środa, 28 listopada 2012

Mity na temat karmienia piersią cz. 1

Pisałam TU o tym, że karmienie piersią jest jakby wpisane w rolę matki i nie rozumiem tych kobiet, które od razu zakładają, że karmić naturalnie nie będą, bo nie chcą. Nie rozumiem ich decyzji ale ją szanuję. Szanuję, jeśli ktoś faktycznie jest szczery i mówi: "Nie karmię, bo nie chcę." a nie szuka wymówek. Bo jak słyszę teksty w stylu: "Nie miałam pokarmu.", "Pokarm mi zanikł", "Dziecko samo wybrało butelkę w wieku 3 miesięcy." to dla mnie to są wymówki oparte o mity wciąż żywe w powszechnej opinii. No i przyjdzie się z nimi rozprawić. Będę to robić w odcinkach.

Mit nr 1: Po porodzie w ogóle nie miałam pokarmu.

To jedna z najczęstszych odpowiedzi argumentujących niekarmienie piersią. A jak jest naprawdę? Pomijając marginalne przypadki takie jak np. niedorozwój gruczołu sutkowego, nieprawidłowa operacja powiększania piersi bądź utrata piersi w wyniku mastektomii, każda kobieta wytwarza pokarm dla swojego nowonarodzonego dziecka. To, że od razu po porodzie nie tryska z piersi biały strumień, nie oznacza, że pokarmu nie ma.

Laktacja rusza już w 16. tygodniu ciąży. Po porodzie potrzeba tylko dobrze ssącego dziecka, by się rozkręciła. Dlatego tak ważne jest wtedy szybkie i prawidłowe przystawienie do piersi i jak najczęstsze karmienie. Najpierw z piersi leci siara, najczęściej żółtawa. Nie tryska strumieniem, gdyż jest gęsta. Mimo iż jest jej niewiele, idealnie zaspokaja potrzeby noworodka. Jest pełna przeciwciał uodparniających dziecko. Po kilku dniach siara zmienia się w mleko przejściowe a później w pokarm właściwy.

Mit nr 2: Moje dziecko się nie najada. Moje mleko mu nie wystarcza.

Wiele matek niepokoi się, kiedy noworodek nieustannie wisi na piersi. Possie jedną, żąda drugiej a później trzeciej i czwartej i tak bez końca. Moja Bogusia też tak miała i też miałam wrażenie, że się nie najada moim mlekiem. Nic bardziej mylnego! Noworodek ma żołądek wielkości paznokcia, więc naprawdę niewiele pokarmu trzeba, by był on pełny. Ssie niemal non stop, gdyż maminy pokarm bardzo szybko się trawi i wciąż potrzeba mu nowych porcji. Poza tym maluch ma potrzebę ssania i bliskości, które zaspokaja w ten sposób. No i musi nauczyć się efektywnego ssania. Warto wtedy położyć się do łóżka z małym ssakiem i pozwolić mu na nieustanne złączenie :) To przecież rozkręci laktację!

Jeśli dziecko przybiera na wadze, dobrze się rozwija i moczy 6 do 8 pieluch dziennie, to nie ma obaw, że się nie najada. Jeśli nieustannie płacze, jego płacz niekoniecznie oznacza głód. Może to być milion innych powodów takich jak mokra pielucha, zła temperatura, niewygoda, potrzeba ssania, potrzeba bliskości, nadmiar bodźców, senność, szok poporodowy itp.
 
Kolejne mity innym razem. Zainteresowanych tematem zapraszam do dalszej lektury TU i TU. Hafija napisała bardzo profesjonalnie, opierając się na konkretnych wiarygodnych źródłach.

Jeśli zależy Ci na karmieniu naturalnym a natrafiasz na jakiekolwiek trudności, zgłoś się do poradni laktacyjnej. Nie poddawaj się przy pierwszym problemie i nie podawaj od razu butelki z mieszanką. To na pewno nie poprawi a jedynie pogorszy laktację.

wtorek, 27 listopada 2012

Bubinkowe postępy

W sobotę byli u nas ciotka i wujek męża. Kiedy przyszli, mała akurat spała.

Ciotka: A ona już siada, wstaje?
Ja: Ona już chodzi!

Tak, 1. listopada Bubinka zrobiła swoje pierwsze dwa samodzielne kroczki i od tej pory tak zacięcie ćwiczy, że po dwóch tygodniach potrafiła przejść sama pół pokoju. Wprawdzie jeszcze chwiejnym krokiem, ale dawała radę! Potrafiła też zatrzymać się, zrobić przysiad, wstać bez podpierania a także odwrócić się i iść z powrotem. A teraz? Teraz już nie chodzi... Ona BIEGA! Biega z rękami w górze, biega klaszcząc a czasem biega trzymając całkiem niemałą zabawkę.

