środa, 31 października 2012

Święto Reformacji

Szatana winniśmy się wyrzekać a nie nim interesować…

Mówię NIE dla Halloween!!

Jako ewangelicy obchodzimy 31. października Pamiątkę Reformacji. Minęło 495 lat od dnia w którym Marcin Luter, augustiański mnich i profesor teologii, przybił 95 tez na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze. Luter wcale nie potępiał Kościoła Katolickiego. Nie był przeciwny papieżowi, nawet nie odpustom (jak się powszechnie uważa). On sprzeciwiał się praktykom kaznodziei odpustowych, którzy manipulowali ludźmi dla zysku. Luter nie chciał zakładać nowego Kościoła. Chciał zreformować istniejący. Stało się inaczej, został z Kościoła wyrzucony... Obchodzenie Święta Reformacji przypomina o rozpoczętym i trwającym do dziś dziele odnowy Kościoła Powszechnego.

Marcin Luter, zdjęcie pochodzi z Wikipedii

Dzisiaj luteranie zapraszają do spotkania ze Słowem Bożym podczas nabożeństw w kościołach i poprzez media.
 
O godzinie 17:00 w TVP2 transmisja luterańskiego nabożeństwa z kościoła z Ustronia.
 
Odbędą się także inne spotkania o charakterze kulturalno-naukowym. Oto wybrane z nich:
1. Wręczenie „Śląskich Szmaragdów”. Otrzymają je: Tadeusz Kijonka i prof. dr hab. Daniel Kadłubiec - Katowice, kościół ewangelicko-augsburski (ul. Warszawska 18), godz. 17.00.
 
2. Młodzieżowe świętowanie Pamiątki Reformacji „Noc z Lutrem” (muzyka, śpiew, rozmyślanie) – Bielsko-Biała, kościół ewangelicko-augsburski (pl. ks. M. Lutra), godz. 20.00.
 
3. Koncert Reformacyjny w Gliwicach - Soli Deo Gloria - Szlakiem J. S. Bacha - Koncert muzyki klasycznej z okazji Pamiątki Reformacji - Gliwice, kościół ewangelicko-augsburski (ul. Jagiellońska 19), godz. 18.00.
 
4. Święto Reformacji w Lublinie, w tym Debata Ekumeniczna na Wydziale Prawa KUL (17.30).
 
5. Koncert reformacyjny w Zgierzu - koncert w wykonaniu: Karoliny Kawalec – organy, Ewy Bereżewskiej – skrzypce, Zespołu Muzyki Dawnej ŁDK, Chóru Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Zgierzu; w programie utwory: J. S. Bacha, F. M. Veraciniego, G. Tartiniego, M. Sawy, M. Regera i innych - Zgierz, kościół ewangelicki Opatrzności Bożej (ul. Spacerowa 2), godz. 19.00.*
U nas dziś świąteczne nabożeństwo odbędzie się o 18:00. Chciałabym pójść z Bubinką, ale nie wiem, jak to będzie, bo po zmianie czasu, ona już o tej godzinie jest senna. Może pójdę sama a w tym czasie mąż już małą do spania wybierze. A jak nie, to zobaczymy sobie nabożeństwo w telewizji.

wtorek, 30 października 2012

Buba je papki i zupki

Mówi się, że BLW, to rozszerzanie diety dziecka z pominięciem etapu papek. Otóż nie do końca tak jest. BLW to samodzielność przy jedzeniu od samego początku a konsystencje pokarmów są bardzo różne. Owszem, zaczyna się zazwyczaj od jedzienia w kawałkach, które łatwo chwycić małą rączką, ale etap papek w końcu też nadchodzi tyle, że nieco później, przy nauce jedzenia łyżeczką. Dorośli też jedzą np. zupy, więc tego też trzeba się nauczyć.

