środa, 29 sierpnia 2012

Usypianie

Moja córka nie zasypia sama. Usypiam ją na rękach. Po kąpieli i karmieniu idziemy do sypialni i robimy rundki dookoła pokoju. Nosząc ją modlę się i śpiewam kołysankę. Jak już zaśnie kładziemy się razem do łóżka. Taki nasz wieczorny rytuał. Na początku mi to przeszkadzało, że muszę ją nosić, bo zdarzało się, że trwało to około godziny. Z trwogą patrzyłam w przyszłość i myślałam sobie, co to będzie, jak ona będzie cięższa? Chyba kręgosłup mi wysiądzie! Ciotki "dobra rada" mówiły, że powinnam nauczyć ją samodzielnego zasypiania, bo będę już zawsze ją tak usypiać a mała będzie niesamodzielna. A jak mam ją tego nauczyć? Wypłakiwaniem się? Oj, to nie dla nas! Więc noszę. Teraz nasze wieczorne spacery po sypialni trwają zwykle około 20 minut. Fakt, lekko nie jest. Bubinka ma już z 9 kg. Ale teraz patrzę na to inaczej.

W ciągu dnia Bogusia sporo czasu spędza bawiąc się swobodnie na podłodze. Tylko przy karmieniu i podczas drzemek (w nosidle) mamy ze sobą tak bliski kontakt fizyczny. Dlatego teraz uwielbiam te wieczorne usypianie. Uwielbiam, jak ona przytula się do mnie. Też ją wtedy przytulam i głaszczę po pleckach. Jej włoski łaskoczą mnie po nosie. Ja wsłuchuję się w jej oddech, celebruję tę chwilę i dziękuję Bogu za ten cud - moją córeczkę. Dzieci naprawdę szybko rosną. Tak niedawno cieszyłam się, że Bogusia się uśmiecha, że ogląda paluszki, że łączy dłonie, obraca się, wsadza stopę do buzi... A teraz? Ona ma dopiero 7,5 miesiąca a już sama wstaje i za chwilę zacznie chodzić. Więc cieszę się tymi chwilami bliskości póki trwają.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Kule piorące

W poprzednim poście pisałam, że pieluszki piorę w kulach. Właściwie to nie tylko pieluszki w nich piorę, ale wszystkie ubrania. Co to takiego i jak działa?

Ja używam kul piorących Ecoboom. Wyglądają tak:

zdjęcie z serwisu dziecisawazne.pl

Kupiłam na ecoshop.com.pl zestaw za 89 zł, w skład którego wchodzą 2 kule, 2 wkłady zapasowe do kul, odplamiacz i saszetka lawendowa. Kule zwykle zastępują mi proszek do prania. Umieszczam je w bębnie pralki razem z praniem. Podczas prania, pod wpływem wody uaktywniają się cząsteczki zawarte we wkładzie piorącym, które jonizują wodę. Mają więc naturalne właściwości czyszczące i antybakteryjne. 

Kule nie zawierają detergentów, substancji drażniących, sztucznych barwników i kompozycji zapachowych, dzięki temu chronimy środowisko i własną skórę a do tego pranie można płukać krócej, oszczędzając prąd, wodę i czas. Są hipoalergiczne, odpowiednie dla dzieci, osób z wrażliwą skórą i problemami dermatologicznymi. Mają działanie antybakteryjne i zapobiegają pleśni. Dobrze usuwają zabrudzenia i zmiękczają tkaniny, więc nie potrzeba już używać dodatkowych płynów zmiękczających.*

Pranie jest czyste i miękkie. Pachnie czystością :) Jeśli ktoś lubi jednak konkretny zapach, to można zamiast płynu do płukania dodać kilka kropel dowolnego olejku eterycznego. Ja zwykle używam lawendowego.

Jedna kula wystarcza na ok. 200 prań, co przy mojej częstotliwości prania wystarcza na około rok. Ja używam dwóch na raz, wtedy siła piorąca jest większa. W zestawie mam jeszcze dodatkowe wkłady do kul, więc właściwie przez jakieś 2 lata nie muszę kupować żadnych proszków i płynów do prania. Co za oszczędność!

Faktem jednak jest, że pranie jest czyste, ale nie aż tak czyste i śnieżnobiałe jak przy użyciu detergentów. Co jakiś czas (raz na kwartał) piorę w proszku. Jednak myślę, że użycie trzech kul przy mocnych zabrudzeniach rozwiązałoby sprawę a dodatek sody oczyszczonej odświeżyłby biel. Muszę spróbować. Mam też odplamiacz w sztyfcie na bazie olejku kokosowego na wyjątkowo trudne plamy. Jeszcze go nie używałam, bo mi się nie chce tak z praniem bawić, ale kiedyś spróbuję. Jestem ciekawa, czy sobie poradzi z plamami po kremie przeciwsłonecznym Babydream.


*http://dziecisawazne.pl/ekokule/

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Przechowywanie i pranie brudnych pieluszek

Do przechowywania pieluszek oczekujących na pranie mam 15 l plastikowy kubeł z klapką. Wkładam do niego siatkę do prania bielizny i zakraplam kilkoma kroplami olejku z drzewa herbacianego. Pieluszki piorę co 2-3 dni, więc kubeł o pojemności 15 l jest na styk. Kubeł (wiadro) musi być zamykany, co by dziecko w nim nie grzebało a "zapachy" się nie unosiły w całym pokoju. Siatka na pranie ułatwia transport pieluch z wiadra do pralki a olejek z drzewa herbacianego niweluje brzydki zapach i ma działanie odkażające. Może być też olejek lawendowy.