Ciotka: To kiedy ona miała ten roczek?
Ja: Dopiero będzie miała. W styczniu.

Na matkę się nie podała, bo ja w swoje pierwsze urodziny chodzić sama jeszcze nie umiałam. A ona mądralka mała jest. Na pytanie gdzie jest tata, mama, babcia, dziadek, ciocia, lampa, pociąg, piłka, lala, kaczuszka bezbłędnie pokazuje palcem. Pokazuje też, gdzie ma język, włosy, nóżki, rączki. Nos pokazuje na kimś, swojego jej ciężko znaleźć. Pokazuje jak jest duża wyciągając ręce do góry i ile ma kłopocików trzymając się za głowę. Na pytanie gdzie jest Bogusia podchodzi do lustra i pokazuje swoje odbicie. Pokazuje rano na okno, kiedy mam odsłonić rolety i na radio, kiedy chce posłuchać muzyki. Tańczy do rytmu sprężynując na nóżkach, kiwając się albo machając rączkami. Macha papa, robi amen składając ręce i klaszcze na brawo brawo. Kiedy zanucę jej znaną melodię od razu podchodzi do zabawki, która ją wydaje i włącza. Zdolniacha.

Pękam z dumy to się pochwaliłam ;) 

piątek, 23 listopada 2012

Dla najważniejszych na świecie

Firma Hipp na swoim polskim funpage’u na Facebooku poprosiła o recenzje ich nowej reklamy. Cenię ich, więc postanowiłam zrobić to tu.

W spocie reklamowym widzimy pola dorodnych marchwi, złote łany zbóż, słoneczne niebo, przelatujące bociany, uśmiechnięte dzieci i zadowoloną mamę. Te sielskie obrazki od razu pozytywnie nastrajają na odbiór treści. Przekaz skierowany jest dla mam, które zwykle częściej zajmują się dziećmi niż ojcowie i to właśnie one dbają o zrównoważoną dietę całej rodziny a szczególnie tych najmłodszych.

Cały spot skupia się na ekologicznym aspekcie dań Hipp. Słyszymy w nim: „Gdybyś sama uprawiała warzywa dla swojego dziecka, nie stosowałabyś chemii rolnej. Chwasty pieliłabyś ręcznie i wybierałabyś tylko to, co najlepsze.” Trudno się z tym nie zgodzić. Chyba każda mama mogłaby się pod tym podpisać. Przy rozszerzaniu diety niemowlęcia większość matek zwraca szczególną uwagę na pochodzenie produktów, z których mogą przygotować dania a jeśli nie mają własnego ogródka ani dostępu do ekologicznych upraw, wybierają gotowe dania w słoiczkach niejednokrotnie wierząc, że są one ekologiczne z automatu. Jednak nic bardziej mylnego! Jeśli na opakowaniu nie widzę informacji, że poszczególne składniki pochodzą z upraw ekologicznych, to nie mam podstaw by twierdzić, że jest inaczej.

Z dostępnych na polskim rynku firm produkujących żywność dla niemowląt, tylko kilka może poszczycić się unijnym logo rolnictwa ekologicznego. Wśród nich jest Hipp. Ale oni nie spoczęli na laurach tylko idą dalej i chwalą się swoim znaczkiem Hipp Bio, które jest gwarancją, że ich produkty wykraczają poza wymagania Unii Europejskiej. Szczegóły możemy poczytać TU.

Hipp to firma rodzinna. Nie jest to bez znaczenia. W swoje reklamie odwołują się do rodziny jako wartości. Claus Hipp i jego syn Stefan osobiście występują w tej reklamie i swoim nazwiskiem firmują swoje produkty. By tak postąpić, trzeba być odważnym i całkowicie przekonanym, że oferuje się to, co najlepsze. Im się udało i mogą się teraz pochwalić ponad półwiecznym doświadczeniem w rolnictwie ekologicznym. To robi wrażenie! Mnie przekonuje.

