środa, 24 grudnia 2014

Gdy pierwsza gwiazda niebo rozjaśni...

Pierwsza wigilia Jadzinki :) Nasza choinka w tym roku jest niezwykle anielska. Bubinka pomagała mi robić ozdoby i później zawieszać je na drzewku. I oto efekt:


Życzę Wam nadziei,
własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.

Bądźcie ze sobą blisko.
Wesołych Świąt!

sobota, 20 grudnia 2014

Wielopieluchowanie noworodka

Po prawie 4 miesiącach wielopieluchowania Jadzi pora podzielić się wrażeniami. Noworodkowy stosik, którym chwaliłam Wam się TU do czasu pojawienia się Jadzi jeszcze urósł ;) A potem ewoluował. Przetestowałyśmy różne kombinacje. Jedne lepsze, inne gorsze, jeszcze inne beznadziejne lub odwrotnie - rewelacyjne! No więc do rzeczy.

Wielopieluchowanie zaczęłyśmy w czwartej dobie życia Jadzi, kiedy już oddała całą smółkę i kupki zaczęły nabierać żółtego koloru i konsystencji mniej lepkiej, więc i łatwiejszej do spierania. A spierania było co niemiara, bo jak to noworodek, kupka pojawiała się niemal w każdej pieluszce. Na tak malutką pupę najlepsze okazały się otulacze PUL S/XS Ecodidi. Są takie tyci tyci, a jednak pomieściły formowankę i zgrabnie wyglądały na 4-dniowej pupce. Mają też sprytne rozwiązanie - dodatkową napkę, którą można zmniejszyć pieluszkę tak, by nie nachodziła na gojący się pępuszek noworodka. Niestety mimo zapewnień producenta, nie wystarczają do 6 kg. Właściwie z ledwością do 5 kg. Służyły nam ok. 2 miesięcy. 

Naszym ulubionym noworodkowym zestawem okazały się formowanki bawełniane na troczki Kokosi i otulacze PUL S Kokosi. Po prostu rewelacja! Takim systemem pieluchowałam Jadzię 3 miesiące. Formowanek używam jeszcze teraz, ale już robią się przymaławe. Na dzień szło ok. 5-6 formowanek i 1-2 otulacze. Otulacz wymieniałam pod koniec dnia, kiedy był mocno przemoczony lub brudny z kupki.


Na noc miałam ambitny plan również stosować wielorazówki, ale już po pierwszej nocnej kupie spasowałam. Zwyczajnie nie chciało mi się w nocy jeszcze zapierać kupek a przecież nie zostawię ich do rana, więc wybrałam jednorazówki. Teraz już wprawdzie nocne kupki się nie zdarzają, ale rozleniwiłam się i nadal zakładam jednorazówki. Czyli podobny system jak przy Bogusi.

Na wyjścia dobrze spisują się Kieszonki PUL S/XS Ecodidi. Mam 3 sztuki, dwie z polarkiem i jedną z coolmaxem. Zdecydowanie wolę tę z coolmaxem, bo jest cieńsza i zgrabniejsza. Do środka wkładam pojedynczy mały wkład bambusowy. Polecam wkłady Ecodidi i Puppi. Na początku te kieszonki bardzo przeciekały, co już mnie powoli zniechęcało, ale po kilku praniach wkłady uzyskały maksymalną chłonność i teraz sprawdzają się znakomicie. W przeciwności do otulaczy, kieszonki faktycznie wystarczają do tych 6 kg i u nas są wciąż w użyciu.

Bardzo nie polubiłam się z prefoldami. Nie ogarniam ich. Zakładanie tego to wyższa szkoła jazdy. Jak już poskładałam, owinęłam pupę i chciałam spiąć, wszystko mi się sypało. Szybko więc pozbyłam się tego typu pieluszek. Nawet nie próbowałam składać tetry, bo nie umiem sobie wyobrazić, jak te wielkie płachty miałyby zgrabnie wyglądać na małej pupce. Formowanki to jednak wygodne rozwiązanie.

Jak już jesteśmy przy formowankach, to zdecydowanie wolę te cieńsze. Noworodek nie sika dużo a często się go przewija. Pielucha nie musi więc być jakoś szczególnie chłonna. Wszelkie formowanki z kieszonką okazały się zbędne. Niepotrzebnie też robiły efekt wielkiej pupy.  

Jeśli chodzi o zapięcie, przy formowankach bardzo wygodne okazały się troczki. Łatwo dopasować do rosnącego obwodu brzuszka a nie podrażniają jak rzepy. Miałam też kilka sztuk na napki (Ecopi) i choć były całkiem fajne, to jednak nie zawsze szło je dobrze dopasować. Napki toleruję przy otulaczach noworodkowych. Przy większych wybieram rzepy.

W kolejnym poście z serii pieluszkowej napiszę o pieluchowaniu małego niemowlęcia. Stay tuned!

środa, 19 listopada 2014

Karmienie w tandemie

Kiedy przygotowywałam Bubinkę na pojawienie się siostry, rozmawiałyśmy też o tym, że mała Jadzia będzie piła mleko mamy i że trzeba się będzie podzielić cycusiami. Córka mnie wtedy miło zaskoczyła i powiedziała: "Ona będzie piła z tego a ja z tego. A potem się zamienimy!" Kiedy wróciłam z Jadzinką ze szpitala i Buba widziała, jak ją karmię, też początkowo domagała się częstszych karmień jakby z obawy, żeby jej nie brakło. Początki były dla mnie trudne, o czym pisałam już w poprzednim poście. Z czasem jednak wszystko się unormowało i również z karmienia tandemu czerpię radość.

Jadzia jest karmiona wyłącznie piersią na żądanie. Bogusia już tylko rano i wieczorem (w dzień już przeważnie nie ma drzemki lub zasypia sama oglądając bajki). Zwykle karmię je oddzielnie i wolę taką opcję, gdyż mogę przyjąć wygodniejszą pozycję. Wieczorem jednak, gdy chcę szybko uśpić obie, karmię je jednocześnie. Kładę się na bok zwrócona w kierunku Jadzi a Bogusia przystawia się z góry. Niestety nie zawsze ta opcja podoba się młodszej. Zaczyna się denerwować i płakać. Wtedy muszę przeprosić Bubę i nakarmić Jadzię na siedząco, ewentualnie na chodząco. Bubinka trochę się wtedy złości, ale potrafi położyć się i zasnąć bez piersi. Próbowałam też karmić je obie w pozycji spod pachy, ale nie jest to najwygodniejsze, szczególnie dla starszej. Ale pamiątkowe zdjęcie jest ;)


Myślę, że m.in. dzięki tandemowemu karmieniu starsza córka szybko zaakceptowała pojawienie się młodszej siostry. Często ją przytula, głaszcze, całuje, mówi, że ją kocha. Mówi o niej "moja Jadzia". Przyznam też, że bardzo mi pomogła przy nawale pokarmu. Odciągała nadmiar skuteczniej niż jakikolwiek laktator. Zauważyłam również, że Bogusia po porannym karmieniu jest najedzona i nie chce śniadania a mimo to od narodzin Jadzi urosła ok. 5 cm i przytyła ok. 800 g. Widać moje mleko jej służy :)

Nie powiem, czasem myślę, że mogłaby się już odstawić, ale z drugiej strony cenię sobie te chwile bliskości przy piersi. Nie chcę jej i sobie jeszcze tego odbierać. Ale już widzę, że naturalne odstawienie jest coraz bliżej. Już niemal całkowicie wyeliminowałyśmy karmienie do drzemki a i wieczorem nie zawsze pierś jest potrzebna. Kto wie, może do trzecich urodzin zupełnie pożegna się z cycusiem?

czwartek, 23 października 2014

Baby blues... To minie!

