wtorek, 24 grudnia 2013

Cicha Noc

Kochani, w ten wigilijny dzień życzymy Wam prawdziwie rodzinnych, ciepłych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Blask choinki, dźwięk kolędy, zapach piernika i smak wigilijnych potraw niech będą piękną otoczką dla prawdziwego świętowania. Niech w Waszych domach panuje miłość, bliskość, serdeczność. Niech szerzy się Dobra Nowina a nowo narodzony Boży Syn Wam błogosławi!

sobota, 21 grudnia 2013

O choinka!

Jak tam u Was przed świętami? Ja już mam prawie wszystko. Porządki zrobione, okna pomyte, firany poprane, pościel przebrana, kartki wysłane, prezenty kupione. Zostało je tylko popakować. Większość przedświątecznych obowiązków ogarnął mój kochany małżonek, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Choinka też już stoi. W tym roku poszłam na łatwiznę i nie zrobiłam żadnych nowych ozdób. Wykorzystałam zeszłoroczne aniołki, powiesiłam też orzechy i laski cynamonu, ale żeby choć trochę nasze drzewko było kolorowsze, to zawiązałam na gałązkach kolorowe kokardki. Bogusia powiesiła też aniołka, którego zrobiła w klubie malucha. W tym roku nasza choinka prezentuje się tak:

  
Już powoli czuję klimat świąt.

wtorek, 17 grudnia 2013

Warsztaty "Przestań narzekać, zacznij działać! Jak znaleźć idealną pracę, kiedy jesteś mamą?"

W sobotę 30. listopada w ramach projektu "Aktywne Mamy" odbyły się w Czerwionce warsztaty "Przestań narzekać, zacznij działać! Jak znaleźć idealną pracę, kiedy jesteś mamą?” Prowadziły je założycielki portalu mamopracuj.pl Joanna Gotfryd i Agnieszka Czmyr-Kaczanowska z Krakowa. Wzięło w nich udział 11 mam, m.in. Piegowata Mama. Jej relację z tego spotkania możecie przeczytać TU.

Ja też wzięłam udział w tych warsztatach. Miałam wiele oczekiwań w związku z tym szkoleniem. Jak już pisałam, mam w planach otwarcie własnej działalności. Na początku spotkania zastanowiłyśmy się, po co nam praca, dlaczego chcemy pracować, jaką mamy motywację do pracy. Później opowiadałyśmy o swoich talentach, wyjątkowych umiejętnościach i mocnych stronach. Okazało się, że każda z nas ma w sobie niesamowity potencjał a jednocześnie jesteśmy tak różne o różnorodnych zainteresowaniach.

Po krótkiej przerwie w kilkuosobowych grupach zastanawiałyśmy się nad różnymi formami pracy i różnymi zawodami dla mam. A później każda z uczestniczek miała pomyśleć już tylko o sobie, co będzie dla niej osobiście najlepsze, jaki zawód pozwoli najlepiej wykorzystać własne umiejętności i jaka forma zatrudnienia będzie odpowiednia do indywidualnej sytuacji. Na koniec zrobiłyśmy plan działania do wdrożenia na najbliższe dni, tygodnie, miesiące.

To był niesamowity czas. Choć wiele mam widziało się po raz pierwszy, szybko przełamałyśmy pierwsze lody i każda bez skrępowania opowiadała o swoich mocnych stronach i dzieliła się doświadczeniem. Atmosfera była wspaniała. Różnorodne formy ćwiczeń pozwoliły nam nie tylko na zdobycie teoretycznej wiedzy, ale i na trenowanie praktycznych umiejętności autoprezentacji, pracy indywidualnej, w parach i w grupie. Myślę, że każda mama wyniosła z tego warsztatu bardzo dużo.

O tych warsztatów minęły dwa tygodnie i w ciągu tego czasu kilka rzeczy w moim życiu uległo zmianie. Między innymi nieoczekiwanie straciłam pracę i znów musiałam przejść na bezrobocie. Dodatkowo wynikły jeszcze dwie inne sprawy, o których na razie nie mogę powiedzieć, ale to wszystko jakby chce mnie popchnąć do przodu ze startem własnego biznesu. Teraz, w okresie przedświątecznym mam masę spraw na głowie, ale po Nowym Roku będę musiała na poważnie zająć się tą sprawą.