Poprzysięgłam sobie, że Bubinka nie tknie słoiczkowego jedzenia. Ale teściowa jest zdania, że dziecko należy karmić, bo samo nie zje (i pewnie z głodu umrze) a teraz są takie wygodne te słoiczki z daniami dla dzieci, no i na dodatek często są w promocji, więc... zakupiła kilkanaście sztuk. Długo uparcie stały i nie chcieliśmy ich wziąć, bo przecież mała tego nie je. Ale przyszedł taki czas miesiąc temu, że Bogusia zainteresowała się sztućcami. Dostała więc łyżeczkę do zabawy. Obracała ją, przekładała z ręki do ręki i wkładała do buzi dowolny jej koniec. Gryzła ją i mamlała dość długo i często.

W między czasie przyszła przesyłka promocyjna z BoboVity (co mnie podkusiło, żeby pozapisywać się do tych wszystkich programów, które teraz wysyłają mi próbki produktów, których nie potrzebujemy?). W przesyłce jak zwykle był poradnik żywienia dziecka, którego lekturę sobie darowałam i od razu wyrzuciłam do śmieci, a także porcja kaszki mleczno-ryżowej wieloowocowej po 9. m-cu i słoik aromatycznego rosołku z kurczaka z ryżem po 6. m-cu. Wcześniej takie prezenty przekazywałam siostrzenicy, ale tym razem postały kilka dni na półce, aż nabrały mocy prawnej ;)

W końcu postanowiłam złamać zasady i podać córce zupę ze słoiczka. Oczywiście nie zamierzałam jej karmić. Sama się nakarmi, skoro z łyżeczką jest zaznajomiona. Podgrzałam zupkę, skosztowałam i nawet mi zasmakowała! Przelałam połowę do miseczki i podałam małej wraz z łyżeczką. Oczywiście najpierw wsadziła do tego rękę i próbowała chwycić jedzenie palcami, ale nie dało się. Drugą połowę zupki jadłam ja ze słoiczka. Pokazałam jej, że mam to samo i jak to jem łyżeczką. Potem nabrałam trochę na jej łyżeczkę i podałam do rączki a ona już wiedziała, co z tym zrobić. I tak jadła. Ja jej nabierałam a ona później łyżeczkę wsadzała do buzi. Oczywiście przy tym nie obyło się bez eksperymentów. Bubinka dokładnie zbadała, czy wypukłą stroną łyżki też można zagarnąć jedzenie? I czy trzonkiem łyżki także? I co się stanie, jak spróbuję wywrócić miskę do góry nogami? A co, jak rozsmaruję jedzenie na blacie? Jednak mimo tych eksperymentów zjadła całkiem sporą porcję.


Po tej udanej premierze zabraliśmy wszystkie słoiczki od teściowej i co jakiś czas córka dostawała ich zawartość. Owoce raczej jako dodatek do kaszki. Ale wśród tych dań była też zupka marchewkowa Hipp z przeznaczeniem po 4. miesiącu. Zmiksowana na jednolitą masę, bardzo rozwodniona i mdła w smaku. Doprawiłam jej natką pietruszki, ale takiej Buba też nie chciała bardzo jeść. Zdecydowanie woli bardziej wyraziste smaki i grudkowate konsystencje.

piątek, 26 października 2012

Nowy szablon od Hafiji

Na blogu Hafija's Blogger Design jest konkurs, w którym można wygrać świąteczny (i nie tylko) szablon na bloga.

Biorę udział, a co! Przydałby się nowy wygląd Bubinkowa na święta :) Żeby nie było tak łatwo zróbcie mi konkurencję. Szczegóły TU.

czwartek, 25 października 2012

Ile kosztuje dziecko?

Ludzie coraz później decydują się na dziecko, tłumacząc to względami finansowymi. "Nie stać nas na dziecko" - mówią. Przy czym oboje mają stałą, dobrze płatną pracę, mieszkanie, dwa samochody, pełną lodówkę, kosmetyki z górnej półki, markowe ciuchy i dwa razy do roku zagraniczne wakacje. A jeśli już się na to dziecko decydują, to tylko na jedno, góra dwoje. Trójka to już kryzys finansowy a czwórka to już patologia.