Po użyciu pieluchy wyciągam wkład z kieszonki i zamykam rzepy na zaślepki, żeby się tak szybko nie zużyły i nie pozaciągały lamówek i innego prania. Wrzucam do kubła. Jeśli pieluszka jest zabrudzona kupką, zapieram ją pod bieżącą wodą i zostawiam do wyschnięcia, jak przeschnie, wrzucam do kubła. Do wiadra wrzucam też zużyte myjki, waciki bambusowe i wkładki laktacyjne. Czasem dodaję kilka kropli olejku, jak czuję, że smrodek ucieka.

Kiedy wiadro się zapełni, zdejmuję klapę, siatkę z zawartością wkładam do pralki i włączam płukanie. Trwa to kilka minut. Potem do bębna wkładam 2 kule piorące, do przegródki na proszek dodaję łyżeczkę odkażacza Nappy Fresh a do przegródki na płyn do płukania - kilka kropel olejku lawendowego. Piorę w temperaturze 40 st. C. Wirowanie ustawiam na 800 obrotów/s. Jak już się wypierze rozwieszam. Jeśli jest ładna pogoda to na dworze a jeśli nie, to w domu na suszarce.

Pieluch z PULem nie należy prać w temperaturze wyższej niż 60 st. C, nie suszyć na grzejnikach i nie prasować, gdyż to prowadzi do rozwarstwiania się laminatu a w konsekwencji do przeciekania pieluszki. Również pieluszki i myjki bambusowe tracą swoje właściwości w wyższej temperaturze. Dodatek Nappy Fresh ma działanie odkażające i pozwala prać pieluszki w niskiej temperaturze. Jedynie wkłady mikrofibrowe i bawełniane można prać w 90 st. C i gotować, ale ja tego nie stosuję. Olejek lawendowy odkaża i nadaje zapach praniu.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Pieluszkowo

Po 15 tygodniach wielopieluchowania pora podzielić się wrażeniami. Przetestowałyśmy kieszonki, formowanki z otulaczami i prefoldy z otulaczami* różnych firm. Jedne są lepsze, inne gorsze, jeszcze inne beznadziejne lub odwrotnie - rewelacyjne! No więc do rzeczy.

Jeśli chodzi o system, to zdecydowanie kieszonki są dla nas najwygodniejsze. Najmniej roboty przy zmianie pieluchy. Zmieniam sam wkład, co drugie przewinięcie, albo jak jest bardzo mokra, to całą pieluchę. Po kupce oczywiście zawsze całość.

Formowanki też nie są złe, ale więcej przy nich roboty, bo trzeba zapiąć formowankę a później jeszcze otulacz. Robi się efekt wielkiej pupy. Przy zmianie otulacz zostawał, jeśli tylko był czysty i suchy.

Opcja prefold + otulacz to w ogóle pomyłka w przypadku bardziej mobilnego dziecka. Nie dość, że kupiłam za małe prefoldy i zamiast je owinąć wokół pupy, to tylko składałam i używałam jak wkładu, to jeszcze zakładanie tego ustrojstwa dziecku powyżej 3 miesięcy jest nie lada wyzwaniem. A do tego efekt "wielka pupa i dużo między nogami". Szybko zrezygnowałam z tego zestawu.

Teraz używamy głównie kieszonek. Na noc i na dłuższe wyjścia oraz kilkudniowe wypady biorę Rossmannowskie jednorazówki Babydream Öko, aktualnie rozmiar 4. W niedługiej przyszłości planuję na noc zakładać Bubince bambusową formowankę i otulacz. Ale muszę tych formowanek dokupić. Na razie mam jedną.

Jeśli chodzi o marki, to przetestowałam ich kilka, i polskie i zagraniczne, żeby ostatecznie postawić na polski handmade...

Totalnym niewypałem okazały się pieluchy BabYetta. Miałam kieszonkę PUL i otulacz polarowy. Tak kieszonka, jak i otulacz obficie przeciekały. Są tak uszyte, że wewnętrzna warstwa - mikropolarek wywija się przy nóżkach na zewnątrz i wszystko wycieka. Każda zmiana pieluchy wiązała się ze zmianą całego ubranka. Drogie i niewarte swojej ceny. Z resztą, teraz to nawet jakby mi ktoś dopłacił, to bym nie wzięła. Co ciekawe, są bardzo popularne i lubiane. Czy tylko ja trafiłam na cieknące modele?