Poród był cudowny. Jednak mimo to baby blues mnie nie ominął. Po powrocie ze szpitala musiałam ogarnąć życie z dwójką dzieci. Noworodek jest nieprzewidywalny. Nigdy nie wiesz, kiedy będzie chciał jeść i jak długo zabawi przy piersi. Czy od razu zaśnie, czy trzeba się będzie nagimnastykować, żeby uśpić? Czy da się odłożyć czy nie? Jak długo będzie spał? Czy hałas go zbudzi? Jak z tym wszystkim nie zwariować i jeszcze znaleźć czas dla siebie i dla starszej pociechy? A i obowiązki domowe same się nie zrobią.

Teoretycznie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Jednak rzeczywistość mnie dobiła. To, co było przecież tak normalne, psychicznie stało się nie do zniesienia. Pierwsze kilka dni spędziłam w koszuli nocnej. Czułam się zmęczona, wciąż dostrajałam się z moją Jadzią. Nie robiłam praktycznie nic prócz zajmowania się noworodkiem. Mąż chodził do pracy, ale miałam pomoc ze strony teściowej. Spędziła u nas tydzień a i później przyjeżdżała w razie potrzeby, żeby ugotować obiad, pozmywać, zająć się Bogusią. Bardzo sobie cenię tę pomoc, bo sama nie byłabym w stanie wszystkiego ogarnąć.

Bubinka bardzo pozytywnie przyjęła siostrę, ale jednak początkowo też miała problem z dostosowaniem się do nowych reguł. Zachowywała się głośno, kiedy usypiałam małą. Widząc Jadzię przy piersi, też domagała się karmienia częściej niż to było ustalone. Mówiła, że też nie ma zębów i jest małym dzidziusiem. Nie chciała bardzo nic innego jeść. Miałam nadzieję, że powoli będzie się odstawiać a tu znów regres. Kilka karmień w dzień, i co najmniej jedno nocne. Nie chciałam, żeby poczuła się odrzucona, więc się na to godziłam. Dwa dni z rzędu zsikała się do łóżka w czasie popołudniowej drzemki. Dotychczas zakładałam jej pieluchę już tylko na noc. Teraz znów zakładam asekuracyjnie również do drzemki. Do tego udawała, że sepleni. Mówiła tak po dziecinnemu. Jak wcześniej to było sporadyczne, tak później już prawie wcale normalnie nie mówiła, tylko tak sepleniąc. Mam świadomość, że to wszystko normalne w tej sytuacji. Wiem, że to mija, ale mimo to mnie to jakoś nerwowo dobijało.

Do tego miałam problem sama ze sobą. Ja, ta aktywna mama, która miała już ustalony swój plan dnia i tygodnia, która spełniała się działając na kilku polach, teraz musiałam wszelkie harmonogramy odłożyć na bok i poddać się chaosowi. Nie miałam czasu, żeby umyć włosy, posprzątać mieszkanie czy zrobić pranie, nie mówiąc już o pisaniu bloga, artykułów do Kwartalnika, czy planowaniu spotkań w Klubie Mam. Urlop macierzyński od tych zajęć musiałam wziąć czy tego chciałam czy nie. Potrzeby noworodka trzeba postawić na pierwszym miejscu. Odwykłam od tego i zastanawiałam się, po co mi to było? Po co zdecydowałam się na drugie dziecko? Jestem już za stara, ułożona, zbyt nerwowa i niecierpliwa. Nie radzę sobie. Nie radzę sobie z noworodkiem. A tym bardziej nie radzę sobie z noworodkiem przy 2,5-latce. I z nią sobie nie radzę. I właściwie z niczym. Wyć mi się chce. Nie, więcej dzieci nie chcę, bo chyba oszaleję do reszty. Niech ten baby blues mija!! Chaos totalny! Takie myśli miałam. Strasznie mnie to męczyło psychicznie i płakałam z bezsilności nie raz. Wciąż powtarzając sobie jak mantrę, że to minie. To minie! To minie! Te słowa pomogły mi nie zwariować.

Nie umiałam się ogarnąć przez te kilka tygodni. Albo siedziałam i narzekam, że nuda, bo tylko karmienie i karmienie z małymi przerwami, albo znów młyn, bo obie w jednym czasie musiały się rozwrzeszczeć. Bywałam niemiła i czasem podnosiłam głos. Klęłam jak szewc, aż się sama sobie dziwiłam, że takie wiązanki mi przez gardło przeszły. A później wstydziłam się swojego zachowania. Ciężko mi było fizycznie, szczególnie jak nie miałam nikogo do pomocy. Po 11 dniach odważyłam się wreszcie zamotać Jadźkę do chusty. Bogu dzięki za wynalazcę tej szmatki, bo dzięki temu mogłam coś jednak w domu zrobić. Psychicznie też miałam doły. Patrzę na Bubinkę i wspominam czasy, kiedy byłyśmy we dwie razem, miałyśmy sporo czasu dla siebie a teraz głównie Jadzią się muszę zajmować i Buba trochę spadła na dalszy plan. Trochę mi jej żal. Zaś patrzę na Jadzię i jest taka śliczna i kocham ją bardzo, choć jeszcze nie mam z nią takiej więzi. Wiedziałam, że to wszystko minie i będzie dobrze, ale na tamtą chwilę było mi ciężko.