Są jednak rodziny żyjące skromnie a decydujące się na liczną gromadkę. Bo czy dziecko aż tyle kosztuje? Oczywiście kolejna osoba w domu to obciążenie finansowe, ale wydaje mi się, że ludzie mają tendencję do przesadzania. Trzeba sobie uzmysłowić, czego to dziecko autentycznie potrzebuje a nie podążać ślepo za reklamami kolorowych czasopism. Pewne sprzęty i akcesoria są niezbędne, inne przydatne a jeszcze inne kompletnie zbyteczne gadżety.

Osobiście wyznaję zasady minimalizmu, które świetnie komponują się z rodzicielstwem bliskości, ekologicznym stylem życia i ekonomią również. Na razie mam jedno dziecko, ale mam nadzieję mieć jeszcze co najmniej dwójkę. Na tym blogu jest więc o tym, co nam się sprawdziło a co kompletnie nie przydało. Może to będzie jakaś inspiracja. Pojawią się też sprzęty i akcesoria, które nam potrzebne nie są, ale innym mogą się przydać. Chcę pokazać, że można wychować dzieci i nie zrujnować się finansowo.

środa, 24 października 2012

Ach śpij, kochanie!

Zalajkowałam za Facebooku kilka portali dla mam, głównie fun page'ów firm produkujących artykuły dla dzieci, których i tak nie używam ;) Zalajkowałam je, bo często toczą się tam dyskusje na temat wychowania dzieci.

Jednym z poruszanych problemów był sposób usypiania niemowląt i przeglądając komentarze odniosłam wrażenie, że jako jedna z nielicznych mam jeszcze usypiam dziecko, bo inne, dużo młodsze od Bubinki, już od dawna zasypiają same. Czy to ja mam zacofane dziecko, czy inne są tak samodzielne? Myślę, że pewnie są takie niemowlęta, które bez problemu zasypiają same tam gdzie akurat są i nie potrzebują do tego specjalnych warunków czy akcesoriów. Ale ile z tych teraz samodzielnie zasypiających przeszło trening zasypiania metodą cry-out? Domniemam, że całkiem sporo. A jeśli nie to, to mamy mają inne metody, np.: "Moja córka zasypia sama od urodzenia. Po kąpieli daję jej mleko z kaszką. Potem kładę do łóżeczka, daję smoczek, pieluszkę/przytulankę i puszczam karuzelę z kołysanką. Dwie minuty i córcia zasypia." - pisze dumna mama. Wygodne.

Bubinka nie ma smoczka, ssie pierś. Nie ma przytulanki, przytula się do mamy. Nie zasypia patrząc w karuzelę, tylko na moją twarz. Nie słucha nagranych kołysanek, tylko występ mamy na żywo. Nie śpi w pustym łóżeczku, tylko blisko mnie. Może i nie zasypia w dwie minuty, ale w dwadzieścia i nie sama a ze mną. Może i nie mam wtedy czasu dla siebie, ale czas poświęcony córce nie jest stracony. A do tego ile pieniędzy zaoszczędzonych, bo nie potrzebuję tych wszystkich gadżetów!

Mówią mi, że powinnam nauczyć córkę zasypiać samodzielnie, bo inaczej ZAWSZE już będzie ode mnie zależna i NIGDY nie zaśnie bez mamy. Ciekawe... to wprowadzając te wszystkie akcesoria mamozastępcze nie ma obaw, że już NIGDY nie zaśnie bez ukochanego dydusia,  przytulanki z bijącym sercem i hipnotyzującej karuzeli z projektorem gwiazd?

wtorek, 23 października 2012

Ciuszki second hand

Ubranka dla dzieci nowe czy używane? Sklepy dziecięce kuszą. Ubranka wyglądają tak słodko, że ciężko się oprzeć i wydają się wołać już od progu: "Kup mnie! Kup mnie!". Tymczasem stosowanie używanych ubrań jest zdrowsze niż nowych. Skóra dziecka jest 4 razy cieńsza niż osoby dorosłej, a układ odpornościowy dopiero się rozwija. Nowe ubranka dopiero po szesnastym praniu pozbawione są trucizn, którymi zabijane są szkodniki bawełny.* Oczywiście można kupić ubranka z bawełny ekologicznej, ale nie każdy może sobie pozwolić na 1 szt. body w cenie 60 zł. 
 