Rewelacją zaś okazały się kieszonki Little Penguin. Do wyboru są modele tradycyjne i takie z lamówką przy nóżkach. Lamówka to jest świetna sprawa! Sprawia, że nic się nie wywija, pieluszka jest szczelniejsza. Do tego zauważyłam, że "pingwinki" są bardzo zgrabne i nie robią efektu wielkiej pupy nawet z grubym, składanym potrójnie wkładem z mikrofibry. To zdecydowanie nasi faworyci! Aktualnie mój pingwinkowy stosik liczy sobie 6 kieszonek z lamówką, w tym 2 kupione jako używki na Allegro: jedna z PULem bawełnianym (mniej odporny na przeciekanie) i jedna z polarkiem od środka (teraz chyba wszystkie są z welurem); i 2 kieszonki tradycyjne, jedna na napy a druga na rzep oraz 11 wkładów z mikrofibry one-size i 11 wkładów małych oraz worek na brudne pieluchy. Na tym oczywiście nie poprzestanę, bo "pingwinków" nigdy dość ;)



Jeśli chodzi o zapięcie, pierwotnie wybierałam napy, bo są bardziej wytrzymałe. Potem polubiłam się z rzepem, bo można łatwiej dopasować wokół brzuszka. Trzeba tylko pamiętać, żeby te rzepy zapiąć do prania. Wtedy dłużej posłużą a i nie pozaciągają innych rzeczy. Wolę jednak te rzepy, które wystają nieco z boków (1) a nie te, które w całości są przyszyte (2)

(1)

(2)

Z innych firm mogę polecić Pupeko. Nie miałam kieszonek, ale otulacz jest super. Poza tym mam od nich prefoldy, wkłady, wkładki "sucha pupa", myjki, waciki, wkładki higieniczne i wkładki laktacyjne i jestem zadowolona :)

Podsumowując, wielopieluchowanie wciąga! Ciężko się oprzeć tym wszystkim kolorowym wzorom i aż szkoda je chować pod ubrankami. W sumie dobrze, że te pieluszki nie są takie tanie, bo chyba bym się nimi zasypała a tak to jeszcze przed każdym zakupem zastanawiam się, w jakiej ilości i czy w ogóle są mi jeszcze potrzebne. A jak mi się dziecię odpieluchuje to chyba postaram się o kolejne... i dziecię i pieluszki ;P


*o rodzajach pieluszek wielorazowych może kiedyś napiszę a jak nie, to wujek google wyjaśni, co znaczą te określenia

wtorek, 21 sierpnia 2012

MAM paczkę!

Firma MAM baby współpracuje z blogującymi mamami. Więc i ja zgłosiłam się do współpracy. Razem z Bubinką będę testować kilka produktów.

Do testowania miałam sobie wybrać 1 produkt z kategorii smoczki, 2 produkty z kategorii butelki & kubeczki i 1 produkt z innej kategorii. Miał być set produktów idealnie dopasowanych do aktualnych potrzeb dziecka a tymczasem Bubinka smoczka dostawała okazjonalnie przez pierwsze 3 miesiące. Później już nawet nie wiedziała, jak się z tym obchodzić, więc zrezygnowaliśmy. Butelek też nie używamy. Mała jest karmiona głównie piersią a od niedawna uczy się pić ze zwykłego kubka. Nie wiem więc, jak indywidualnie do potrzeb dziecka miałabym dobrać produkty z kategorii smoczki i butelki & kubeczki. Pan Łukasz, z którym korespondowałam, napisał, że nie ma problemu, żebym wybrała produkty z innej kategorii. Będziemy więc testować gryzak Twister, zestaw szczoteczek do zębów i miseczkę.

Wczoraj doszła paczka z fantami:


Gryzak - to gryzak i grzechotka w jednym. Ma cztery obrotowe elementy różnej miękkości i struktury. Jeden z nich to gryzak wodny. 

Zestaw szczoteczek do zębów - w skład zestawu wchodzi szczoteczka z długą rączką, która umożliwia rodzicom mycie pierwszych ząbków razem z dzieckiem i szczoteczka z krótką rączką, wygodą w trzymaniu. Wydają się bardzo fajne.

Miseczka - miseczka ma przyssawkę, która zapobiega przesuwaniu się talerzyka po stole i praktyczną pokrywkę, co pozwala na zabranie w niej przekąski na spacer. Wszystkie części się rozkładają, co jest wygodne przy myciu.

Wszystkie produkty dostałam w wersji bardzo dziewczyńskiej, czyli różowe. Zaczynamy testowanie. Co jakiś czas będę się dzielić spostrzeżeniami.

Zapraszam do kliknięcia banera na dole strony. Fani MAM baby na Facebooku mają 20% zniżki na zakupy.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rodzinne spotkania przy stole

Odkąd pamiętam z obiadami u nas wyglądało tak: na co dzień bywało różnie, bo w różnych godzinach wracaliśmy ze szkoły, rodzice z pracy, ale w niedziele jedliśmy zawsze wspólnie. Od kiedy jestem mężatką, w tygodniu jadałam obiady z mężem, ale w niedziele jedliśmy albo u rodziców albo u teściów. Niemniej refleksje na temat naszych rodzinnych obiadów są te same. Honorowe miejsce przy stole zajmuje telewizor. Tak jakby już nie szło zjeść obiadu bez włączonego odbiornika. Bo przecież nie można przegapić Familiady albo kolejnego odcinka przygód lekarzy z Leśnej Góry! Telewizor przy obiedzie obowiązkowo jest włączony.