środa, 11 grudnia 2013

Keep calm and... Merry Christmas!

Jako że ostatni post wywołał dyskusję a co po niektórzy anonimowi (a jakże) komentatorzy wręcz współczują mojej córce dziwnej matki, przez którą nieboraczka pewnie nie będzie miała koleżanek i kolegów, postanowiłam, że napiszę, jak ja pamiętam z mojego dzieciństwa Mikołaja i innych prezentodawców.

Pamiętam, że nie było jakieś specjalnej napinki z okazji Mikołajek. Podobno odwiedził nas kiedyś w domu święty Mikołaj. Oczywiście to był przebrany pan. Ja i siostra byłyśmy w wieku, powiedzmy, wczesnoprzedszkolnym i nic z tego nie pamiętam. W innych latach Mikołaj działał bardzo dyskretnie podkładając podarki rodzicom do szafy lub spotykając ich w drodze z pracy. Mama potem je wyciągała i mówiła: "Spotkałam po drodze Mikołaja i kazał wam przekazać te paczki".

Większe oczekiwanie było w okolicach Wigilii. Długo wyczekiwałyśmy przy choince na pojawienie się prezentów. Potem jakoś zawsze mama pytała, czy już pierwsza gwiazdka świeci i kiedy tak siedziałyśmy przy oknie i wgapiałyśmy się w niebo poszukując gwiazdy, Dzieciątko cichaczem podkładało prezenty pod choinkę. Kiedy zbieraliśmy się przy wigilijnym stole podarki już czekały pod drzewkiem.

Odkąd jednak pamiętam, wiedziałam, że ta historia z Mikołajem i Dzieciątkiem a także z Zajączkiem na Wielkanoc to jest tak z przymrużeniem oka. Mama starała się chować podarki po szafach, zamykała się w pokoju, kiedy je pakowała i zakazywała wejścia, żeby nie przeszkadzać Dzieciątku. Od początku wiedziałam, że to taka zabawa i nie traktowałam poważnie wiary w Mikołaja i jemu podobnych. Może właśnie dlatego udało się zachować pewną magię, miłą tradycję, a jednak uniknąć rozczarowania. Myślę więc, że można to wypośrodkować, nie odbierać dziecku zabawy a jednak nie wtłaczać mu z całą powagą wiary w Mikołaja a później zastanawiać się, co powiedzieć, kiedy się wyda, że on nie istnieje.

Myślę, że pisanie listu do Dzieciątka, robienie własnoręcznie ozdób choinkowych, wspólne strojenie drzewka, wypatrywanie pierwszej gwiazdki i inne zwyczaje dają świętom swoisty urok, który jako dorośli często zatracamy. Z chęcią pobawię się z Bogusią w ten sposób. Tak, to od początku ma być zabawa, takie na niby a nie prawda objawiona, która rozczarowuje, kiedy dziecko odkrywa jak jest w rzeczywistości.

W późniejszych latach można porozmawiać z dzieckiem o tym, dlaczego u nas prezenty przynosi Dzieciątko a gdzie indziej Gwiazdor czy Aniołek. Każde święta mogą być okazją do rodzinnego ich przeżywania, do świetnej zabawy ale i nauki. Nie muszą być jedynie corocznym odtwarzaniem jednej i tej samej historii wigilijnej o Mikołaju przynoszącym prezenty grzecznym dzieciom a rózgi tym niegrzecznym.

sobota, 7 grudnia 2013

Co z tym Mikołajem?

Moje stanowisko w sprawie Mikołaja jest jasne. Nie mogę przekazać dziecku czegoś, w co sama nie wierzę. Nie mam zamiaru oszukiwać Bubinkę, że Mikołaj przynosi prezenty. W zamian za to dostaje podarunki od bliskich, opowiadam skąd się wziął taki zwyczaj i kim był Mikołaj biskup Miry. Tak, biskup a nie czerwony pajac z Coca Coli.