Cały ten baby blues trwał około miesiąca. Teraz już jest lepiej, choć jeszcze wszystkiego nie ogarniam. Wyjście z dwójką dzieci to cała wyprawa. Codzienne spacery to jak na razie cel nieosiągalny. Choć już wpadam w jakiś rytm dnia. Jadzia zasypia przy piersi lub w chuście, później daje się odłożyć i śpi nawet po 3-4 godziny w dzień, dzięki czemu mogę sobie porobić w domu i pobawić się z Bogusią. W nocy też się wysypiamy, bo moje złote dziecko, Jadwiga potrafi przespać nawet i 6-7 godzin. Najlepiej jej się śpi na brzuchu. Kiedy to odkryłam, życie stało się prostsze. Pod tym względem totalnie różni się od swojej kompletnie nieodkładalnej siostry. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień jest już coraz lepiej. Dziś mogę powiedzieć, że choć zdarzają mi się gorsze momenty, to jednak ten poporodowy dół już za mną. Wreszcie zaczynam się cieszyć podwójnym macierzyństwem :)

wtorek, 7 października 2014

Relacja z porodu

Już ponad 5 tygodni minęło od narodzin Jadzi. Obiecałam Wam relację z porodu, więc czas na to najwyższy.

Do szpitala zgłosiłam się w czwartek 28. sierpnia. Byłam już osiem dni po terminie i nic nie wskazywało na rychłe rozwiązanie. Zostałam przyjęta na oddział i przeleżałam tam dwa dni. Drugiego dnia pojawiły się delikatne skurcze, które jednak nie rozwijały się w nic konkretnego a w nocy zupełnie zanikły. 

Wreszcie kolejnego dnia zapadła decyzja o wywołaniu porodu. Chciałam tego uniknąć i w sumie wciąż mogłam się nie zgodzić. Ale chciałam jak najszybciej być już w domu. Bardzo tęskniłam za Bogusią. Ona za mną też. Pierwszego wieczoru strasznie płakała, kiedy zrozumiała, że nie wrócę na noc. W kolejne dni było lepiej, ale i tak potwornie mi jej brakowało. Więc nie oponowałam, kiedy zaproponowano mi kroplówkę z oksytocyną.

Przyjmując się do szpitala miałam cichą nadzieję, że uda mi się rodzić z Kasią - położną, która prowadziła szkołę rodzenia. To jest naprawdę położna z powołania. Kiedy opowiada o porodach i wszystkim, co z tym związane, oczy jej promienieją a w jej głosie słychać zafascynowanie. Położnictwo to jej pasja, nie da się tego ukryć. Poznałyśmy się już trochę podczas tych kilku spotkań w szkole rodzenia, więc miałam do niej zaufanie i chciałam by towarzyszyła mi przy porodzie. Jednak kiedy okazało się, że mam rodzić w sobotę, trochę mina mi zrzedła, bo Kasia weekendy zwykle ma wolne. Ale jednak najważniejsze dla mnie wtedy było, żeby jak najszybciej móc wrócić do domu, do Bubinki.

O 8:00 rano wzięli mnie na blok porodowy i jakież było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam tam Kasię! Od razu uśmiech pojawił się na mojej twarzy, nie było ani cienia strachu przed tym, co mnie czeka. Wiedziałam, że będzie dobrze, że mam świetną opiekę i sama jestem silna i dam radę. Kasia podpięła mnie do KTG. Maszyna rejestrowała jakieś skurcze, których ja kompletnie nie czułam. Po ok. 30 minutach dostałam kroplówkę i jeszcze trochę leżałam. Oksytocyna zaczęła działać, czułam skurcze, choć jeszcze bardzo delikatne. Jakoś koło 9:00 mogłam wstać z łóżka i spacerować po bloku. Razem ze mną na wywołanie wzięli też koleżankę z sali, więc miałam towarzystwo. Pozwolono nam zjeść lekkie śniadanie. Później zbadano postęp porodu. Startowałyśmy niemal tak samo. No to co, która pierwsza urodzi? ;)

Nie trwało długo kiedy zorientowałam się, że moje skurcze są dość regularne i częste. Wyciągnęłam komórkę, załączyłam stoper i aż się zdziwiłam. Miałam skurcze co 2 minuty po 30 sekund choć jeszcze nie były dotkliwe. Napisałam SMSa Iwonie - mojej douli, żeby się już zbierała. Chwilę potem skurcze stały się coraz bardziej bolesne. Umieścili mnie na sali porodowej i tam sobie chodziłam i przybierałam różne pozycje, które mi odpowiadały. Podobało mi się to, że byłam sama w przestronnej sali. Nikt mi nie przeszkadzał. Położna zaglądała co jakiś czas i pytała, czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebuję. Mogłam swobodnie korzystać z toalety i wszystkich sprzętów na sali. Najlepiej było mi na stojąco a w czasie skurczu się pochylałam i opierałam o fotel, albo o stojak na kroplówkę. Później na klęczkach oparta o piłkę.

Akcja postępowała bardzo szybko. Skurcze były coraz bardziej bolesne a przerwy między nimi krótkie. Pomyślałam sobie, jak to możliwe, że niektóre kobiety mają czas na relaks między skurczami, na rozmowę, na czytanie książki, na prysznic? Potem pomyślałam, że to ze mną jest coś nie tak. Czy to możliwe, że to tak szybko idzie i zaraz urodzę? Na lewatywę czy znieczulenie było za późno. Jak już miałam rozwarcie na 7 cm to mnie zemdliło. Spędziłam kilka chwil nad toaletą, ale nie wymiotowałam. Kasia zaproponowała, żebym weszła na pół godziny do wanny. Zdążyłam wejść tylko na kilka minut. Wtedy też dojechała doula. Na sam finisz właściwie ;) Ale dokładnie wtedy była mi najbardziej potrzebna. W wannie miałam kilka skurczy, które najlepiej mi było przetrzymać na klęczkach. Iwona polewała mnie wodą i masowała w krzyżu. Odeszły mi wody. Wyszłam z wanny i były dwa mega bolesne skurcze, że już tam płakałam i zastanawiałam się, po co mi to było.

Położyłam się na fotelu, położona mnie zbadała i powiedziała, że rozwarcie całkowite i jak poczuję parcie, to działać. Poparłam kilka razy modląc się, żeby to szybko poszło, bo mnie potwornie bolało. Kasia i Iwona bardzo mnie wspierały i pomagały. No i o 11:03 Jadwiga pojawiła się na świecie i od razu trafiła w moje ramiona. Dopiero wtedy na salę weszły lekarki - ginekolog i neonatolog. Witałam córkę, głaskałam ją i przytulałam. Później sama odcięłam pępowinę.

Popękałam, ale tylko trochę. Pozszywali mnie a potem przewieźli do tzw. bocianka, gdzie przez dwie godziny tuliłam się z Jadzinką i przystawiłam ją do piersi. Załapała od razu. Mąż przyjechał na chwilę, przywitał się z córką, porobił fotki i pojechał świętować. Potem mi Jadzię umyli, zważyli, zmierzyli, ubrali i o 14:00 pojechałyśmy na salę. Poród był ekspresowy. Dwie godziny i po sprawie. A koleżanka z sali męczyła się jeszcze kolejne trzy. Tak, to ja mogę rodzić. Choć w najbliższej przyszłości nie zamierzam.