Naukowcy robią badania nad wpływem wspólnych posiłków na zdrowie psychiczne dzieci i jednogłośnie twierdzą, że jedzenie przynajmniej jednego wspólnego posiłku dziennie znacząco wpływa na prawidłowy rozwój psychiczny dzieci oraz generalnie na dobre relacje w rodzinie. Przecież spotykając się przy wspólnym stole mamy czas, by ze sobą być, by porozmawiać o tym, co nas trapi, co cieszy, jak minął dzień itp. Rodzice mają czas, by wysłuchać problemów dzieci i im pomóc. Wszystko ładnie pięknie, tylko Ci naukowcy nie wzięli pod uwagę tego najważniejszego członka rodziny – telewizora. A to właśnie telewizor skupia największą uwagę domowników i sprawia, że tak właściwie nie jemy razem, tylko każdy z nas indywidualnie tylko z telewizorem. Spróbuje się kto odezwać, od razu jest karcony, że przeszkadza w serialu… Smutne.

Przykre było też to, że na co dzień nie było wcale inaczej. Przecież mamy kuchnię a w niej kącik jadalny. Jest stół, przy którym wygodnie się je, ale co z tego, jak w większości wypadków jedliśmy w pokoju dziennym przy stoliczku kawowym i w towarzystwie dziennikarzy z kanałów informacyjnych. Tak dalej być nie mogło! Nie chcę, żeby moja córka nauczyła się takich zwyczajów. Przecież zawsze marzyłam o wspólnych posiłkach BEZ TELEWIZORA. Dlatego też m.in. nie chcę tej gadającej skrzynki w kuchni. Przecież można w spokoju zjeść a później usiąść na kanapie z pilotem w ręku.

Jeszcze przed urodzeniem Bogusi postanowiłam walczyć o zdrowe nawyki w naszym domu. Obiady podawałam do stołu w kuchni i tam też jadłam. Niestety mój mąż uparcie zabierał swój talerz do pokoju. Zatem nasze wspólne posiłki zamieniliśmy na osobne, ale ja się nie poddałam. Odkąd Bubinka przyłączyła się do wspólnych obiadów, problem zniknął. Siadamy wszyscy przy stole w kuchni i nawet mój mąż nie ucieka do pokoju. To jest kolejny plus BLW - jemy wspólnie. Gdybym miała karmić córkę przecierami podawanymi łyżeczką, pewnie miałaby osobne pory posiłków i sprawa wspólnych obiadów musiałaby jeszcze poczekać. A tak jakoś naturalnie wyszło i cieszę się :) Mam zamiar od początku uczyć moją córeczkę, że jedzenie jest przy stole i jak się je to się je a czas na telewizję może być później. Mój mąż się już przekonał. Mam nadzieję, że moi rodzice i teściowie też niebawem przekonają się do posiłków bez telewizora.

piątek, 17 sierpnia 2012

Versatile Blogger

Zostałam zaproszona do zabawy na dwóch blogach: Mandarynkowa Mama i Chabazie, czyli saga o kominku. Autorkom, które mnie wyróżniły serdecznie dziękuję :)



Pora więc ujawnić 7 faktów, których o mnie nie wiecie, a przynajmniej część z Was nie wie:

1. Od urodzenia mieszkam w tym samym miejscu.

2. Moje panieńskie nazwisko oznacza górną część damskiej bielizny ;)

3. Nie cierpię psów! Hmm... to mało powiedziane. Do tych najbardziej hałaśliwych okazów mam wrogi stosunek i na ich widok grzeszę myślami i słowami. Tylko od grzesznych czynów się jeszcze powstrzymuję.

4. Boję się burzy a konkretniej grzmotów i piorunów. Zawsze wtedy dopada mnie schiz, że wichura porwie nam dach, grad wybije szyby w oknach, piorun wpadnie do domu i zabije mnie.

5. Męża poznałam przez internet na portalu randkowym :)

6. Lubię myć samochody. Kiedyś marzyłam o własnej ręcznej myjni samochodowej. Może to jeszcze przede mną?

7. Mam dziecko z listonoszem! :O Spokojnie, dziecko mam z mężem. Mąż pracuje jako listonosz :)

Do tytułu Versatile Blogger nominuję:

wtorek, 14 sierpnia 2012

NPR jest OK!

Przez kilka lat czytałam jeden z magazynów kobiecych i po jakimś czasie przejrzałam wszystkie numery. Zauważyłam, że co jakiś czas pojawiają się podobne tematy. W tym wypadku chodziło o antykoncepcję. W niemal co drugim numerze było coś o środkach antykoncepcyjnych a naturalne metody planowania rodziny były pomijane lub wspomniane zdawkowo, głównie jako przykład podając kalendarzyk małżeński i jego wysoką nieskuteczność. Napisałam list do redakcji na ten temat przekonując, że kalendarzyk małżeński ma się nijak do Naturalnego Planowania Rodziny, że to chodzi o zupełnie inne metody i że ich skuteczność jest wysoka i jest to potwierdzone, wymieniłam masę innych korzyści stosowania NPR nie opierając się jedynie na kwestiach religijnych (bo zwykle to jest kojarzone z NPR) i co? Mój list pozostał bez odpowiedzi. Nie tylko nie pojawił się artykuł w tym magazynie na ten temat ale nawet mi osobiście nikt nie odpisał. Kasa! Wszędzie kasa! Firmy farmaceutyczne produkujące środki antykoncepcyjne sponsorują te artykuły w magazynach, żeby potem czerpać zyski z takiej formy reklamy. A metody naturalne są dostępne niemal za darmo, więc na tym nikt nie zarobi...