Mojej córce raczej nie daję dań w słoiczkach, choć czasem zdarza się dodawać przeciery owocowe do kaszek. Wybrałam inny sposób rozszerzania diety, ale gdybym miała korzystać z tego typu dań na co dzień, to zdecydowanie wybrałabym produkty Hipp. Dla mnie liczy się wysoka jakość i bezpieczeństwo. A ta marka może to zagwarantować. Używamy chusteczek nawilżanych Hipp i o kosmetykach tej firmy też mogę powiedzieć dużo dobrego. Ufam im i polecam z czystym sumieniem.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Kojec

Znacie www.familyservice.pl? Wydają broszurki dla młodych rodziców dotyczące ciąży i opieki nad niemowlęciem. No i czytam w jednej z nich:

"Sześciomiesięczne niemowlę potrzebuje dla ćwiczenia zdobytych już umiejętności ruchowych większej przestrzeni niż łóżeczko. Widząc to, niektóre matki rozścielają na podłodze koc, na który przenoszą dziecko. Jest to jednak działanie nierozsądne i krótkowzroczne. Wyobraź sobie niedaleką już przyszłość, gdy Twoje dziecko zacznie raczkować. Będzie wówczas uciekało z koca, uważając, że całe mieszkanie należy do niego. Zmusi cię to do chodzenia za nim wszędzie i ciągłego schylania się, by je podnieść lub podtrzymać, chroniąc przed uderzeniem o meble lub inne domowe sprzęty."

W dalszym tekście radzą, by kupić kojec i tam dziecko trzymać.

Z powyższego wynika więc, że jako matka jestem nierozsądna i krótkowzroczna, bo moja córka bawiła się na położonej na podłodze macie edukacyjnej dużo wcześniej nim skończyła pół roku. Swoją drogą bardzo współczuję tym dzieciom, które całe swoje pierwsze półrocze życia przeleżały w łóżeczku gapiąc się na karuzelę. Trudno się im później dziwić, kiedy przeniesione w końcu na podłogę zachłystują się wolnością i z dzikością opanowują całe mieszkanie. No i faktycznie, tak jak straszą, Bubinka uciekała mi z maty wypełzając tyłem w wieku pięciu miesięcy. Kiedy skończyła sześć miesięcy i tydzień, sama usiadła a potem zaczęła raczkować. Kiedy pokonała próg pokoju, to zaczęło się zwiedzanie całego mieszkania. Tak, moja córka z pewnością uważa, że całe mieszkanie należy do niej. Ale czyż tak nie jest? Jest przecież takim samym domownikiem jak ja czy mój mąż. Ma prawo przebywać w każdym pomieszczeniu, choć wiadomo, że nie bez opieki. Czy zostałam ZMUSZONA przez moje dziecko do chodzenia za nim wszędzie i ciągłego schylania się? Raczej nie. Schylać się nieczęsto muszę, bo zwykle po prostu siedzę z córką na podłodze i bawimy się razem. Nie biegam za nią jak cień. Czasem pozwalam wyjść z pokoju i dojść do kuchni lub sypialni. Ingeruję dopiero słysząc niepokojące odgłosy np. otwierania szafki ze śmieciami albo nie słysząc nic.

Kojec mam złożony w garażu. Przywiózł go kiedyś wujek i tak sobie tam leży, bo nie jestem zwolenniczką tego typu wynalazków. Sama byłam wychowywana tak, że np. gdy mama robiła obiad, ja siedziałam w kojcu. Dostałam kubeł zabawek i się bawiłam wyrzucając je. Kiedy w kuble nic nie zostało wołałam mamę. Ona to zbierała i znów dawała mi pełny kubeł. Nie spędzałam jednak całych godzin w kojcu. Kiedy na świat przyszła moja najmłodsza siostra, ja miałam czternaście lat i pamiętam, że ona też miała kojec i się w nim bawiła, choć już wtedy mnie ten widok raził. Już wtedy odbierałam to jako swego rodzaju więzienie. Bogusia bawi się na podłodze i do tej pory kojec nie był potrzebny. Na chwilę, kiedy wychodzę załączyć pranie w pralce, przyłożyć do pieca albo otworzyć drzwi listonoszce, kiedy nie była jeszcze mobilna, zostawiałam ją na macie a teraz zwykle zabieram po prostu ze sobą na ręku lub w nosidle. Mogłabym wsadzić ją do kojca, ale gdyby kojec miał służyć tylko do tego, to niepotrzebnie zajmowałby miejsce.

Co innego, gdy dziecko ma odgrodzony barierką spory, bezpieczny teren w pokoju, coś jakby swój własny mały pokoik, kącik, w którym ma zabawki i do którego i rodzic może wejść, by się z dzieckiem pobawić. Takie coś może być szczególnie pomocne, gdy mamy pod opieką dwoje lub więcej małych dzieci. A co innego typowy kojec w rozmiarze łóżeczka, w którym zbyt wiele dziecko nie zdziała. Takim małym klatkom mówię stanowcze nie!

czwartek, 15 listopada 2012

Nie wolno, to jest be!

