało to wszystko. Gdzie ta zima? Może chociaż znów na Wielkanoc będzie biało...

piątek, 7 lutego 2014

Mój światopogląd...

Co jakiś czas na moim blogu poruszam dość kontrowersyjne tematy. A że zwykle wyrażam w ten sposób swoje radykalne zdanie, zupełnie odmienne od zdania większości, spotykam się z próbami udowadniania mi na siłę, jak bardzo się mylę.

Wiecie, co? Kiedy wypowiadam się na temat antykoncepcji, aborcji, in vitro, eutanazji, gender, homoseksualizmu, sposobu karmienia noworodków i małych niemowląt, świętego Mikołaja, kolczykowania niemowląt, czy innych wzbudzających burzliwe dyskusje tematów, wypowiadam SWOJE zdanie. MOJE zdanie jest MOJE i nie musi być takie samo jak TWOJE. Więcej, absolutnie nie oceniam i nie potępiam nikogo, kto ma odmienne poglądy do moich. Nie wnikam, kto jak żyje i nic mi do tego. Ja nie zmuszam nikogo, do życia zgodnego z moimi poglądami i proszę też o nie wciskanie mi na siłę cudzych poglądów, jako jedynie słuszne.

Mój światopogląd kształtował się przez lata. Miało na to wpływ wiele wydarzeń, wiele osób, wiele książek itp. Nie da się ukryć, że dziś moje spojrzenie na świat jest z perspektywy osoby wierzącej. Tak, wierzę i praktykuję. Co to dla mnie znaczy? To nie znaczy tylko, że chodzę do kościoła i klepię pacierze. Dla mnie wiara to całkowite ale i dobrowolne poddanie się woli Bożej. W każdej kwestii staram się słuchać Boga i działać zgodnie z tym, czego On ode mnie oczekuje. Jeśli Bóg jednoznacznie mówi, że coś jest złe, to się z nim nie kłócę. On nas stworzył i On wie, co jest dla nas najlepsze. Ja w to wierzę i tak żyję. Ty nie musisz.

Wiara wiele wyjaśnia, ale ona nie przychodzi od tak. Jest łaską, darem. Ale, jak ktoś szuka Boga, On pozwala się znaleźć. Mnie to szukanie zajęło 3 lata, ale to było naprawdę aktywne, intensywne szukanie. Szczere pragnienie poznania Boga, niemal nieustanna modlitwa i czytanie Biblii. Można powiedzieć, że już wtedy byłam gorliwa i pobożna, ale dopiero po tych 3 latach zrozumiałam, o co właściwie chodzi w zbawieniu i jak to wszystko jest logiczne. Wtedy dopiero mogłam powiedzieć, że mam wiarę.

To też nie jest tak, że jak już jestem w bliskiej relacji z Bogiem, to jestem święta i bez grzechu. Absolutnie nie! Taka nasza ludzka natura, że grzeszymy. Tylko, że ja mam tego świadomość, że to grzech, że tak nie powinnam i nie szukam usprawiedliwień, że teraz inne czasy, inne realia.

Myślę, że jako osobie wierzącej, łatwiej mi jest się pogodzić z pewnymi sytuacjami, które mnie spotykają. Jeśli coś nie wychodzi, nie pasuję od razu. Modlę się i walczę, ale etycznie. Nie po trupach, nie za wszelką cenę. Bo jeśli nawet by się udało, to wiem, że Bożego błogosławieństwa w tym nie ma. Wolę z pokorą przyjąć Bożą wolę, nawet jeśli jej w tej chwili nie rozumiem i nie jest dla mnie wygodna, ale ufam, że On wie, co jest dla mnie najlepsze i ma dla mnie inny plan. Tak, to kwestia wiary, zaufania, relacji.

Często spotykam się z argumentami typu: "skoro Bóg tego nie pochwala, to dlaczego do tego dopuszcza?" Wiecie, na świecie działo się, dzieje i dziać będzie wiele rzeczy, których Bóg nie chce. Niektóre skrajnie złe inne pod pozorami dobra. My nie jesteśmy jak marionetki, którymi On steruje. Dał nam Swoje wytyczne, ale i wolną wolę. Tylko że konsekwencje postępowania wbrew Jego Słowu poniesiemy jak nie teraz, to w wieczności. Ja w to wierzę i tak żyję. Ty nie musisz.

Teraz możecie mnie wyzwać od fanatyków, uświadomić mi, że mam mózg wyprany itp. Cóż, mój mózg, moje poglądy, może życie, mój blog, moja sprawa. Jak się komuś tu nie podoba, to niech nie wchodzi i statów mi nie podbija. Czytanie Bubinkowa nie jest obowiązkowe. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 2 lutego 2014

In vitro vs. Naprotechnologia

Ostatnio zajrzałam na stronę Ministerstwa Zdrowia i moją uwagę zwróciła zakładka In Vitro, w której możemy przeczytać o programie finansowania zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego ze środków publicznych.