Poruszam ten temat, ponieważ uważam, że idealnie komponuje się z ideami, które są mi bliskie: naturalne rodzicielstwo, ekologia, minimalizm. Naturalnym Planowaniem Rodziny zainteresowałam się 3,5 roku temu, jeszcze przed ślubem i wciągnęło mnie to na dobre. Wiele osób wyśmiewa NPR, jako metodę przestarzałą i nieskuteczną. Opinie te są nieprawdziwe i pochodzą od osób kompletnie nie znających tematu. Napiszę więc tutaj co nieco o NPR. Poniższe informacje pochodzą z serwisu www.28dni.pl

Naturalne Planowanie Rodziny (NPR) polega na samoobserwacji i naturalnym rozpoznawaniu płodności. NPR przez wielu uważane jest za styl życia z własnym rytmem płodności w sposób wolny i świadomy, zgodnie z prawem naturalnym.

NPR pozwala:
1. poznać naturalny rytm płodności
2. zaplanować i przygotować się do poczęcia dziecka
3. potwierdzić poczęcie dziecka już w 21 dniu jego życia
4. określić termin porodu
5. odłożyć na późniejszy termin poczęcie dziecka
6. bardzo wcześnie wykrywać nieprawidłowości w cyklu miesiączkowym i w stanie swojego zdrowia
7. wcześnie wykryć przyczyny niepłodności, słabej płodności lub poronień


NPR można stosować w różnych sytuacjach życiowych: przy planowaniu jak i odkładaniu poczęcia, po poronieniu, porodzie, w okresie dojrzewania jak i w klimakterium, po odstawieniu antykoncepcji hormonalnej itp.

Celem NPR jest wyznaczenie każdorazowo okresu płodnego danego cyklu. Jest wiele metod NPR, według których interpretuje się wyniki obserwacji. Każda para powinna zapoznać się z co najmniej jedną z tych metod, by nauczyć się prawidłowo interpretować wyniki swoich obserwacji. Każdy organizm jest inny i zachodzą w nim tylko dla niego właściwe zmiany, każdorazowo inne są też czynniki zewnętrzne, mające wpływ na cykl, dlatego nie ma gotowego programu służącego analizie wyników obserwacji.

Zalety NPR:
1. respektują godność kobiety i integralność małżeństwa
2. zachęcają do dzielenia odpowiedzialności
3. powodują wzrost komunikacji między małżonkami
4. są moralnie akceptowane przez wszystkich ludzi, niezależnie od kultury i religii
5. pozwalają kobiecie na poznanie własnego cyklu miesiączkowego (wpływają na wzrost świadomości i wiedzy)
6. nie zawieszają ani nie niszczą płodności
7. może je stosować każda para małżeńska w całym swoim życiu
8. są ekologiczne, nie mają skutków ubocznych
9. przy dobrym nauczaniu, motywacji i systematycznej obserwacji są skuteczne
10. charakteryzują się niskimi kosztami


Po 3,5 roku samoobserwacji mogę śmiało potwierdzić skuteczność. Na początku mojej przygody z NPR kupiłam książkę prof. Josefa Roetzera "Sztuka Planowania Rodziny" i zaczęłam uczyć się tej metody. Obserwacje zaczęłam na miesiąc przed ślubem. Po ślubie przez 2 lata skutecznie odkładaliśmy poczęcie dziecka polegając na samoobserwacji. W zeszłym roku postanowiliśmy, że już czas na powiększenie rodziny i tu znów NPR przyszło nam z pomocą. Już w pierwszym cyklu starań nam się udało i dziś jest z nami nasza córeczka. Teraz wdrażam się w obserwacje i interpretację cyklu po porodzie i jest to dla mnie nowe wyzwanie, ale i cenna wiedza o sobie samej i swoim ciele.
Z NPR czuję się stuprocentową kobietą. Mogę regulować liczbę i częstotliwość poczęć nie zaburzając i nie niszcząc płodności. To jest część mnie. Dlaczego miałabym to niszczyć? To takie naturalne!

Gdyby kogoś zainteresował temat, to z czystym sumieniem mogę polecić wyżej wspomnianą książkę prof. Roetzera.  Książka jest dość cienka, ale zawiera kwintesencję wiedzy na temat metody Roetzera. To jest prawdziwa kopalnia wiedzy w przystępnej formie. Do książki często wracałam, szczególnie na początku a potem każdorazowo przy zmianie kategorii z odkładania na starania a teraz na cykl poporodowy.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Blisko

Czasem, gdy budzę się w nocy, spoglądam na śpiącą obok córkę. Przyglądam się jej anielskiej twarzyczce. Wsłuchuję się w jej miarowy oddech. Pogrążona w swoim śnie wygląda tak cudnie. Aż mam ochotę ją pocałować, ale nie chcę jej zbudzić. Dotykam lekko jej dłoni i dziękuję Bogu, że mi ją dał. To najwspanialsze, co mogło mi się w życiu przydarzyć. Kocham ją bardzo!