Po doświadczeniach poprzedniego porodu, który daleko odbiegał od hasła "rodzić po ludzku", moim marzeniem było urodzić w domu. W spokojnej atmosferze, wśród najbliższych, w spokoju, w zgodzie z rytmem własnego ciała. Niestety to marzenie musi jeszcze poczekać na realizację. Ale już teraz mogę powiedzieć, że i szpitalny poród może być naprawdę piękny. Jeszcze raz dziękuję fantastycznej położnej Katarzynie Żak, prawdziwemu Aniołowi, która poprowadziła nas przez całą tę piękną drogę. Dziękuję Ci Kasiu za Twój spokój, za pozytywne słowo, którym mnie wspierałaś, za profesjonalizm w swoim fachu, za to, że po prostu byłaś z nami. Dziękuję też mojej douli Iwonie Pinocy, która zdążyła przyjechać właściwie na sam finisz, ale dała mi ogromne wsparcie właśnie w tym najtrudniejszym momencie. Dziękuję Ci Iwonko za Twój uśmiech, dobre słowo, za masaż, za wiarę w to, że dam radę. Sama byłam zaskoczona tak szybkim rozwojem akcji. To dzięki Wam Jadzia mogła przyjść na świat w fantastycznych warunkach, w spokoju, tak jak powinno być. Jestem szczęśliwa! Jeszcze raz dziękuję!

Po porodzie spędziłyśmy w szpitalu kolejne dwa dni. Aż wreszcie mogłyśmy wrócić do domu, do rodziny. Kiedy przyjechałam, od razu przywitałam się z Bogusią. A ona... nawet nic nie powiedziała, tylko wtuliła się we mnie mocno a z oczu pociekły łzy wzruszenia. Tak bardzo za sobą tęskniłyśmy! Dopiero chwilę później zainteresowała się nową siostrzyczką i chciała ją zobaczyć. Przyjęła ją bardzo pozytywnie. Teraz codziennie mówi, że ją kocha, przytula ją, głaszcze i całuje. Mówi o niej "moja Jadzia". Cieszę się :) 

czwartek, 18 września 2014

Jaka jest Twoja supermoc?

Pierwsza myśl, jaka mnie naszła zaraz po urodzeniu Bubinki: "Nareszcie! Już po wszystkim." I uczucie ulgi. Żadnej euforii, żadnego zakochania w noworodku. Tylko ulga.

Pierwsza myśl, jak mnie naszła po urodzeniu Jadzi: "Chcę ją przystawić do piersi". Poród był szybki i fantastyczny. Właściwie nie zdążyłam się zmęczyć, więc żadnej ulgi nie poczułam. Myślałam tylko o tym, żeby już ją nakarmić. Taka krejzolka ze mnie ;)

Pamiętam pierwsze karmienie Bogusi. Pielęgniarka przyniosła mi córkę już umytą i ubraną i przystawiła mi do piersi. A raczej ścisnęła mi sutka i wepchnęła małej do buzi. Aż mnie to zszokowało.

Pierwsze karmienie Jadzi wyglądało zupełnie inaczej. Po porodzie mogłyśmy się przytulać skóra do skóry przez dwie godziny. W tym czasie pozwoliłam małej samej dopełznąć do sutka. Trochę jej pomogłam, żeby złapała i potem już ssała pięknie. Zdjęcie w poprzedniej notce przedstawia właśnie nasze pierwsze karmienie.

Cieszę się, że mogę dać moim córeczkom to czego najbardziej potrzebują na start - bezwarunkową miłość, opiekuńcze ramiona, poczucie bezpieczeństwa, bliskość i najlepszy pokarm dopasowany indywidualnie do każdej z nich.


Koszulkę dostałam już miesiąc temu od koszulove.com. Jak tylko dojdę do swojego rozmiaru sprzed ciąży (a mam nadzieję, że to nastąpi niedługo), chętnie ją założę i będę nosić z dumą. Produkuję mleko. Indywidualnie dopasowane zarówno dla mojej 2,5-tygodniowej Jadzi jak i dla 2,5-letniej Bogusi. Zawsze w odpowiedniej temperaturze, w odpowiedniej ilości, sterylne, świeże i przyjemnie podane :) Z miłością dla moich dzieci. A jaka jest Twoja supermoc? ;)

środa, 17 września 2014

Jadzia już jest z nami!

To już ponad dwa tygodnie jak Jadzia jest z nami. Dokładnie 30. sierpnia o 11:03 przyszła na świat nasza druga córeczka. Ważyła 3260 g i mierzyła 55 cm. Poród miałam wywoływany, ale przebiegł ekspresowo i bez problemów. To był piękny poród... więcej o tym będzie w osobnej notce.


Tymczasem wciąż próbuję ogarnąć rzeczywistość z dwójką dzieci. A to nie jest łatwe. Fizycznie mi ciężko, psychicznie też. Dopadł mnie baby blues, co skutecznie odbiera mi chęci na cokolwiek. Na szczęście przez większość czasu mogę liczyć na pomoc męża, rodziców, siostry czy teściowej. Zajmują się Bogusią, czasem ugotują obiad czy pozmywają naczynia. To już dużo.

Ja teraz głównie siedzę i karmię. A że mogę to robić przed komputerem, to znaczy, że już niebawem możecie się spodziewać nowych postów na blogu :)

niedziela, 24 sierpnia 2014

...

"Spędzamy zbyt wiele czasu na żałowaniu przeszłości, zastyganiu w teraźniejszości lub niepokojeniu się o przyszłość. Marnujemy tyle godzin..."
Domonique Loreau "Sztuka prostoty"

czwartek, 14 sierpnia 2014

"Dziecko bez kosztów"

Każdy rodzic oczekujący na narodziny swojego dziecka zastanawia się nad wyprawką. Co będzie potrzebne, co ułatwi opiekę nad dzieckiem? Na portalach i forach parentingowych oraz w czasopismach dla rodziców można znaleźć gotowe listy wyprawkowe. Niektóre są bardzo rozbudowane o przeróżne gadżety, inne, zawierają, wydawać by się mogło, najpotrzebniejsze rzeczy. Jednak i w tych drugich znaleźć można sporo zupełnie niepotrzebnych przedmiotów.