Osobiście jestem przeciwko zabiegom zapładniania in vitro. Sama bym się na to nie zdecydowała. Rozumiem jednak, że są pary, które mają inne zdanie na ten temat, ale według mnie to one same powinny sobie to finansować. In vitro jest bardzo kontrowersyjne w kwestiach moralnych, więc nie powinno się, moim zdaniem, finansować tych zabiegów ze środków publicznych, czyli ze środków pochodzących również od osób, które są im przeciwne.

To jednak jeszcze mnie tak nie irytuje jak ewidentne wprowadzanie ludzi w błąd. Otóż pełna nazwa programu brzmi: "Program Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013-2016". I tu pojawia się nieścisłość a wręcz powiedziałabym przekłamanie. In vitro nie leczy niepłodności! Nie diagnozuje jej, nie bada jej przyczyn. In vitro to jedynie droga na skróty omijająca właściwy problem. Para, która doczeka się dziecka dzięki in vitro, nadal jest niepłodna. Nadal nie może w naturalny sposób zajść w ciążę. Ich niepłodność nie jest wyleczona, ten problem został tylko pominięty i poczęcie nastąpiło w sposób sztuczny. Jeszcze raz powtarzam: in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności!

Kiedyś na Facebooku wypowiedziałam swoje zdanie na temat in vitro i zostałam ostro skrytykowana, że jak tak mogę? Że mam się cieszyć, że mogę mieć dzieci i nie mogę przecież odbierać tego prawa innym! No tak, mam dziecko, drugie w drodze. Oboje poczęci naturalnie. Owszem, cieszę się, że jest mi to dane. Nie jest prawdą, że chcę innym odebrać prawo do posiadania dziecka. Prawda jest taka, że dziecka nie można posiadać. Dziecko nie jest niczyją własnością. Nie odmawiam innym prawa do szczęścia. Wręcz przeciwnie! Życzę każdej parze pragnącej dziecka, by mogła się nim cieszyć. Więcej, absolutnie nie bronię im skorzystania z in vitro. To ich sprawa, ich decyzja i powinny to też być ich pieniądze a nie wszystkich podatników. Ja tylko wyrażam własne zdanie, że JA bym nie skorzystała i dlaczego. I tym, którzy borykają się z problemem niepłodności zachęcam do zainteresowania się alternatywną metodą - naprotechnologią.

Naprotechnologia właściwie zajmuje się diagnozowaniem niepłodności, szukaniem przyczyn tego stanu i jego leczeniem. Naprotechnologia w przeciwieństwie do in vitro leczy niepłodność, dzięki temu para może wreszcie w sposób naturalny, czyli poprzez akt seksualny, począć dziecko. Naprotechnologia jest więc metodą etyczną, w pełni respektującą godność człowieka. Jest także tańsza od zabiegów in vitro i skuteczniejsza!

"Z badań przeprowadzonych w ośrodkach, które mają pełny dostęp do wszystkich zabiegów naprotechnologii, czyli w Stanach Zjednoczonych i Irlandii, ta skuteczność - podająć liczbę, która jest wiarygodna - wynosi ponad 50% urodzeń dzieci wśród par, które zgłosiły się do ośrodka naprotechnologii i kontynuowały leczenie. Istotny jest tutaj sposób liczenia tej skuteczności: w naprotechnologii podajemy, ile dzieci się urodziło, a nie procent poczęć, tak jak jest podawane w statystykach in vitro. [...] Skuteczność in vitro jest podawana w ilości poczęć, ilości uzyskania dodatnich wyników testów ciążowych, natomiast większa część tych ciąż kończy się poronieniem. Liczba porodów w wyniku in vitro jest znacznie niższa od podawanej skuteczności tej techniki - ok. 30% zapłodnień, a porodów na pewno mniej."*

Skoro tak się sprawy mają, dlaczego więc rząd nie finansuje z budżetu leczenia niepłodności metodą naprotechnologii, skoro jest to tańsze, skuteczniejsze i moralnie akceptowalne przez wszystkich, niezależnie od wyznania?

Jeszcze raz chcę powiedzieć. Osobiście jestem przeciw zapłodnieniu pozaustrojowemu. Jestem zdania, że dziecka nie można mieć za wszelką cenę. Dziecko powinno być poczęte w akcie intymnego zjednoczenia kobiety i mężczyzny a nie drogą medycznych eksperymentów. Jednocześnie nie odmawiam niepłodnym parom prawa do szczęścia. Proponuję jedynie poszukania etycznej alternatywy. Wciąż jeszcze mało osób słyszało o naprotechnologii a sprawa jest warta rozpropagowania.

Więcej o naprotechnologii znajdziecie na stronie http://www.naprotechnology.com.pl/


* "Płodność. Powrót do źródeł", red. Małgorzata i Marcin Zimoniowie, Bielsko-Biała 2012, str. 129