Polecam więc ubranka używane. Dla Bogusi mam całe stosy ubranek po mnie, po mężu, po siostrach, po siostrzenicy, po dzieciach kuzynek i znajomych. Zaopatrzona jestem na kilka kolejnych lat! A już za małe egzemplarze trzymam dla kolejnych pociech. Wiadomo, że nie każdy ma tak dobrze jak ja i nie ma możliwości dostania wyprawki od znajomej. Tu jednak z pomocą przychodzi Allegro, gdzie ludzie wystawiają paki dla niemowlaka. Można upolować całą wyprawkę na jednej aukcji. Ja czasem potrzebuję dokupić pojedyncze sztuki np. bodów, skarpetek czy kombinezonu na jesień czy zimę. Bardzo rzadko kupuję coś nowego. Zwykle wtedy też przeszukuję allegro. Można tam znaleźć śliczne ubranka, nierzadko markowe, w świetnej cenie tylko dlatego, że jakieś dziecko już to założyło kilka razy. A zadbane są jak nówki.
 
Są mamy, które lubią odwiedzać sklepy z używaną odzieżą i potrafią tam upolować unikalne egzemplarze za grosze. Mnie się zwyczajnie nie chce grzebać w tych koszach. Wolę kupować przez internet, wszystko w jednym miejscu, wygodnie. Nieważne jednak skąd, ważne, że kupując używane ubranka (ale też i zabawki oraz meble) oszczędzamy kasę. Naprawdę nie opłaca się kupować nowych ubranek dziecięcych. Są drogie a dziecko z nich bardzo szybko wyrasta, że nawet nie zdążą się zniszczyć.

poniedziałek, 22 października 2012

Mity na temat chustonoszenia

Dawno nie pisałam o noszeniu. Dziś głównie używam nosidła Tula, ale wcześniej chusta tkana Lenny Lamb ratowała mi życie.  Nosząc Bubinkę w chuście spotykałam się z różnymi reakcjami. Najczęściej ludzie patrzyli wzruszeni lub komentowali: "Ale jej tam dobrze przy mamusi!", "Ale ma się fajnie, mama nosi a ona sobie śpi." itp. Kilka razy jednak spotkałam się z innymi reakcjami. M.in. o tym, że dziecko do noszenia się nie przyzwyczaja i że od noszenia wcale nie robi się niesamodzielne pisałam już TU. Dziś poruszę inne wątpliwości, z którymi spotkałam się osobiście.

W maju byłam na pogrzebie babci. Mała miała wtedy niespełna 4 miesiące. Całą mszę żałobną przespała w chuście, obrzędy na cmentarzu obserwowała z chusty, ale kiedy weszłam do autokaru, który miał nas zawieźć na stypę, dalsza ciotka mojej mamy powiedziała: "Jest to rozsądne tak długo dziecko w tym trzymać? Przecież ona się tam ruszać nie może. Ma czym oddychać? Nie jest jej za ciepło albo niewygodnie?"

No to po kolei. Od momentu jak zawiązałam chustę aż do przyjazdu na stypę minęło ok. 2 może 2,5 godziny. Czy to długo? Wydaje mi się normalnie. Ruszać mogła sobie trochę rączkami, ale wolała wtulić się w mamę. Oczywiście miała czym oddychać, przecież głowy jej nie zawiązałam. Za ciepło chyba jej nie było, bo odpowiednio ją ubrałam. Nie była spocona. Niewygodnie też nie, bo chusta dobrze zawiązana i dociągnięta. Jeśli by jej jednak coś nie pasowało, to zapewniam, że cicho by nie siedziała. No i w którymś momencie faktycznie się odezwała i zaczęła marudzić, ale nie z niewygody tylko z głodu.