Wyobrażam sobie wtedy, jak wyrasta na piękną kobietę. Ma długie blond włosy i cudowny uśmiech. Może będzie robiła karierę a może zostanie matką gromadki dzieci. A może wybierze jeszcze coś innego? Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Zastanawiam się wtedy, czy przyjdzie mi łatwo zaakceptować jej życiowe wybory i wspierać ją w tym, nawet jeśli mnie nie będzie się podobało to, co wybierze. Ale to jej życie! Chciałabym, żeby mogła na mnie zawsze liczyć. Nie chcę jej zawieść.

Chcę, żebyśmy nigdy nie utraciły tej więzi, którą teraz tworzymy. Żebyśmy zawsze były blisko, nawet jeśli będziemy od siebie fizycznie daleko.

środa, 8 sierpnia 2012

Nabijanie w butelkę

Pisałam o karmieniu piersią. Kilka osób oburzyło się, że wszystko ładnie, pięknie w teorii, ale nie każda karmić piersią może. Rozumiem to. Pora więc napisać jaki mam stosunek do karmienia mlekiem modyfikowanym. Uwaga, będzie ostro!

Może się narażę, ale uważam, że jak kobieta decyduje się na macierzyństwo nie powinna w ogóle rozważać kwestii sposobu karmienia niemowlęcia. Karmienie piersią jest tak naturalne, że powinno być oczywiste. Przecież jesteśmy ssakami! A co to są ssaki? Encyklopedia PWN podpowiada nam: "ssaki, Mammalia, gromada stałocieplnych kręgowców, których młode żywią się wydzieliną gruczołów mlecznych matki."

Żadna kotka, klacz czy inna maciora nie zastanawia się, czy żywić swoje młode własnym mlekiem czy podać im butelkę krowiego. Tylko człowiek chciał poprawić naturę i wpadł na pomysł, żeby zastąpić ludzkie mleko mlekiem innego gatunku. Nie jest to zły pomysł sam w sobie, czasem nie ma innego wyjścia, ale często taka zamiana jest nie tylko niepotrzebna, ale wręcz szkodliwa. Fakt, w świecie zwierząt też czasem słyszy się, że wilczyca wykarmiła młodego niedźwiadka czy tym podobne. Czasem ludzie dokarmiają młode zwierzęta podając butelkę, ale dzieje się tak tylko w skrajnych przypadkach, np. wtedy, gdy matka ginie lub porzuca młode. Dlatego również i ludzie powinni podawać dzieciom mleko modyfikowane tylko w przypadkach, kiedy karmienie naturalne jest niemożliwe. A są to przypadki nieliczne!

Rozumiem matki, które po urlopie macierzyńskim wracają do pracy i nie mogą zabrać dziecka ze sobą. Nie mogą dojeżdżać do domu na karmienie, bo pracują zbyt daleko. Nie mogą też odciągać pokarmu, bo nie potrafią lub dziecko nie chce przyjąć odciągniętego. Nie mogą też pozwolić sobie na rezygnację z pracy. Wtedy podejmują decyzję o przejściu na mleko modyfikowane.

Mogę zrozumieć też te matki, które padły ofiarą licznych mitów na temat karmienia naturalnego i braku rzetelnych informacji, przez to nie wierzą we własne możliwości. Poddają się przy pierwszym problemie i zamiast szukać rozwiązania, wybierają łatwiejsze wyjście - podanie butelki.

Natomiast nie rozumiem tych matek, które nawet nie próbują, tylko od razu wybierają butelkę, "bo tak". I możecie mi truć, że przecież, nie każda chce być mamą i karmić cycem i, że czasem dziecko się pojawia nieproszone, z wpadki, z gwałtu itp. Tak, ale pisząc na początku o kobietach decydujących się na macierzyństwo mam na myśli także i te. Każda kobieta decydująca się na współżycie płciowe powinna zdawać sobie sprawę, że może ono doprowadzić do zapłodnienia pomimo stosowania środków antykoncepcyjnych. Każda kobieta, która dowiedziawszy się o ciąży, decyduje się dziecko urodzić i wychować (nie usuwa ciąży, nie oddaje dziecka do adopcji), decyduje się na macierzyństwo i to co się z nim wiąże, a więc także karmienie piersią.

Nie wierzę też tym, które mówią: "Chciałam karmić piersią, ale moje dziecko w wieku sześciu miesięcy samo się odstawiło." Gdyby było karmione wyłącznie piersią, bez dokarmiania mlekiem modyfikowanym, bez dopajania wodą, herbatką czy soczkiem i nie posmakowało wcześniej stałych pokarmów, nie odstawiłoby się samo od piersi w tym wieku. Tylko tak przecież mogłoby zaspokoić głód. Ale jak zna już inne dania, kaszki i kleiki, które go zapchają na kilka dobrych godzin, jak dostanie raz czy dwa butlę, z której mleko samo leci, że nie trzeba się napracować przy ssaniu, to wiadomo, że cyc idzie w odstawkę.