Co odkrywające świat dziecko słyszy najczęściej? "Nie wolno!" i "To jest be!" Przyznam się, że zdarza mi się czasem powiedzieć, że czegoś nie wolno a coś jest be albo fuj. A potem sama siebie strofuję, bo czego dziecko się przez to uczy? Ano uczy się, że nie warto podejmować jakiejkolwiek inicjatywy. Jego ciekawość świata, chęć poznawania, eksplorowania, doświadczania jest hamowana. Ono chce wejść tu i tam, ono chce zobaczyć, dotknąć, powąchać, posmakować. Niezależnie czy jest to rozlane mleko czy brudna szmata.

Wiadomo, że nie możemy pozwalać dzieciom na wszystko. Ze względów na jego bezpieczeństwo, ale też i nasze dobro. Ale kiedy zabraniamy czegoś dziecku lepiej nie odnosić się jedynie do własnego autorytetu, ale wytłumaczyć, dlaczego nie chcemy, aby dziecko wchodziło tu, wyciągało to i niszczyło tamto. Jeszcze lepiej zaproponować mu wtedy alternatywne rozwiązanie.

Na przykład w sytuacji, kiedy dziecko ściąga z półek książki i wyrywa kartki. Nie zagraża to jego bezpieczeństwu, ale nie chcemy, aby nasz księgozbiór uległ totalnemu zniszczeniu. Mówiąc "nie wolno" dziecko nie wie, czy nie wolno niszczyć książek, czy nie wolno książek w ogóle brać, czy co innego jeszcze. Żeby nie zrazić malca do literatury a jednocześnie uchronić swoje zbiory, można co cenniejsze egzemplarze przenieść na wyższe półki a na niższych ustawić książki dla dzieci. Maluch będzie mógł dosięgnąć do swoich książeczek, przeglądać je. W książkach z grubymi kartkami nie powyrywa ich a może gryźć. Ja dla Bogusi mam też książkę z bajkami po niemiecku, którą już przeczytałyśmy kilka razy i nie szkoda mi jak mała codziennie po kartce wyrywa. Ma też stary folder informacyjny na temat naszej miejscowości. Informacje są już nie bardzo aktualne, więc niech sobie rwie kartki jak ma potrzebę. A jak dobiera się do mojej książki, mówię, że to książka mamusi i nie chcę, żeby gniotła i wyrywała kartki, ale dam jej inną książkę, którą może pooglądać.

Bogusia dużo rzeczy wkłada do buzi. O ile nie jest to coś trującego, albo bardzo małego, to raczej pozwalam jej na to. Na przykład ma znikopis, czyli planszę i pisak działające na magnes. Lubi sobie tam po swojemu kreślić ale lubi też gryźć ten pisak. Ja nie widzę w tym nic złego, ale moja mama woła: "Be, to jest be!" Ale co jest be? Pisak? Czy wkładanie pisaka do buzi? Czy wkładanie czegokolwiek do buzi? I dlaczego jest be? Bo brudne? Bo trujące? Bo tak? Moja mama twierdzi, że dziecko od początku należy uczyć, co do ust można wziąć a co nie. A ja uważam, że tak właśnie dziecko poznaje świat i póki sobie krzywdy nie robi to mu pozwalam.

W ogóle jestem chyba albo bardzo liberalną matką albo wręcz skrajnie nierozsądną, bo jak czytam o przygotowaniu domu dla bezpieczeństwa dziecka, to myślę, ile trzeba wydać pieniędzy na te wszystkie gadżety i ulepszenia i jaką twierdzą wtedy ten dom się stanie. To może od razu zamknąć dziecko w pokoju z miękkimi ścianami i drzwiami bez klamki. U nas na razie pojawiły się jedynie zaślepki do gniazdek znajdujących się nisko i niektóre szafki w kuchni są zamknięte. Leki, detergenty, przedmioty ciężkie, ostre i cenne są poza zasięgiem córki. Resztę może eksplorować. I tak mała bawi się garnkami, miskami, ciuchami a także (o zgrozo!) sznurówkami i metrem krawieckim. A co, jak lubi? Udusi się? Na razie nie potrafi jeszcze sobie owinąć wokół szyi a i przecież mam ją na oku. Dajmy dzieciom swobodę!

sobota, 10 listopada 2012

Wysokie krzesełko

Co jest potrzebne do samodzielnego jedzenia? Przede wszystkim jedzenie! Do tego czyste rączki i duży apetyt. Umiejętność samodzielnego siedzenia też jest bardzo ważna a do tego różne sprzęty i gadżety, takie jak krzesełko, śliniak, tacka, talerzyk, miseczka, kubek, łyżeczka, widelczyk, nożyk... ale po kolei. Zacznijmy od krzesełka.