Miesiąc później, na urodzinach teścia, zawiązałam Bubinkę w chustę, żeby mogła się zdrzemnąć. I od razu posypały się gromy na moją głowę. Ciotka męża grzmiała: "Ty jej kręgosłup zniszczysz! Zobacz jaka jest powyginana!" A przecież niemowlę jest naturalnie przystosowane do noszenia. W chuście przyjmuje fizjologiczną pozycję "żabki" z ugiętymi i odwiedzionymi nogami. Chusta dokładnie opatula dziecko, nie tworzy sztywnego pancerza, ale dopasowuje się do naturalnego kształtu ciała i podtrzymuje jego plecy nie wymuszając nienaturalnej pozycji. Kręgosłup niemowlęcia jest naturalnie zaokrąglony. Jakoś się przecież maluch musiał w brzuchu mamy zmieścić i był tam (o zgrozo!) zwinięty w kłębek a nie wyprostowany na baczność. Jego kręgosłup prostuje się stopniowo w miarę jak maluch wzmacnia jego mięśnie bawiąc się na brzuchu, obracając, raczkując, siadając i wstając. Zapewniam ja i wielu fizjoterapeutów, że pozycja jaką przyjmuje dziecko w chuście jest bardziej naturalna i zdrowsza niż leżenie zupełnie płasko na plecach w wózku.

"A co z Twoim kręgosłupem? Nie bolą cię plecy jak ją tak cały czas nosisz?" Moje plecy mają się dobrze. Bardziej mnie bolą, kiedy noszę małą na rękach. Dzięki chuście dziecko jest ściśle związane z noszącym. Ciężar rozłożony jest regularnie na oba ramiona i biodra. Środek ciężkości jest stały, przez co można wygodnie nosić i nie zrujnować sobie kręgosłupa. Nie noszę też cały czas a zazwyczaj tylko 2-3 godziny dziennie z przerwami. Im dziecko starsze (a zarazem cięższe), tym mniej noszenia potrzebuje, bo już coraz więcej może sam zdziałać i sam się przemieścić. Ba, noszenie często poprawia postawę kręgosłupa osoby noszącej, gdyż prawidłowe wiązanie wymusza przyjęcie prostych pleców. Nie da rady się garbić w prawidłowo zawiązanej chuście. Dodatkowo przy regularnym noszeniu poprawia się kondycja noszącego, gdyż stopniowo ćwiczy się on w noszeniu coraz to większego ciężaru.

Jeszcze inna wątpliwość zbudziła się w głowach ludzi z mojego otoczenia: "Ty się nie boisz, że ona ci wypadnie?" Odpowiadam: Nie, nie boję się. Chusta tkana splotem skośno-krzyżowym może z powodzeniem służyć jako hamak dla dorosłej osoby, więc na pewno nie rozerwie się pod ciężarem niemowlęcia. Prawidłowo zawiązana i dociągnięta chusta nie ma prawa się nagle rozwiązać lub poluzować na tyle, by maleństwo mogło wypaść.

sobota, 13 października 2012

Król kosmetyków!

Dzisiaj coś więcej o aloesowym mydle w płynie Forever Living Products, gdyż jest to produkt zasługujący na uwagę i polecenie.
 

Bazą mydełka FLP, jak większości produktów tej firmy, jest naturalny, czysty miąższ aloesowy (33,2%) z ekologicznych upraw. Mydełko działa jednocześnie oczyszczająco, nawilżająco i kojąco. Jest produktem niezwykle wszechstronnym, polecanym do mycia rąk, twarzy i całego ciała. Nawet do mycia włosów się nadaje. Nie narusza naturalnego płaszcza wodno-tłuszczowego skóry. Ma nieco kwaśny odczyn pH, działa lekko grzybobójczo i bakteriostatycznie - jest więc pomocne przy wielu rodzajach problemów skórnych, jak również nadaje się do higieny intymnej. Przy tym jest bardzo delikatne, myje "bez łez", więc bez obaw można stosować go do kąpieli noworodka.