Niestety kultura nasza zamieniła kobiecą pierś z narzędzia do karmienia niemowląt na obiekt seksualny. Karmienie publiczne stało się kontrowersyjne. Młode kobiety rzadko, albo wcale mają okazję przyglądać się karmiącym, rozmawiać z nimi, otrzymywać informacje, które mogłyby im w przyszłości pomóc. Promowana jest butelka niemal wszędzie. Jawnie w reklamach, trochę mniej w miejscach publicznych jako oznakowanie pomieszczenia dla matki z dzieckiem, działa na podświadomość małych dziewczynek w zestawach zabawkowych lala + butelka. Kompletując wyprawkę dla noworodka, butelka jest już niemal obowiązkowym punktem na liście (sprawdźcie różne listy na portalach ciążowych, poradnikach i magazynach dla młodych rodziców). Ja też, mimo iż byłam przekonana, że będę karmić piersią, zakupiłam butelkę "na wszelki wypadek". Karmienie naturalne obrosło już w takie mity, że szczególnie pierworódki padają ich ofiarą, gdy zaraz po porodzie okazuje się, że mleko z piersi nie tryska strumieniem a noworodek non-stop ryczy. Myśl jest jedna: "Dziecko jest głodne! Nie najada się moim mlekiem. Jestem złą matką, bo nie potrafię wykarmić dziecka." Też przez to przeszłam.

Pierwsze trzy doby po porodzie karmiłam niemal non-stop. Bubinka ssała godzinę jedną pierś by zaraz potem domagać się drugiej, a po kolejnej godzinie ssania wrzeszczeć nadal. I mimo, iż szpital, w którym rodziłam, szczycił się tytułem "Szpitala Przyjaznego Dziecku" i zdobył uznanie fundacji "Rodzić Po Ludzku", a plakaty na ścianach promowały karmienie piersią, bez dokarmiania i podawania smoczka uspokajającego, nie dostałam kompetentnej porady laktacyjnej. Nikt mi nie wytłumaczył, że noworodek nie przymiera głodem, bo ma w brzuszku jeszcze wody płodowe i nie potrzebuje dużo pić. Nikt nie powiedział, że ta niewielka na razie ilość mleka mu wystarcza. Nikt nie wytłumaczył, że moje dziecko może płacze, bo potrzebuje duuuuużo bliskości a niekoniecznie pokarmu i że mimo wszystko powinnam przystawiać je jak najczęściej do piersi aby laktację uruchomić. Gdy zmęczona ciągłym karmieniem, z obolałymi sutkami oddawałam Bubinkę na oddział noworodków, by ją dokarmili, robili to bez słowa sprzeciwu. Gdybym wtedy nie była zdeterminowana w walce o laktację, pewnie bym się poddała. Ale do informacji musiałam dojść sama.

Dlatego będę walczyć o promowanie karmienia piersią w miejscach publicznych i o promowanie karmienia piersią w ogóle. Będę też walczyć o szerzenie wiedzy na temat laktacji, o kształcenie kompetentnych doradców laktacyjnych. Będę walczyć o łatwy dostęp do potrzebnych informacji i o ogólnodostępną pomoc doradców dla każdej matki. Będę walczyć o obalenie mitów na temat karmienia naturalnego i nieprawdziwych informacji na temat mleka modyfikowanego. Jeszcze raz powtarzam, że jedynym słusznym sposobem karmienia niemowląt jest karmienie naturalne a mleko modyfikowane powinno być podawane jedynie w ostateczności i po konsultacji z lekarzem i doradcą laktacyjnym.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Wady karmienia piersią

W maju pisałam o zaletach karmienia piersią. Dziś napiszę o problemach, które można by nazwać wadami. Ale czy tak do końca?

1. Krótko trwające zaspokojenie niemowlęcia

Ponieważ mleko z piersi jest szybko trawione, wiele noworodków pije tak często, iż wydaje się, że cały dzień spędzają przy piersi matki. Te częste karmienia zabierają matce mnóstwo czasu i utrudniają lub wręcz uniemożliwiają zrobienie cokolwiek innego. Jednak te karmienia spełniają ważne zadanie - stymulują produkcję mleka i wzbogacają je. "Wiszenie na cycu" jest tymczasowe i z reguły mija po kilku dniach lub tygodniach. Ssanie piersi nie tylko zaspokaja głód malucha, ale również zapewnia mu dużą porcję bliskości mamy. Tak ważną w pierwszych tygodniach po urodzeniu. Czasem maluch nie jest głodny, tylko potrzebuje się przytulić. Pomóc może noszenie w chuście. Bliskość zapewniona a mama ma dwie wolne ręce.

2. Trudne kontrolowanie ilości wypitego mleka

Karmiąc butelką, po prostu widzisz, ile mleka dziecko wypiło. Niedoświadczone matki karmiące piersią często zamartwiają się, że ich niemowlęta nie otrzymują wystarczającej ilości pokarmu. Jeśli jednak dziecko moczy dziennie odpowiednią ilość pieluch (6-8) i prawidłowo przybiera na wadze, nie ma powodu do niepokoju. Dziecko wie, ile potrzebuje. Kiedy się naje, wypuści pierś z buzi. Jak ktoś mądry kiedyś powiedział, gdyby było ważne ile dziecko wypija, miałybyśmy przezroczyste piersi z podziałką.

3. Mniej swobody dla matki

Podczas karmienia butelką matka nie czuje się "uwiązana" do dziecka dniem i nocą. Faktem jest, że przy karmieniu piersią swoboda jest mniejsza. Nie można wyjść samej na dłużej. Ale czy to aż tak źle? Zawsze można wyjść z dzieckiem! Może nie pobaluje się do rana, ale i na to kiedyś przyjdzie jeszcze czas a teraz warto spędzać z maleństwem każdą chwilę. Dzieci przecież tak szybko rosną!