Kiedy kompletowałam wyprawkę dla Bubinki, chciałam kupić tylko to, co najpotrzebniejsze. Jako, że nie należę do osób zamożnych a wręcz muszę liczyć się z każdym groszem, nie mogłam sobie pozwolić na zbędne zachcianki. Szczęśliwie też w czasie tamtej ciąży zainteresowałam się ideą minimalizmu i to jeszcze bardziej determinowało moje wybory. Wyprawkę skompletowałam bardzo skromną a i tak w praktyce okazało się, że wiele rzeczy było zupełnie zbytecznych (np. łóżeczko, przewijak, butelki, herbatki), inne używaliśmy bardzo okazjonalnie, więc i bez nich dalibyśmy radę (np. smoczki uspokajające), jeszcze inne nie były zupełnie koniecznym zakupem, ale zdecydowanie ułatwiały opiekę nad niemowlęciem (np. wózek, leżaczek, mata edukacyjna). Teraz, myśląc o wyprawce dla Jadzi, kupiłam jeszcze mniej. Właściwie tylko dla siebie podkłady poporodowe i nowe kapcie do szpitala a dla małej zestaw noworodkowych pieluch wielorazowych (tu zaszalałam zdecydowanie) i jedną paczkę Dada1 do szpitala. Resztę ma po Bogusi. Jako że musimy wyżyć we troje a zaraz w czworo z jednej skromnej wypłaty męża, więc minimalizm, wielorazówki, używki, recykling to u nas podstawa.

Kiedy moje ulubione wydawnictwo Mamania wypuściło na rynek książkę "Dziecko bez kosztów" autorstwa Giorgii Cozza a dodatkowo nasz Kwartalnik Laktacyjny objął tę publikację patronatem medialnym, nie miałam wątpliwości, że muszę mieć tę pozycję w mojej biblioteczce. Tytuł brzmi przekonująco i od razu czułam, że będzie to książka zgodna z moimi przekonaniami. Jak tylko do mnie dotarła, zabrałam się za czytanie. I rzeczywiście nie rozczarowałam się. Zabawnie było czytać o pomysłach, które sama wdrożyłam kierując się własną intuicją i kreatywnością.

Zdecydowanie ograniczyliśmy nasze wydatki na dziecko decydując się na karmienie piersią, co-sleeping, później wielorazowe wkładki laktacyjne, pieluchy i myjki. Zdecydowana większość ubrań ciążowych, ciuszków niemowlęcych i zabawek pochodziła z drugiej, trzeciej, czwartej itd. ręki. Zamiana proszku do prania na kule piorące. Wybór BLW zamiast karmienia gotowymi daniami dla niemowląt. Ograniczenie do minimum kosmetyków do pielęgnacji dziecka. To wszystko dało nam niesamowite oszczędności. O tym wszystkim teraz czytałam w książce "Dziecko bez kosztów" i uśmiechałam się sama do siebie.

zdjęcie ze strony wydawnictwa Mamania

Publikacja ta jest świetnym przewodnikiem po niekupowaniu, tak jak brzmi jej podtytuł. Myślę, że każda para oczekująca dziecka powinna sięgnąć po tę pozycję i zrewidować swoje wyobrażenia na temat tego, ile kosztuje dziecko i czego tak naprawdę ono potrzebuje a bez czego spokojnie może się obyć.

Zanim więc wydasz tysiące złotych na coś, co okaże się całkowicie zbyteczne, zadaj sobie kilka pytań:
1. Czy ta rzecz jest absolutnie niezbędna?
2. Czy jeśli jest jednorazowego użytku, to czy znajdę wielorazową alternatywę?
3. Czy mogę ją zastąpić czymś, co już mam?
4. Czy mogę ją zrobić sam(a)?
5. Czy mogę ją otrzymać lub pożyczyć od kogoś?
6. Czy mogę używaną tanio odkupić?
7. Czy jeśli muszę kupić nową, to mogę wybrać tańszy odpowiednik nie tracąc zbytnio na jakości?
8. Czy i gdzie mogę kupić tę rzecz w promocji?
Powyższe pytania mogą pomóc Ci w znalezieniu alernatywnych rozwiązań i oszczędzeniu całkiem sporej sumy pieniędzy. 

Generalnie zasada brzmi: im mniej tym lepiej! Im bliżej natury tym oszczędniej! Jeśli już coś jest naprawdę konieczne, to lepiej, żeby było wielorazowego użytku a jeszcze lepiej tego nie kupować tylko zrobić samemu albo dostać od kogoś a potem przekazać komuś. Poznaj prawdziwe potrzeby niemowlęcia, podążaj za nim, bądź z nim i dla niego. Czysty minimalizm!

"Dziecko bez kosztów" to praktyczny przewodnik dla rodziców oczekujących maleństwa. Być może czekasz na swoje pierwsze dziecko i zastanawiasz się, co trzeba będzie kupić i przygotować dla maleństwa, co rzeczywiście jest konieczne a bez czego spokojnie można się obejść. A może dopiero zastanawiasz się nad powiększeniem rodziny ale obawiasz się, że ten krok to zbyt wielkie obciążenie domowego budżetu. Albo masz już jedno dziecko i chcesz rodzeństwa dla niego, ale nie wiesz, czy finansowo dacie radę. Może też zainteresowałaś się ideą minimalizmu i chcesz poszerzyć swoją wiedzę o tematykę związaną z minimalizmem w rodzicielstwie. W każdym z powyższych przypadków odpowiedzi znajdziesz właśnie w tym poradniku. Rzetelne informacje, praktyczna wiedza, wszystko napisane prosto i przystępnie. Przedstawione wyliczenia obrazują, ile rzeczywiście można oszczędzić. Wszystko poparte wypowiedziami rodziców, którzy zastosowali te pomysły w praktyce i są z nich zadowoleni.

Mam jednak pewne uwagi merytoryczne do rozdziałów dotyczących chust i nosideł oraz fotelików samochodowych. Nie jestem przekonana do samodzielnego szycia chusty. Nie każdy przecież materiał nadaje się do tego. Chusta musi być wykonana z bezpiecznej, mocnej tkaniny, żeby nie rozerwała się pod ciężarem dziecka. Nosidełka nie nadają się dla niemowląt niesiedzących jeszcze samodzielnie, więc nie są alternatywą dla skomplikowanej w wiązaniu chusty. Podobnie z fotelikami. Wprawdzie, w fotelikach z kategorii 9-18 kg można wozić dziecku przodem do kierunku jazdy, ale według mnie, zabrakło informacji, że jednak mimo wszystko warto ze względów bezpieczeństwa wybrać model montowany tyłem. Fotele 9-36 kg zdecydowanie zmniejszają poniesione koszty, ale niekoniecznie są dobrym wyborem jeśli chodzi o bezpieczeństwo i komfort. A już o tzw. poddupnikach nawet nie warto wspominać. Wprawdzie kosztują grosze, ale nie są w ogóle dobrym rozwiązaniem. Jednak mimo tych drobnych acz istotnych uwag, cała reszta zawartych w książce wiadomości jest godna uwagi i polecenia.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Plan porodu

Weszłam dziś w 39tc. Myśl o porodzie staje się coraz bardziej realna i bliska. Z jednej strony nie obawiam się tego. W końcu już raz rodziłam, wiem jak to jest. Teraz myślę, że będzie nawet lepiej. Wybrałam inny szpital, ukończyłam kurs w fantastycznej Szkole Rodzenia, mogę liczyć na wsparcie douli. Z drugiej strony wciąż czuję, że jeszcze nie wszystko mam zapięte na ostatni guzik. Nie mam jeszcze wszystkich wyników badań, ostatnią wizytę u ginekologa mam we wtorek, torba do szpitala wciąż nie jest kompletna...