Aloesowe mydło FLP jest dostępne w poręcznym 473 ml opakowaniu z pompką. Przy czym jest bardzo skoncentrowane i na prawdę tylko kropla wystarczy, by umyć maluszka. Ma przyjemny, delikatny zapach i dobrze się pieni. Produkt dostępny jest jedynie w sprzedaży bezpośredniej. Jest dość drogie (ok. 60 zł), ale warte swojej ceny a dzięki temu, że jest bardzo wydajne, starcza na bardzo długo.

Myjemy Bogusię tym mydełkiem co drugi dzień. Dodatkowo, ja używam go codziennie do mycia twarzy i do higieny intymnej. W Dzięgielowie używałam do całego ciała. No i jeszcze nie skończyliśmy jednego opakowania, które mamy od narodzin Bubinki, czyli już 9 miesięcy! Z czystym sumieniem polecam go każdemu. Jak dla mnie numer 1!

piątek, 12 października 2012

Kąpiel

Niedawno Emma pisała o kąpieli swojego Dzidziusia. To i ja napiszę o naszych dotychczasowych doświadczeniach.

Kiedy byłam w ciąży, planowałam zakupić białą wanienkę 100 cm ze stelażem, bez zbędnych gadżetów typu korek, termometr. Jednak od cioci dostałam wanienkę różową 80 cm, bez stelaża za to z korkiem i termometrem. Stelaż miałam dokupić, ale w końcu zrezygnowałam.

Bubinkę kąpiemy w kuchni. Na stole rozkładam ceratę, na to stawiam wanienkę. Stelaż się przydaje, gdy nie ma na czym postawić wanienki. Nam wystarczył kuchenny stół. Do wanienki leję wodę. Nie za dużo, tak 10 cm starczy. Termometr nie pokazuje temperatury w stopniach, tylko czy woda jest dobra, za zimna lub za ciepła. Ale przed włożeniem Bogusi do wanny i tak sprawdzam łokciem. Korek to największa pomyłka. Na początku zbyt łatwo się otwierał i woda się wylewała. Mąż zakleił go na stałe. Teraz korek jedynie zawadza, bo Buba przy nim majstruje, więc jeśli nawet by nie przeciekał, to i tak dziecko sobie z nim łatwo poradzi. Poza tym, gdy kładę córkę w wanience celem spłukania włosów, korek uwiera ją w pupę :/ Serdecznie więc odradzam wanienkę z korkiem. Jak lejemy niewiele wody, to wanienka nie jest aż tak ciężka, żeby nie można było jej unieść. Jeśli chodzi o wymiary, to lepiej wybrać większą wanienkę. Bogusia na leżąco już się nie mieści w tej małej. Powoli myślimy nad przeprowadzką do dużej wanny. Tam mała będzie mogła chlapać do woli i więcej zabawek się zmieści (np. kubeczki). Musimy tylko zakupić matę antypoślizgową do niej. Przy wanience stawiam aloesowe mydło w płynie Forever Living Products. Pisałam już o nim TU. Do wody już nic nie dodaję. Wrzucam tylko kaczuszkę. Noworodek zabawkami w wanience zainteresowany nie będzie, ale już 5- czy 6-miesięczne niemowlę jak najbardziej.