4. Większe obciążenie matki

Kobieta wyczerpana trudnym porodem czy później umęczona całym dniem z maleństwem i tak nie zaśnie spokojnie nie mając pewności, że jej dziecko jest bezpieczne, najedzone i spokojne. Tata jest zobligowany do współuczestniczenia w wychowywaniu dziecka. Może przejąć inne obowiązki, np. kąpanie, przewijanie, spacery a karmienie zostanie mamie. To przecież wyjątkowe chwile.

5. Ograniczenie w ubiorze matki

Jednoczęściowych sukienek, które nie zapinają się z przodu karmiąca matka raczej nie włoży, ale jest tyle innych możliwości, że trudno to nazwać aż takim utrudnieniem. Odzież specjalnie przeznaczona dla matek karmiących, tak jak ta ciążowa bywa droga, ale wystarczy koszulowa bluzka, sukienka z kopertowym dekoltem, kardigan i jest luz. Nawet zwykły T-shirt można przy karmieniu zadrzeć do góry.

6. Ograniczenia w doborze środków antykoncepcyjnych

Matka karmiąca piersią ma ograniczony wybór środków antykoncepcyjnych i może używać tylko tych bezpiecznych podczas laktacji. Jest ich jednak dość sporo. A już samo regularne karmienie hamuje owulację na pewien czas. Ja osobiście jestem przeciw antykoncepcji, więc ten problem mnie nie dotyczy. Wspieram Naturalne Metody Planowania Rodziny. Fakt, że laktacja sprawia, że poporodowy cykl jest długi i trudny w obserwacji i analizie, jednak plusem jest doświadczenie, jakie przez to zbieram.

7. Większe wymagania i ograniczenia dietetyczne

Matka, która karmi butelką, może przestać jeść "za dwóch". W przeciwieństwie do karmiącej piersią nie musi wzbogacać swojej diety białkiem, wapniem czy preparatami uzupełniającymi, które przyjmowała podczas ciąży. Może wypić drinka na przyjęciu, zażyć przepisany lek, jeść wszystkie ostre przyprawy i kapustę, jeśli ma ochotę, bez obaw, że zaszkodzi dziecku. Po sześciu tygodniach od porodu może rozpocząć intensywne, lecz przemyślane odchudzanie. No cóż, prawda jest taka, że matka karmiąca piersią wcale nie musi jeść "za dwóch" i jeśli nie ma w rodzinie skłonności do alergii a dziecko nie ma problemów z brzuszkiem, to wcale nie trzeba się ograniczać w diecie. Poza alkoholem (który i tak za dobry nie jest) można jeść wszystko, byleby dieta była zdrowa i urozmaicona. Odchudzać się nie można, ale właśnie dzięki karmieniu piersią szybciej traci się zbędne kilogramy bez drakońskich diet i wyczerpujących ćwiczeń.

8. Zakłopotanie przy karmieniu w miejscach publicznych

Podczas gdy kobieta karmiąca piersią w miejscach publicznych narażona jest na ciekawskie lub, co gorsza, gapiowskie spojrzenia obcych ludzi, nikt nie zatrzyma wzroku na kobiecie karmiącej butelką, a jeśli już, to na pewno nie z dezaprobatą. No tak niestety jest w naszej kulturze. Piersi są do karmienia a jednak naturalne karmienie ludzi szokuje. Szczerze mówiąc dla mnie też nie jest zupełnie komfortowe odsłanianie biustu przy obcych ludziach a moją córkę takie towarzystwo przy karmieniu rozprasza. Jednak, kiedy jest głodna a jesteśmy w miejscu publicznym zawsze można znaleźć jakieś spokojne miejsce nieco na uboczu.

9. Dyskomfort podczas współżycia

Po wielu miesiącach ograniczeń w sferze seksualnej wiele par czeka z niecierpliwością na powrót do "normalności". U kobiety karmiącej suchość pochwy wywołana laktacją i związanymi z nią zmianami hormonalnymi, w połączeniu z obolałymi brodawkami i wyciekiem mleka z piersi, może uczynić to marzenie nierealnym jeszcze przez kilka miesięcy.* No znowu nie przesadzajmy! Brodawki bolą, piesi są tkliwe i mleko wycieka, ale to trwa kilka tygodni, później jest już lepiej. A na suchość pochwy, która też jest czasowa, pomóc mogą żele intymne. Wszystko się da!


*fragmenty za: Heidi Murkoff "Pierwszy rok życia dziecka"

środa, 1 sierpnia 2012

Nocne rozmyślania


Niedawno, przy nocnym karmieniu rozmyślałam sobie o tym, jakie to wygodne. Dzięki temu, że karmię piersią, mogę w nocy szybko zareagować kiedy tylko zacznie się intensywnie wiercić. Gdybym miała wtedy dopiero wstawać i przygotowywać mieszankę, to córka zdążyłaby się pewnie rozbudzić i rozpłakać. A jeśli miało by to miejsce kilka razy w ciągu nocy, to obie byłybyśmy niewyspane. A tak, czy to raz czy nawet pięć razy w ciągu nocy, bez rozbudzania, bez wstawania. Po prostu przekręcam się na bok w stronę Bogusi i podaję pierś. A rano obie budzimy się w świetnym humorze :)