poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Moja historia życia z Bogiem (cz. 2.) – Mój Bóg jest zawsze ze mną

Pewnego dnia czytając Pismo trafiłam na 14. rozdział listu do Rzymian i wszystko stało się jasne. Zrozumiałam, że nie mogę patrzeć na innych, bo to moja wiara, moje życie i moja osobista relacja z Bogiem. Nie mogę robić wbrew swemu sumieniu. W następną niedzielę poszłam już na nabożeństwo do KEA. Popołudniu odbyłam kolejną krótką rozmowę z mamą. Powiedziałam jej, że już postanowiłam. Nie było płaczu ani wyrzutów. Mama chyba zdążyła oswoić się z tą sytuacją. Powiedziała tylko swoje, że po co sobie życie komplikuję, ale że do wiary zmusić mnie nie może, więc zrobię, jak chcę. Od tamtej pory chodzę na nabożeństwa do KEA i czuję się luteranką. Poznałam Bodzia (ks. Bogdana Wawrzeczko) – ówczesnego wikarego parafii w Tychach, z którym prowadziłam początkowo korespondencję przez e-mail, potem on zaprosił mnie na młodzieżowe spotkania biblijne. Tam poznałam fantastycznych młodych ludzi oddanych Bogu. Spotkania były co czwartek, czytaliśmy i rozważaliśmy Słowo Boże, modliliśmy się, śpiewaliśmy, rozmawialiśmy przy herbatce i ciastkach. Uwielbiałam te spotkania, bo dawały mi siłę, a widząc wiarę innych umacniałam i pogłębiałam swoją własną. Czułam się szczęśliwa.

W marcu 2006 parafia w Tychach organizowała ewangelizacje ProChrist. Na tych ewangelizacjach tak właściwie uświadomiłam sobie, co to znaczy, że Chrystus za mnie zmarł, że mnie zbawił. Rozpłakałam się. Bo ja taka grzeszna, a On bez grzechu, zupełnie niewinnie musiał tyle wycierpieć. Zrobił to dla mnie, bo mnie kocha! Tak mi było wstyd za to wszystko, czym Go obrażam, za te wszystkie grzechy. Powierzyłam Bogu swoje życie i daję się Jemu prowadzić. On jest moim Stwórcą, więc zna mnie lepiej niż ja sama. On najlepiej wie, co jest dla mnie dobre. Mimo iż czasem nie rozumiem pewnych spraw, zaufałam Mu i staram się pełnić Jego wolę. Po tym wydarzeniu chętnie udzielałam się w życiu Kościoła, mojej parafii i parafii w Tychach. W sierpniu byłam na Tygodniu Ewangelizacyjnym w Mrągowie. To był cudowny czas. We wrześniu byłam z konfirmantami jako opiekun i tłumacz na wycieczce śladami Marcina Lutra, jeździłam na Diecezjalne Zjazdy Młodzieży Ewangelickiej, tłumaczyłam stronę mojej parafii, śpiewałam w parafialnym chórze, czasem na nabożeństwach czytałam teksty biblijne wyznaczone na dany dzień. Często dostawałam propozycje zaangażowania się w jakieś akcje w parafii. Zawsze chętnie, jak tylko miałam możliwości, brałam w nich udział. O chodzeniu do kościoła nie trzeba było mi już przypominać ani mnie do tego zmuszać.

Najważniejsze dla mnie jest teraz świadectwo. Staram się moim życiem z Bogiem dzielić z innymi i głosić im Ewangelię. Cieszę się, kiedy ludzie poszukujący zwracają się do mnie i chcą porozmawiać. Cieszę się, kiedy moje świadectwo wiary jest zauważane przez innych. W czasie TE w Mrągowie Bodzio opowiadał o mnie pani pastorowej Elżbiecie Walukiewicz. Powiedział, że już myślał, żeby zrezygnować z tygodniowych nabożeństw, bo nie cieszyły się dużą frekwencją, ale pewnego dnia zobaczył mnie, potem drugi raz i kolejny i stwierdził, że to jednak ma sens. Koleżanka – luteranka od zawsze – pytała, jak ja to robię, że mi tak łatwo przychodzi rozmawiać z ludźmi o Bogu. A mi wcale kiedyś nie było łatwo się otworzyć, ale codziennie się o to modlę i to działa! Moja rodzina też otwarła się na inne wyznania. Pytają. Szczególnie mama i najmłodsza siostra. Mama zaczęła czytać Biblię! Nie jest zadowolona z mojej decyzji o konwersji, ale jest spokojna o moją wiarę.

4 komentarze:

  1. Z wielką przyjemnością przeczytała oba wpisy dotyczące twojego poszukiwania Boga. Ja odsunęłam się od Kościoła w okresie nastoletnim, po rozwodzie rodziców. Do tej pory religia nie jest mocno istotna w mym życiu, choć odczuwam ten brak. Zawsze w jakiś sposób zazdrościłam osobom, które prawdziwie odkryły Boga, wsparcie od niego i ich życie jest świadectwem ich wyznania.
    Uważam, że teraz żyjemy w takim świecie, gdzie zatracane są fundamentalne wartości jak rodzina, miłość, szacunek. Liczy się pieniądz, władza. Nigdy nie była osobą zachłanną, a teraz jako matka dodatkowo doceniam te małe przyjemności oraz dobre aspekty życia jak zdrowie najbliższych, dobry dzień w pracy, czy ciekawa książka. Staram się dążyć do prostoty i nie komplikować sobie zbytnio życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę Ci. Ja od kościoła odsunęłam się po urodzeniu drugiego dziecka. Może nie tak dosłownie, ze odsunęłam... przestałam do niego uczęszczać, ze względu na całodobowe ryki i wrzaski Karoliny, które jeszcze nieraz do dziś bardzo ograniczają nasze wyjścia gdziekolwiek. Można by powiedzieć, że mogłam iść na niedzielną mszę sama, a mąż na inną godzinę, ale w tym momencie co oznaczałoby słowo RODZINA ? Uważam też że chodzenie do kościoła, takie " bo jest niedziela to trzeba " nie jest do końca... hmm... prawdziwe - to jest to o czym pisałaś.
    Zazdroszczę Ci, że potrafisz tak kopać, szukać, odkrywać i... znajdywać - może mnie tego nauczysz ? :)

    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacja, radości w chodzeniu z Bogiem i wytrwania! Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  4. wspaniale o tym piszesz, dzis temat wiary traktowany jest jak relikt .ja wierze,ale caly czas pracuje,by wiara byla bardziej zywa. tylko ze ja bardzo gleboko wroslam w katolicyzm,nie wyobrazam sobie zmienic wyznania, mialas duzo odwagi! chwalmy Pana!

    OdpowiedzUsuń