Kiedy Bubinka miała dołączyć do naszego stołu, mogła oczywiście jeść siedząc mi na kolanach, ale trudno wtedy samemu wygodnie konsumować. Niezbędne więc było wysokie krzesełko. Takowe już od kilku tygodni stało w kuchni i czekało. Było to krzesełko marki Klupś. O takie:

zdjęcie pochodzi z www.klups-gostyn.pl

Bubinka dostała je od dziadków. Osobiście myślałam nad innym krzesełkiem. Zależało mi na dużym blacie z wysokimi brzegami, żeby można było jedzenie bezpośrednio na nim położyć i nie obawiać się, że spadnie za pierwszym machnięciem ręki. No ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Krzesełko jest ładne, stabilne, kolorystycznie pasuje do mebli w kuchni i można je później rozłożyć na krzesełko i stolik osobno. W tym właśnie krzesełku nasza córka rozpoczęła swoją przygodę z BLW. Służyło nam ono około trzech miesięcy a potem już miałam serdecznie dość mycia w zakamarkach i przesuwania tego ustrojstwa. Ciężkie to i niewygodne do przenoszenia. Cenę ma też toporną, ok. 220 zł.

Moja mama nosiła się z zamiarem kupna jeszcze jednego takiego egzemplarza, żeby stało u nich w razie odwiedzin którejś wnuczki. Powiedziałam więc mamie, że może to zabrać do siebie a my kupimy Bogusi inne. O takie:

zdjęcie z www.ikea.pl

Ikeowskie krzesełko Antilop to jest to! Piękne w swojej prostocie. Lekkie tak, że można przenieść jedną ręką w drugiej trzymając dziecko. A i z dzieckiem w środku też łatwo przenieść. Łatwo się składa, więc sprawdza się w podróży. Posiada wystarczająco dużą tackę z wysoką krawędzią, więc talerzyki nie są potrzebne, wygodnie jeść prosto z blatu. Ma pasy bezpieczeństwa, które akurat sprawdzają się średnio, bo dość łatwo się luzują, ale przynajmniej są. No i czyści się błyskawicznie. Przy lekkim zabrudzeniu wystarczy przetrzeć ścierką. Po ekspresywnej uczcie można po prostu wstawić pod prysznic i spłukać. Genialne! Co do stabilności, to trzeba jednak trochę uważać. Antylopa ma szeroko rozstawione nogi, co sprawia, że kiedy dziecko jest w środku nie ma obaw, że się przewróci razem z krzesłem. Natomiast przez to, że krzesło jest bardzo lekkie i ma wystającą tackę, dziecko stojąc przy nim i chwytając za tackę może ściągnąć na siebie mebel. Bubinka sprawdziła to już pierwszego dnia i dostała tacą  w czoło. Dlatego teraz, kiedy nie jest używane, obracamy go tacką do ściany. Mimo tego incydentu polecam jednak ten model ze względu na przeważające zalety. Do wymienionych należy dodać jeszcze fantastyczną cenę - 65 zł bez grosza.

czwartek, 8 listopada 2012

52 książki na 52 tygodnie roku

Na początku stycznia trafiłam na stronę inicjatywy czytelniczej 52ksiazki.pl i zachęcona postanowiłam, w ramach noworocznych postanowień, podjąć wyzwanie przeczytania 52 książek w ciągu całego roku, czyli mniej więcej jedną książkę tygodniowo. Rok się powoli kończy, więc pora na podsumowanie dotychczasowej aktywności czytelniczej i nadrobienie zaległości.
 
Przeczytane:
1. Agnieszka Stein "Dziecko z bliska"
2. Alice Miller "Dramat udanego dziecka"
3. Alice Miller "Gdy runą mury milczenia"
4. Claude Didierjean-Jouveau "Droga mleczna"
5. Claude Didierjean-Jouveau "Nie płacz, maleństwo"
6. Claude Didierjean-Jouveau "Nosimy nasze dziecko"
7. Claude Didierjean-Jouveau "Poród bez granic"
8. Claude Didierjean-Jouveau "Rodzicielstwo bez przemocy"
9. Claude Didierjean-Jouveau "Śpimy z dzieckiem"
10. Evelin Kirkilionis "Więź daje siłę"
11. Federick Leboyer "Narodziny bez przemocy"
12. Frederick Leboyer "Shantala. Tradycyjna sztuka masażu"
13. Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór"
14. Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór. Książka kucharska"
15. Janusz Korczak "Jak kochać dziecko"
16. Jean Liedloff "W głębi kontinuum"
17. Kinga Cherek "Pożegnanie z pieluszkami..."
18. Monika Staszewska "Bez lęku"
19. Reni Jusis, Magda Targosz "Poradnik dla zielonych rodziców"
20. Sheila Kitzinger "Kryzys narodzin"  
21. Sylwia Chutnik "Mama ma zawsze rację"
22. Tim Guénard "Silniejszy od nienawiści"
 