Wczoraj babcia chciała zrobić wnuczkom frajdę i zaprosiła je na spotkanie z Mikołajem do domu parafialnego. Miałam nadzieję, że skoro to przy kościele, to chociaż będzie tam pan przebrany za biskupa. Niestety był to ten komercyjny przebieraniec, który oczywiście oznajmił, że prezenty ma tylko dla grzecznych dzieci. Spytał, czy wszystkie były grzeczne i czy aby na pewno. Och, jak ja nie lubię tego określenia! Co to w ogóle znaczy być grzecznym? Pewnie cichym, potulnym, posłusznym, poddanym, bez własnego zdania. Tego chcemy dla naszych dzieci? A potem nagle chcemy, żeby dały sobie radę w życiu, były odważne, przebojowe, asertywne. Gdzie tu logika? Precz z byciem grzecznym! Poza tym prezent dany w nagrodę za bycie grzecznym, nie jest już prezentem. Jest właśnie nagrodą za coś. Prezenty dajemy komuś, aby okazać uczucia, aby sprawić komuś przyjemność, bez żadnych warunków.

Poza tym po wczorajszym spotkaniu naszła mnie taka myśl, że to niezła fucha dla pedofila. Przebierze się taki za Mikołaja i może bezkarnie brać dzieci na kolana i pomacać ukradkiem. Temu wczoraj źle z oczu patrzyło. Może nie był pedofilem, ale podejścia do dzieci nie miał za grosz. Na szczęście Bubinka nie chciała nawet na niego spojrzeć. Wcześniej świetnie bawiła się z elfem, ale jak pojawił się Mikołaj, to chciała wracać do domu. Kurczowo się mnie trzymała i odwracała głowę, kiedy odbierałyśmy prezent. Podarek zainteresował ją dopiero, gdy była daleko do tego przebierańca. Inne dzieci też niezbyt chętnie podchodziły do tego pana. Były wyraźnie onieśmielone, a niektóre na siłę posadzone na kolanach Mikołaja nie wyrażały zadowolenia. A były to dzieci w naprawdę różnym wieku, od dwulatków do nastolatków. Z pewnością poczuły magię świąt i będą miały piękne wspomnienia z dzieciństwa...

Czy pozbawiając córkę wiary w Mikołaja odbieram jej część dzieciństwa? Czy odbieram jej magię świąt? Moim zdaniem nic z tych rzeczy. Jestem z nią szczera, uczę historii i kultury, pokazuję radość dawania. To jest magia!

TU możecie przeczytać więcej wypowiedzi osób z podobnym podejściem do kwestii Mikołaja.

wtorek, 3 grudnia 2013

Aborcja

Zbierałam się długo do napisania tego posta. Długo dojrzewał we mnie ten pomysł. Temat wzbudza wiele kontrowersji i jest bardzo poważny. Ostatecznie po ostatnich rozmyślaniach, do których skłonił mnie m.in. filmik, który wkleiłam w poprzednim wpisie, zdecydowałam się, że przedstawię Wam moje stanowisko w sprawie aborcji.

Jakiś czas temu toczyła się w sejmie gorąca debata nad zaostrzeniem przepisów prawa. Ostatecznie nie wykreślono z ustawy zapisu dopuszczającego możliwość usunięcia ciąży w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu. Powiem szczerze, że mnie to rozczarowało i zasmuciło.

Jestem przeciwko aborcji w ogóle, jednak po przeczytaniu tego wpisu u Piegowatej Mamy miałam chwilę zwątpienia dotyczącą potrzeby zmiany prawa. Konkretnie ten fragment mnie przekonał:

"Same zmiany spowodują tylko to, że rozwinie się podziemie aborcyjne. Jeśli kobieta będzie chciała z jakichś powodów ciążę usunąć to ją usunie pomimo zakazu, a ta która chce urodzić dziecko mimo wszystko urodzi je.
Okazuje się, więc że ustawa po zmianach ograniczy możliwość decydowania o swoim i dziecka życiu kobietom, które na aborcję by się zdecydowały natomiast kobietom, które nigdy się na aborcje nie zdecydują niczego nie utrudni, nie ułatwi. Jest im obojętna."