Ostatnio przygotowałam sobie plan porodu. Plan porodu to jest dokument, w którym kobieta zawiera wszystkie swoje oczekiwania i życzenia związane z porodem. Według rozporządzenia Ministra Zdrowia dotyczącego standardów opieki okołoporodowej (Dz.U. 2010 nr 187 poz. 1259) taki plan powinno się przygotować wspólnie z lekarzem lub położną prowadzącą ciążę. Nie do końca rozumiem ten zamysł. Ja taki dokument przygotowałam sobie sama, korzystając z kreatora na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku. Zawarłam w nim moją wizję porodu, moje życzenia i oczekiwania. Później wydrukowałam go w kilku egzemplarzach i dałam douli oraz mężowi, aby się z nim zapoznali i wyrazili swoje sugestie. To przecież oni (albo tylko doula) będą przy porodzie i będą pilnowali, aby personel medyczny respektował moje życzenia. Nie mam nawet zamiaru pokazywać tego planu mojemu ginekologowi. Nie dotyczy go to, nie będzie go przy porodzie, więc jego zdanie w tej sprawie mnie nie interesuje.

W planie porodu opisuje się swoje preferencje dotyczące wielu aspektów, m.in. miejsca i warunków porodu, obecności osób towarzyszących, zgody lub jej braku na wykonanie różnych zabiegów medycznych. Określa się swoje życzenia odnośnie aktywności, wyboru pozycji porodowych, sposobów łagodzenia bólu itp. 

Kiedy rodziłam Bubinkę, myśl o stworzeniu planu wydawała mi się fanaberią. Poród to poród, pomyślałam. Trzeba urodzić, co będę sobie wymyślać specjalne warunki, świeczki, muzykę, kadzidełka, pierdu, pierdu... O ja naiwna! Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że tamten poród, choć nie był traumatyczny, to jednak nie do końca był taki, jakiego bym oczekiwała. Teraz mam większą wiedzę i doświadczenie, i wiem, że wtedy wiele rzeczy było nie tak. Wokół mnie było za dużo ludzi, którzy niestety w większości traktowali mnie przedmiotowo. Pozytywnie wspominam jedynie anestezjologa, który podawał mi znieczulenie zewnątrzoponowe. Mój poród był indukowany a ja leżałam całe sześć godzin na łóżku porodowym podpięta do KTG. Jedynie mogłam się obracać na boki i to delikatnie. Nie uniknęłam nacięcia krocza. Bogusię położono mi na brzuch od razu, ale nie skóra do skóry, tylko owiniętą w ręcznik. Po krótkiej chwili ją zabrano do mierzenia, ważenia itp. i wróciła do mnie już ubrana. Wtedy dopiero mogłam przystawić ją do piersi. Nie tak to powinno wyglądać. Wtedy byłam niedoświadczoną pierworódką. Teraz już wiem, że może i powinno być inaczej. Teraz dokładnie wiem, czego chcę i dlatego wybrałam inny szpital i spisałam swoje życzenia w planie porodu.

Jestem świadoma, że być może części moich życzeń nie będzie można spełnić, np. obecności dwóch osób towarzyszących (douli i męża), inne mogą się okazać trudne albo wręcz niemożliwe do spełnienia ze względów medycznych bądź organizacyjnych. Poród jest wydarzeniem dynamicznym i w każdej chwili sytuacja może wymagać podania jakichś leków, bądź skończy się na cesarskim cięciu, choć wolałabym tego uniknąć. Przebiegu porodu nie da się przewidzieć i go wyreżyserować. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ale warto spisać sobie taką wizję idealnego porodu i trzymać się tego na ile to będzie możliwe. Naprawdę warto mieć taki dokument i przedstawić go personelowi medycznemu w trakcie przyjęcia do szpitala. Z planem porodu powinny się zapoznać wszystkie osoby biorące udział w akcji porodowej, położne, lekarze, osoby towarzyszące.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Chustonoszenie w ciąży

Czy można nosić dziecko w chuście będąc w ciąży? Otóż można. Sama nie wiedziałam i postanowiłam nosić Bubinkę w Tuli póki rosnący brzuch będzie mi na to pozwalał a potem przeniosę się na wózek. Ale właśnie w odpowiednim momencie zorganizowałyśmy w naszym Klubie Mam warsztaty chustowe, na których dowiedziałam się, że dzięki chuście nadal będę mogła nosić Bogusię tak długo, jak tylko będę się dobrze czuła i z ciążą będzie wszystko OK. Na tych warsztatach nauczyłam się wiązać moją dwulatkę w plecak prosty i poznałam tzw. węzeł tybetański, dzięki któremu nic nie uciska na brzuch a całe wiązanie jest w moim odczuciu bardziej stabilne. Oczywiście musiałam dojść do wprawy w motaniu, ale Bubinka wykazała się cierpliwością i świetnie współpracowała. Każde następne wiązanie wychodziło nam coraz lepiej.


Z uwagi na to, że brzuch rośnie, dwulatka też lekka nie jest, chusty używałam na krótkie wypady na miasto, gdy miałam jechać pociągiem lub coś załatwić w miejscach, gdzie były schody lub wąskie przejścia. A na dłuższe wypady albo spacery po okolicy wolałam jednak wózek.

Jeśli kobieta jest przyzwyczajona do noszenia, czuje się dobrze a ciąża przebiega prawidłowo, nie ma przeciwwskazań do noszenia starszaka w chuście. Wystarczy wybrać wygodne wiązanie na plecach, pamiętać o dobrym dociągnięciu chusty i ruszamy przed siebie :)

Bogusię nosiłam do ósmego miesiąca ciąży (zdjęcie powyżej robione w 32tc). Teraz już tego nie robię. Ostatnio zauważyłam, że potwornie się męczę nawet przy zwykłych czynnościach domowych. Szybko dostaję zadyszki, czasem muszę przerywać pracę, żeby usiąść na chwilę i odpocząć. Te ostatnie tygodnie są dla mnie wyjątkowo ciężkie a upalna pogoda nie ułatwia sprawy. Nie czuję się więc na siłach dodatkowo się obciążać. Zdecydowanie teraz wybieram wózek lub prowadzę Bubinkę za rękę. Chusta wyprana i czeka teraz na małego chuścioszka :)

niedziela, 3 sierpnia 2014

Nowy wymiar co-sleepingu

Stało się! Bubinka wyprowadziła się z naszego łóżka i śpi teraz w swoim własnym. Obyło się bez płaczu, bez rzewnych pożegnań. Wręcz przeciwnie, nowe posłanie przyjęła z ogromnym entuzjazmem. Pierwsza noc w nowym rozkładzie za nami. Nie, nie przywędrowała do nas stęskniona w środku nocy. Ja też o dziwo nie tęskniłam...