W trakcie:
1. Dominika Kukuła "Taktyka sprytnej kobiety"
2. Erich Fromm "Mieć czy być"
3. Gabrielle Palmer "Polityka karmienia piersią"
4. Heidi Murkoff, Sharon Mazel "Pierwszy rok życia dziecka"
5. Lawrence J. Cohen "Rodzicielstwo przez zabawę"
6. ks. Leszek Czyż "Pozwolił nam wołać Ojcze"
7. Małgorzata i Marcin Zimoniowie [red.] "Płodność. Powrót do źródeł"
8. Margot Sunderland "Mądrzy rodzice"
9. Szymon Hołownia, Marcin Prokop "Bóg, kasa i rock'n'roll"

Jak widać, dopiero mniej więcej połowa za mną. Sporo jest do dokończenia a brakuje jeszcze 21 książek do przeczytania w ogóle, by osiągnąć cel. Nie wiem, czy mi się to uda, ale i tak już teraz jestem zadowolona z wyniku. Z resztą nieważne ile książek, ale jakie! I co z tej lektury zostało w mojej głowie :)

wtorek, 6 listopada 2012

Bubinka testuje - miseczka MAM

Kolejnym produktem MAM, który testowałyśmy jest miseczka (MAM Baby's Bowl). Zaczęłyśmy testy jakieś półtora miesiąca temu, kiedy to do Bubinkowej diety wprowadziłam dania o rzadszej konsystencji. Wiadomo, że kaszki, papki i zupki w płaskim talerzu się nie podaje. Tu więc przydała się miseczka.

Producent pisze o niej:

"Samodzielne jedzenie z rodzicami przy stole? Możliwe dzięki praktycznemu talerzowi do nauki jedzenia. Udane połączenie funkcjonalności i designu MAM sprawia, że dzieci mogą czerpać przyjemność z jedzenia.
  • Ze zdejmowaną przyssawką, dzięki której talerz się nie przesuwa.
  • Idealny do używania poza domem - pokrywka zapewnia szczelność w każdej sytuacji."

Jak to widzi mama? Miseczka jest ładna o optymalnej wielkości. Jej kształt jest idealny, by wyskrobać łyżeczką jedzenie do końca. Dno z jednej strony ma wgłębienie, które konieczne nie jest, ale jest to jednak pewne udogodnienie. Dzięki temu, że tam zbiera się większość zupki, łatwiej nabierać ją łyżeczką, kiedy zostaje jej już niewiele. Miseczka wyposażona jest w praktyczną pokrywkę, która dobrze trzyma i łatwo się zdejmuje. Przydaje się by zabrać smakołyki na dłuższe wyjścia z domu. Od spodu miseczka posiada zdejmowaną przyssawkę, która powinna przytrzymywać talerzyk na stole.

A co na to Bubinka? Kiedy pierwszy raz dostała zupkę w tej miseczce, od razu postanowiła wypróbować wytrzymałość przyssawki. Niestety udało jej się ją pokonać i to bez większego problemu. Przyssawka kiepsko trzyma i to niezależnie od powierzchni blatu. Wypróbowałyśmy na blacie drewnianym i na plastikowym. Niezależnie od tego, czy blat był suchy czy wilgotny, przyssawka trzymała tak samo, czyli bardzo krótko. Bogusia testowała miseczkę również gryząc ją, bijąc łyżeczką, przewracając do góry dnem, uderzając nią o blat czy wreszcie wyrzucając z zawartością na podłogę. Tu jednak miska okazała się być wytrzymała na te crashtesty i nie pękła, nie porysowała się nawet.
 

Podsumowując, miseczka jest ładna, o odpowiedniej wielkości i kształcie. Wykonana bardzo solidnie. Poszczególne elementy (przyssawka, wieczko) dają się łatwo oddzielać, co pozwala dokładnie wszystko umyć. Dostępna jest w trzech kolorach, jednak nie są one intensywne, więc nie odwracają uwagi od samego jedzenia. Jedyna wada, to jak wspomniałam przyssawka, która swojej funkcji nie spełnia dobrze. Moim zdaniem jej powierzchnia powinna być większa, o większej średnicy. Miseczkę możecie kupić w sklepie MAM. Pamiętajcie, że fani MAM na Facebooku mają 20% zniżki na zakupy!

poniedziałek, 5 listopada 2012

Liebster Blog

Asha87 i Emma nominowały mnie do wyróżnienia Liebster Blog. Dziękuję!
 