Na blacie kuchennej wyspy przygotowuję podkład do przewijania, o którym pisałam w poprzedniej notce. Na to ręcznik, najzwyklejszy ręcznik kąpielowy. Specjalne ręczniki i okrycia kąpielowe dla niemowląt to zbędny gadżet. Mam 3 ręczniki przeznaczone dla Bubinki i posłużą jej znacznie dłużej niż te małe szmatki z kapturem. Obok kładę wszelkie potrzebne przybory toaletowe, takie jak: gruszka do nosa, pałeczki kosmetyczne, chusteczki nawilżane Hipp Ultra-Sensitiv (w razie śmierdzącej niespodzianki w pieluszce), olejek ze słodkich migdałów (raz w tygodniu), masło karite do posmarowania pupy i ewentualnie przesuszonych miejsc, pieluszkę (ostatnio biedronkowe Dada Premium, gdyż brak w Rossmannie Babydream Öko), piżamkę (wersja na chłodniejsze noce: body z długim rękawem + śpiochy lub body z krótkim rękawem + pajacyk), witaminki (D-Vitum), szczoteczkę do włosów NUK i silikonową szczoteczkę do zębów Baby Ono. Zęby myję Bubince później, po karmieniu, ale w czasie czynności toaletowych muszę ją czymś zająć, żeby spokojniej leżała a tę szczoteczkę uwielbia gryźć. Wcześniej jeszcze szykowałam miseczkę z wodą i myjki do przemywania oczu, uszu, twarzy, pupy. Teraz wszystko myję w wanience.

Córkę kąpiemy co drugi dzień, a co drugi tylko myjemy myjką strategiczne miejsca (buzia, rączki, paszki, nóżki, pupa). Wieczorną toaletę zaczynam od czyszczenia noska. Potem rozbieram małą i wsadzam do wanienki. Chwilę tam sobie siedzi, pluska, bawi kaczuszką. Potem szybko namydlam ją i spłukuję. Na koniec myję włosy. Kładę ją, żeby je opłukać. Pozycja leżąca bardzo się Bogusi nie podoba, tym bardziej, jak korek uwiera w tyłek, więc zabawiam kaczuszką i staram się pospieszyć z płukaniem. Wyciągam małą z wanny, kładę na ręczniku i zawijam. Osuszam szybko, szczególnie we wszystkich zakamarkach (szyja, pachy, pachwiny, pod kolankami). Raz w tygodniu smaruję olejkiem migdałowym, a na co dzień smaruję tylko pupę masłem karite. Zakładam pieluchę i ubieram piżamkę. Osuszam uszy, czeszę włoski i podaję witaminę D. Potem idziemy na wieczorne cycusianie. Oczywiście odkąd Bubinka potrafi przewracać się na brzuszek a teraz nawet siadać, raczkować i wstawać, trzeba się nieźle nagimnastykować przy tych toaletowych czynnościach.

czwartek, 11 października 2012

Komoda do przewijania

Komoda do przewijania, to jak dla nas kolejny, po łóżeczku, zbędny gadżet. Kiedy szykowałam wyprawkę dla Bogusi zastanawiałam się nad kupnem specjalnej komody do przewijania. Jednak w ramach oszczędności pomyślałam nad innym rozwiązaniem. Wyszperałam na strychu stary stolik kuchenny o wymiarach 82x82 cm z ceratą na blacie. Wystarczyło go wyczyścić i wymienić ceratę i tak też zrobiliśmy...

I tak teraz stoi i robi za magazyn pieluch, myjek i wkładek laktacyjnych. Tam też składuję za małe ubranka a jak się uzbiera większa ilość, to dopiero pakuję do pudła i wynoszę na strych. Jako przewijak posłużył jedynie kilkukrotnie. Wygodniej mi przewijać małą na łóżku. Niektórzy mówią, że to zabójstwo dla kręgosłupa. Gdybym schylała się nad łóżkiem to na pewno. Ja po prostu siadam na łóżku przy przebieraniu Bogusi.

Jako podkład do przewijania świetnie sprawdza się stary koc, poskładany i włożony do poszewki na poduszkę. Na to kładę jeszcze pieluchę flanelową, bo łatwiej wymienić, jak się zabrudzi. podkład jest wygodny, dość gruby i miękki a co najważniejsze nic dodatkowo mnie nie kosztował.