Może dlatego, że daleko nie poszła ;) Jej nowe łóżko stoi tuż obok naszego. Więc niby osobno, a jednak wciąż razem. Jedyne co się zmieniło, to że teraz zyskaliśmy więcej miejsca w naszym rodzinnym łożu. Przeszliśmy na nowy wymiar co-sleepingu. Ten wymiar to teraz 280 cm szerokości a łącznie 5,28 m kw. powierzchni do rodzinnego spania!

piątek, 1 sierpnia 2014

Karmienie piersią starszaka

Dziś zaczyna się Światowy Tydzień Karmienia Piersią. Już trzeci rok z rzędu świętuję. Bubinka ma już 2,5 roku i karmienie tak dużego dziecka wzbudza w otoczeniu wiele kontrowersji. Karmienie w ciąży również. A dla mnie to tak naturalne!

Wciąż pojawiają się pytania:

Jak długo jeszcze będę karmić Bogusię?
Nie wiem! Nie ustaliłam sobie górnej granicy. Założyłam sobie karmieniowy plan minimum - sześć miesięcy wyłącznego karmienia piersią a później do minimum drugich urodzin przy jednoczesnym wprowadzaniu posiłków stałych. Cel osiągnięty, teraz cycusiamy sobie póki jej i mnie to pasuje. Jeśli któraś z nas uzna, że czas się pożegnać z piersią, to tak zrobimy. Ciąża nie była dla mnie powodem do całkowitego odstawienia. Była to jedynie okazja do odstawienia karmienia nocnego i ograniczenia ssania w dzień. Wypracowałyśmy sobie swój rytm i to nam pasuje.

Czy ona nie jest za duża?
Nie jest za duża. Ona ma DOPIERO 2,5 roku. Dzieci w tym wieku potrzebują mleka. Nie jest ono już podstawą ich diety, ale wciąż jest bardzo ważnym jej składnikiem. A jeśli mleko, to wiadomo, że najlepsze jest mleko mamy. Świetny wpis o tym dodała ostatnio Takatycia.

Czy to mleko ma jeszcze jakieś wartości?
Tak, ma i to całe mnóstwo!


Jak to będzie, jak się pojawi Jadzia?
Z pewnością wypracujemy nowy rytm karmień. Oczywiście Jadzia będzie miała pierwszeństwo do piersi, ale i Bogusia nie będzie jej pozbawiona. Mam w końcu dwie piersi, więc jakoś się podzielą ;) Bogusia mi niedawno powiedziała: "Jadzia będzie piła z tego a ja z tego. A potem się zamienimy!" O jakie to proste! :)

To można karmić w ciąży?
Ano można. Jeśli ciąża przebiega prawidłowo, to nie ma żadnych przeciwwskazań. Szerzej pisałam o tym w pierwszym numerze Kwartalnika Laktacyjnego.

Karmienie starszaka nie wygląda tak samo, jak karmienie niemowlęcia. Moja dwulatka nie wisi mi cały dzień na piersi. Wystarczą jej te trzy karmienia, czasem nawet dwa lub jedno. Zdarzyły się dwa dni, w których w ogóle nie ssała. Potrafi zasnąć bez piersi, nawet przy mnie, chociaż zazwyczaj woli jednak cycy do snu i jest to najszybsza metoda usypiania. Czasem upomina się o pierś poza umówionymi okazjami (rano, do południowej drzemki, wieczorem do snu), ale kiedy odmawiam, potrafi to zrozumieć. Potrafi się wyciszyć, uspokoić, pocieszyć bez piersi. Wystarczy przytulenie. Nie czuję się uwiązana, spokojnie mogę wyjść bez dziecka, ono sobie poradzi. Nie karmimy się już publicznie, nie dlatego, że uważam, że już nie wypada. Tylko dlatego, że ustaliłam konkretne pory karmienia a one przypadają na czas, kiedy jesteśmy w domowym zaciszu. Nie mam więc problemu z dobierającym mi się do dekoltu dzieckiem w miejscach publicznych. Nie boję się, że im później, tym ciężej będzie odstawić. Nawet jeśli odstawienie będzie z mojej inicjatywy, to jestem pewna, że Bogusia dobrze to zniesie. Duże dziecko da sobie sporo wytłumaczyć. Świetnie rozumie. Czy robię Bubince krzywdę długim karmieniem? Że co? Jak, coś tak naturalnego miałoby być krzywdzące? Uważam, że wręcz przeciwnie! Zapewniam jej wszystko, czego potrzebuje - pokarm, poczucie bezpieczeństwa, bliskości, miłość. Nie odbieram jej samodzielności. Przecież nawet gdybym nie karmiła jej piersią i tak byłaby nie całkiem jeszcze samodzielna. Toż to małe dziecko. Nie karmię jej na siłę a pozwalam jej decydować, w jakim tempie się usamodzielnia. To takie naturalne!

czwartek, 24 lipca 2014

Zanim zdecydujesz się na dziecko, pomyśl czy nie lepiej kupić sobie lalkę

Udzielam się na różnych facebookowych grupach, choć już sporo z nich opuściłam, bo po prostu nie ogarniam tej ilości. No i co jakiś czas, a właściwie dość często, żeby nie powiedzieć na porządku dziennym, pojawiają się posty, bądź komentarze, które wprawiają mnie w zdumienie, zniesmaczenie, czasem wręcz przerażenie. Ostatnio właśnie trafiłam na takie coś (pisownia oryginalna):

"jeszcze jedno pytanko jak odzyczaic syna od noszenia na raczkach.Ma 8 dni , jak bylismy w szpitalu , to dopiero na 4 dobe dali mu jesc jak wywalczylam jedzenie na zadanie yeraz jestem w domu a on tylko chce na raczkach, powiem szczerze ze juz mam troszke dosc , a i nie karmie piersia tylko butelka."