Odebranie wyróżnienia zobowiązuje do odpowiedzi 11 pytań zadanych przez nominującego. Następnie wytypowania kolejnych 11 blogów i zadania tym blogerom 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię  nominował.
 
A oto pytania Ashy i moje odpowiedzi:
1. Jaką porę roku lubisz? I dlaczego?
Właściwie lubię wszystkie. Każda ma swój niepowtarzalny klimat. Choć najbardziej malownicza wydaje mi się złota polska jesień a najlepiej czuję się późną wiosną.
2. Jaki jest Twój ulubiony kolor?
Sprawa ma się tak samo jak z porami roku. Nie mam jednego ulubionego.
3. Czy masz jakieś hobby? Jakie?
Co chwilę coś innego ;) Tematy, które zainteresowały mnie na dłużej to język niemiecki i chrześcijaństwo. A ostatnio moim hobby i w sumie całym życiem jest Bubinka.
4. Jakie jest Twoje najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa?
Oj, wiele ich. Ale chyba najmilej wspominam przebieranie się wraz z siostrą i kuzynostwem za pastuszków w okresie Bożonarodzeniowym. Nazywaliśmy to pastuszkami, ale właściwie to byli mędrcy (czterej! ;)) i aniołek. Wspominam też "baliki" u ciotki, czyli spotkania przy stole z siostrą, kuzynostwem i ciotką mojej mamy. Piliśmy Coca-Colę z kieliszków i jedliśmy Prince Polo :) Szkoda, że ciocia już nie żyje. W tym roku kończyłaby 100 lat.
5. Jaki masz kolor oczu?
szaroniebieski
6. Jaki jest Twój ulubiony film?
Hmm, jest ich kilka: "Zdarzenie", "Goodbye Lenin", "Dzień Świra" i "Luter" ;)
7. Jakie są Twoje ulubione perfumy?
Wolę wody toaletowe. Damskie: Pret-a-Porter i Dancing Lady od Oriflame a męski Oriflame Midsummer Man
8. Czy jest taka rzecz, której byś w życiu na siebie nie włożyła? Jeśli tak, to jaka?
Nigdy nie mów nigdy, ale na dzień dzisiejszy nie włożę niczego ze wzorem w panterkę. Moro też niekoniecznie.
9. Co wolisz: prasowanie czy zmywanie naczyń? Jak dzielicie obowiązki domowe?
Obojętnie. Choć u nas prasuję ja, przebieram pościel ja, myję okna, piorę i gotuję zazwyczaj ja i kurze ścieram. Mąż zwykle wynosi śmieci, odkurza i wyciera podłogi, podlewa kwiatki. Naczynia zmywamy na zmianę.
10. Jaka była Wasza największa kulinarna wpadka?
Nie pamiętam. Chyba nie było czegoś takiego, czego nie dało by się zjeść ;)
11. Skąd się wziął pomysł na Twój blog?
Z miłości ;) Urodził się 11. stycznia br. :)

Pytania Emmy i moje odpowiedzi:
1. Czy chciałabyś jeszcze mieć kolejne dziecko?
Oczywiście i niejedno :) Marzę o jeszcze jednej córeczce i synku.
2. Jakie jest Twoje ulubione ciasto?
Murzynek
3. Twoja ulubiona firma z ubrankami dziecięcymi?
Nie mam ulubionej, choć na uwagę zasługują Toppolino i Cherokee. No i rodzimy Glück.
4. Gdzie byś pojechała na wycieczkę marzeń?
Już byłam :) W ramach podróży poślubnej na tygodniowym rejsie po Morzu Śródziemnym. Chętnie bym to powtórzyła, np. z okazji okrągłej rocznicy.
5. Jaki masz talent?
Ogólnie rzecz ujmując artystyczny podobno ;)
6. Twoja ulubiona zabawka z dzieciństwa?
Pluszowy misiu panda o imieniu Padzia
7. Twoje największe osiągnięcie do tej pory?
Urodzenie córki, zmiana wyznania, choć chronologicznie w odwrotnej kolejności. Nie wiem, czy to podchodzi pod pojęcie osiągnięcia, ale to akurat były dwie najważniejsze decyzje w moim życiu, od początku dobrze przemyślane i zaplanowane.
8. Jakimi pięcioma słowami byś się opisała?
dziecko Boże, żona, matka, minimalistka, nieperfekcyjna Pani Domu ;)
9. Jaki jest Twój sposób na jesienną chandrę?
A co to jest jesienna chandra?
10. Jaką przekąskę przygotowujesz dla niezapowiedzianych gości?
To, co akurat mam w szafce/lodówce
11. Lubisz brać udział w tego typu zabawach blogowych?
Nawet 

Blogi, które wyróżniam:

A oto moje pytania:
1. Jeśli lubisz kawę, jaką najczęściej pijasz?
2. Co jesz zwykle na śniadanie?
3. Osoba, która jest dla Ciebie autorytetem?
4. Masz jakieś ulubione seriale? Jakie?
5. Czy masz jakieś hobby? Jakie?
6. Jakie jest Twoje najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa?
7. Gdzie byś pojechała na wycieczkę marzeń?
8. Lubisz latać samolotem?
9. Twoja ulubiona zabawka z dzieciństwa?
10. Czy wiesz, co oznacza Twoje imię?
11. Czego najbardziej się boisz?

sobota, 3 listopada 2012

Obiad w 15 minut... z parowaru

Propozycja dla 2 dorosłych i 1 dziecka
 
Składniki:
- świeży filet łososia (ok. 400 g), kupuję w Biedronce, dobry jest.
- mieszanka mrożonych warzyw, np. brokuł, kalafior, marchewka (1 paczka)
- kasza kuskus (ok. 200 g)
- przyprawy według upodobania, np. świeżo zmielony pieprz, koperek suszony lub świeży, sok z cytryny

Wykonanie:
1. Filet przekroić na pół, opłukać pod zimną wodą i wsadzić do dolnego pojemnika parowaru.
2. Do górnego pojemnika wsypać mieszankę warzyw. Najlepiej już rozmrożonych, ale niekoniecznie. Można oczywiście użyć także świeżych jarzyn, ale trzeba je najpierw umyć i przygotować. Mrożonki tego nie wymagają, więc jest szybciej.
3. Włączyć parowar na 15 minut.
4. W międzyczasie w czajniku zagotować wodę.
5. Do miski wsypać kuskus i zalać wrzątkiem około pół centymetra nad powierzchnią kaszy.
6. Po 5 minutach kaszę przemieszać.
7. Kiedy parowar się wyłączy, obiad jest gotowy.
8. Łososia można przyprawić już na talerzu w ulubiony sposób. Ja posypuję świeżo zmielonym pieprzem i suszonym koperkiem (nie lubię świeżego) i wyciskam na wierzch odrobinę soku z cytryny.

Smacznego!

Odwiedzili nas dziś moi teściowie. Takim obiadem ich poczęstowałam. Oczywiście proporcje były odpowiednio większe. Wybaczcie, że nie ma zdjęcia potrawy. Nie zdążyłam pójść po aparat zanim jedzenie zniknęło z talerzy. A tak serio, to w porze obiadu raczej nie myślę o robieniu zdjęć, tylko o rozkoszach podniebienia.

Parowar to świetny wynalazek. Jest u nas w codziennym użyciu. Można w nim przygotować cały obiad na raz. Do tego obiad właściwie robi się sam. Nie trzeba pilnować, żeby się nie przypaliło czy nie wykipiało. Odkąd Bubinka dołączyła do naszych obiadów, nie dodaję soli do potraw. Warzywa gotowane w nieosolonej wodzie są jakby bez smaku, takie wymoczki. Dzięki gotowaniu na parze zachowują swój naturalny, wyrazisty smak i nie wymagają doprawiania. Parowar to zdecydowanie must have przy dziecku. Szczególnie przy BLWowym dziecku :)

czwartek, 1 listopada 2012

Czas zadumy

Dzisiaj Pamiątka Umarłych. Czas zadumy i refleksji, pełen wspomnień o bliskich, których już z nami nie ma. Na 11:00 jedziemy na nabożeństwo. Po obiedzie pojedziemy z rodziną na cmentarze.

Mówią, że halloweenowe przebieranki, straszenie i zabawy z duchami pomagają dzieciom oswoić się ze śmiercią. Ci sami zwykle uważają, że zabieranie dzieci na cmentarze, szczególnie w tym dniu, to nieporozumienie. Jak dla mnie to kompletna bzdura! Kompletnie nie tak! Ze śmiercią nie ma się co bawić. Trzeba traktować ją poważnie! Ale nie demonizować. Po prostu traktować jako coś naturalnego. Rodzimy się, żyjemy jakiś czas i umieramy. Taka jest kolej rzeczy. Uważam, że właśnie przez odwiedzanie razem grobów bliskich, opowiadanie o nich, o tym jak żyli i że już umarli i nie ma ich wśród nas, pozwala oswoić się dzieciom z myślą, że tak to już jest. Myślę, że nam wierzącym, jest łatwiej, Bo wierzymy, że śmierć nie jest końcem. Wierzymy, że potem też jest życie, życie wieczne. I ufamy, że bliscy, którzy umarli, są już w niebiańskim Królestwie i że my też tam będziemy.