Pomyślałam sobie - no tak! Jako osoba wierząca nie wyobrażam sobie usunąć ciążę. Ale prawo jest dla wszystkich obywateli, również dla niewierzących. A skoro są takie kobiety, które zdecydowanie poddały by się aborcji w wypadku wad płodu, to niech to zrobią w sterylnych warunkach a nie byle gdzie i byle jak. To jest przecież tylko możliwość a nie konieczność. Ta, która chce urodzić, zrobi to tak czy siak. Tak pomyślałam. Inna blogowa koleżanka szybko mnie jednak naprowadziła na poprzedni tok myślenia. Wiem, dość radykalny. Ale nie tylko jako osoba wierząca, ale też jako kobieta i przede wszystkim jako matka jestem absolutnie przeciwna zabiegom przerywania ciąży z jakiegokolwiek powodu. I uważam też, że Państwo powinno raczej zapewnić rodzinom wychowującym upośledzone dzieci zrozumienie, wsparcie i pomoc również materialną a nie po prostu pozbywać się "niewygodnych" obywateli.

Środowiska pro choice nawołują, że każda kobieta ma prawo decydować o swoim ciele. Tak, ma prawo, zgadzam się. Ale nie kosztem drugiego człowieka. Moja wolność zawsze kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Decydowanie o własnym ciele zaczyna się już w momencie pójścia do łóżka z facetem. Wszyscy wiemy, jak się robi dzieci. Seks to nie tylko zabawa. Do seksu trzeba podchodzić odpowiedzialnie i ponosić wszelkie konsekwencje swoich czynów. Mamy tyle środków antykoncepcyjnych, że jeśli ktoś dzieci nie chce, może zapobiec zajściu w ciążę. Wiadomo, że żaden z nich nie jest 100% skuteczny, ale to też trzeba mieć na uwadze. Druga sprawa, że kiedy poczęło się życie, to już nie jest tylko moje ciało, mój brzuch. To jest też sprawa ojca tego dziecka. No i przede wszystkim samego zainteresowanego. Jakim prawem to my chcemy decydować o życiu i śmierci innych, szczególnie tych niewinnych, bezbronnych istot? Bo dla mnie nie ma znaczenia, czy to jest 2 dni po poczęciu czy 10 tygodni po. To jest CZŁOWIEK!

Przykład Graysona doskonale pokazuje, że nawet dziecko z ciężkimi wadami może choć przez ten krótki czas życia czuć się kochane. Jego rodzicie nie zgodzili się na aborcję, chociaż wg prawa mogli. Zrobili wszystko co w ich mocy, by uczcić krótkie życie ich synka. Kochali go już w ciąży, otoczyli miłością po narodzinach, dali akceptację dla jego niepełnosprawności, zaopiekowali się nim przez te kilka godzin życia i godnie go pożegnali. To jest rodzicielska miłość a nie pozbycie się "problemu", bo przecież i tak nie ma szans na przeżycie.


Tego Pana chyba wszyscy znają. To Nick Vujicic. Człowiek bez rąk i bez nóg. W życiu spotkał się z wieloma przeciwnościami, ale zawsze je pokonywał i udowadniał, że chyba nie ma rzeczy niemożliwych. Nauczył się samodzielnie wykonywać wszystkie niezbędne, codzienne czynności: pisać używając palców u stopy, używać komputera, czesać się, golić, myć zęby, odbierać telefon, pić wodę ze szklanki, jeździć na deskorolce, a nawet kopać piłki tenisowe, grać w golfa, surfować czy grać na perkusji.* Dziś ma żonę i syna. Jest jednym z najsłynniejszych na świecie kaznodziejów i mówców motywacyjnych. Wielu ludzi nawróciło się dzięki niemu. Wielu ludzi uwierzyło w siebie dzięki niemu. Pomyśleli, jeśli on potrafi, to tym bardziej ja, kiedy jestem zdrowy. Wielu niepełnosprawnych nabrało pewności siebie. A gdyby on się nie narodził? Gdyby jego mama usunęła ciążę?

KAŻDY człowiek jest wartościowy. I ten zdrowy i ten chory, i ten bez nogi i ten, który tylko leży i wegetuje. KAŻDY człowiek jest wartościowy i może być błogosławieństwem w życiu innych. Nie do nas należy decydowanie, kto się nadaje do życia a kto nie.


* http://pl.wikipedia.org/wiki/Nick_Vujicic