Strasznie to smutne, wręcz przerażające! Ta mama nawet nie próbowała karmić naturalnie, tylko już w szpitalu walczyła by podali synkowi mleko modyfikowane. Strasznie to brzmi dla mnie. Jakby miała pretensję, że prawie zagłodzili jej dziecko, bo dopiero na czwartą dobę dali mu jeść a sama do siebie pretensji nie ma, że mu tego najbardziej naturalnego pokarmu nie dała. I nie dość, że pozbawia noworodka piersi, to jeszcze chce pozbawić go w ogóle bliskości. Ma JUŻ dość po 8 DNIACH! A co będzie dalej? Nie no, w tym momencie nie mogę powstrzymać się od oceniania. Ja nie wiem, co ta pani sobie myślała decydując się na dziecko. Że urodzi, położy w łóżeczku a ono będzie cały czas spało lub ewentualnie wgapiało się w karuzelę? Że nakarmi go raz na 3 godziny z butelki i przebierze pampersa a pozostały czas dzidzia nie będzie absorbować jej czasu i uwagi? Jeśli ta pani myślała, że pojawienie się dziecka nic w jej życiu nie zmieni, to się grubo przeliczyła. Dziecko, a szczególnie noworodek, jest całkowicie zależne od opiekuna. Pozostawione samo sobie zginie. To jest maleńki człowiek, który ma swoje uczucia i potrzeby. Nie potrzebuje jedynie pełnego brzuszka i suchej pieluszki, ale poczucia bezpieczeństwa w ramionach mamy, jej uwagi i miłości, dotyku, przytulania i noszenia. Ono się nie przyzwyczai! Ono się już przyzwyczaiło. Przez 9 miesięcy ciąży było z mamą nierozerwalnie złączone, wciąż noszone i kołysane, słyszało jej głos i bicie jej serca, czuło ciepło. A z chwilą porodu pozbawia się je tego wszystkiego. Brutalnie odseparowuje od siebie. Oczekuje się, żeby leżało, zajęło się sobą i nie przeszkadzało. Smutne :(

Niestety takich przypadków jest więcej. Co dzień czytam na tych forach pytania matek, jak zapchać dziecko, żeby przespało noc? Co zrobić, czym zająć w łóżeczku/leżaczku/kojcu/wózku, żeby nie trzeba było je nosić? Jakie gadżety kupić, żeby zastąpiły mamę? Butelka z mlekiem modyfikowanym, smoczek uspokajacz, karuzela nad łóżeczko z projektorem gwiazd, kołysanki z płyty, kojce, chodziki, maskotki z bijącym sercem, elektroniczne nianie, monitory oddechu i inne cuda niewidy.

Kobieto, zanim zdecydujesz się na dziecko, pomyśl, czy jesteś gotowa na to, by Twoje wygodne, beztroskie życie się zmieniło. By zmieniły się priorytety. Czy jesteś gotowa na to, by poświęcić swój czas i uwagę dziecku, które będzie od Ciebie całkowicie zależne. Pamiętaj, to jest trudna i wymagająca rola. To nie jest zabawa. Dziecko nie ma być ślicznym dodatkiem, maskotką rodziny. To człowiek! Jeśli oczekujesz, że Twój noworodek będzie tylko jadł co kilka godzin a potem najlepiej spał i nie przeszkadzał, to kup sobie lepiej lalkę. Jak Ci się znudzi zabawa, możesz ją odłożyć i wrócić do niej, kiedy Ty chcesz a nie kiedy ona będzie się tego domagać.

czwartek, 26 czerwca 2014

Pieluszkowy stosik noworodka

Obiecałam się pochwalić wyprawką pieluszkową Jadzi. Wszystko już wyprane i poukładane czeka na małą pupkę ;)


W skład stosika wchodzą pieluszki noworodkowe kupione jako nowe i używane. Wszystkie one size odziedziczone po Bogusi. Bubinka miała tego więcej, ale zostawiłam tylko te najlepsze, resztę już sprzedałam. Pieluchy tetrowe i flanelowe są nie tyle po Bubince, co nawet po mnie i mężu ;) A więc po kolei:

2 otulacze PUL S Pupeko (nowe)
1 otulacz PUL S Milovia (używany)
1 otulacz PUL S Kokosi (używany)
1 otulacz PUL S/XS Ecodidi (nowy)

2 otulacze wełniane S/XS Ecodidi (używane)
2 wpinane kieszonki S/XS Ecodidi (używane)

2 kieszonki PUL S/XS Ecodidi (nowe)

2 formowanki z kieszonką S/XS Ecodidi (używane)
2 formowanki z kieszonką S Baby Jungle (nowe)
1 formowanka bambusowa S ZufiZo (używana)
2 formowanki bambusowe S Kokosi (1 używana i 1 nowa)
5 formowanek welurowych S Kokosi (1 używana i 4 nowe)
5 formowanek bawełnianych S Kokosi (nowe)
3 formowanki bawełniane Newborn Ecopi (używane)

3 prefoldy bambusowe S Pupeko (po Bubince)

3 wkłady składane bambusowe Ecodidi (używane)
8 wkładów bambusowych S Ecodidi (używane)
1 wkład z mikrofibry S Ecodidi (nowy)

2 wkłady do otulaczy S Milovia (używane)
2 małe wkłady bambus/mikropolar Pupus (używane)
2 wkłady S Baby Jungle (nowe)

 
3 klamerki Snappi (po Bubince)

3 otulacze PUL one size Pupeko (po Bubince)
1 otulacz PUL one size na rzep Kokosi (po Bubince)

1 otulacz wełniany one size Ecodidi (po Bubince)

2 kieszonki tradycyjne one size na napy Little Penguin (po Bubince)
1 kieszonka tradycyjna one size na rzepy Little Penguin (po Bubince)
7 kieszonek z lamówką one size Little Penguin (po Bubince)
1 kieszonka one size na rzepy Mikulo (po Bubince)
1 formowanka z kieszonką one size Ecodidi (po Bubince)

 
10 wkładów z mikrofibry one size Little Penguin (po Bubince)
4 małe wkłady z mikrofibry Little Penguin (po Bubince)
23 pieluchy tetrowe (wiekowe)
9 pieluch flanelowych (wiekowe)

3 ręczniczki Ikea Nätcken (po Bubince)

2 myjki welurowe Mikulo (po Bubince)
1 myjka welur/dzianina Ecodidi (po Bubince)
4 myjki bambusowe Kokosi (2 po Bubince i 2 nowe)
1 myjka welurowa Baby Jungle (nowa)
1 myjka welurowa Pupeko (nowa)
1 mata do przewijania Hip Hip Baby
1 siatka do prania pieluch Nature Babies
1 worek PUL na brudne pieluchy Little Penguin

Sporo tego, wiem, ale jak już wpadłam w szał zakupów, to ciężko było się oprzeć tym kolorowym i mięciutkim maleństwom ;) Jeszcze ma do mnie dotrzeć 10 myjek welurowych Mikulo i to już będzie wszystko.

Prócz wielorazówek zaopatrzyłam się w paczkę pieluch jednorazowych Dada 1, żeby mieć do szpitala. A przy okazji pobytu w Niemczech zrobiliśmy zapas naszych ulubionych chusteczek nawilżanych Hipp Ultra Sensitiv. Mamy tego cztery czteropaki ;)