środa, 10 października 2012

So sweet

Dziękuję BiG m i Wiewi00rze za to słodkie wyróżnienie :)


Ja chciałabym wyróżnić tym słodkim ciasteczkiem następujące blogi:

http://baby-under-construction.blogspot.com, za działalność prolaktacyjną. Cycki w górę!
http://chabazie.blogspot.com, za fascynujące historie życia z pasją.
http://dzidziusiowo.blogspot.com, za ciekawe historie z życia Wojtusia :)
http://koralowamama.blogspot.com, za całokształt, a szczególnie za zaszczepienie we mnie myśli o porodzie domowym
http://kwokagorska.wordpress.com, za duchowość w codzienności.
http://matkasanepid.blox.pl, za humorystyczne podejście do macierzyństwa
http://uwolnicmysliniechciane.blogspot.com, za miłość do książek
http://wyczekana.blogspot.com, za wspaniałą historię Tosi
http://zawodmama.blogspot.com, za podobne do mojego spojrzenie na macierzyństwo

poniedziałek, 8 października 2012

No i spadła...

W sobotę rano wymykam się cicho z sypialni i idę do pokoju. Mąż już na nogach, komputer chodzi, telewizor też. Siadam na tapczanie z książką w ręku i delektuję się chwilą dla siebie. Kilka minut po ósmej, więc pora, w której Bubinka zwykle się budzi. Nagle słyszę tępe "bum". Myślę: "Spadła? Czy to na dole coś?". Słucham. Nie ma krzyku tylko ciche wycie. Biegnę. Leży na podłodze, płacze, próbuje wstać. Podnoszę, przytulam. Płacz w jednej chwili zamienia się w uśmiech :) No tak, przez telewizor nie słyszałam, kiedy się obudziła...

Tak myślałam, że kiedyś to nastąpi. Im bardziej stawała się mobilna, tym bardziej się tego obawiałam. Miałam już pomysł złożyć ramę łóżka i wynieść a tylko sam materac na podłodze położyć, ale mąż się nie zgodził. Więc cały czas jest łóżko niezabezpieczone. Spadła, ale chyba nie potłukła się za bardzo, bo zaraz się podnosiła i tylko cicho wyła. Nieraz bardziej płacze, jak się uderzy czy upadnie przy zabawie.

Moja mama cały czas powtarza, że mała powinna w swoim łóżeczku spać. Wysoka barierka nie pozwoliła by jej spaść. Przyjaciółka wciąż się dziwi, że nadal śpię z Bogusią. Przecież już dawno powinna sama spać, sama zasypiać, nie budzić się w nocy na jedzenie. No i spać w łóżeczku. "Łóżeczko jest potrzebne, bo dziecko uczy się siadać i wstawać przytrzymując się szczebelków." - słyszałam. Bubinka w łóżeczku nie śpi a siadać i wstawać nauczyła się dość szybko i szczebelki nie były jej do tego potrzebne. Łóżeczko jednak nadal stoi w sypialni. Służy za magazyn pluszaków i czasem też innych klamorów. Mąż, widząc to, chciał już dawno go złożyć i wynieść. Ja jednak cały czas się upierałam, żeby zostało, bo może w końcu Bogusia się tam przeniesie, może jak skończy pół roku, siedem miesięcy, osiem... Teraz już wcale nie chcę, żeby się przenosiła. Uwielbiam, gdy śpi obok mnie. Jakoś już nie wyobrażam sobie, żeby miała spać gdzieś dalej. Kiedyś to nastąpi, ale już mi się do tego tak nie spieszy. Ona zadecyduje. A żeby nie spadła więcej, uczymy ją, jak ma schodzić z łóżka bezpiecznie.

czwartek, 4 października 2012

Bubinka testuje - gryzak MAM Twister

Po ponad miesiącu testowania przyszedł czas na pierwszą recenzję produktów MAM. Na pierwszy ogień poszedł gryzak-grzechotka Twister.

Producent pisze o nim:

"Zabawa czy żucie? Twister nadaje się do wszystkiego i pozwala dziecku szybko zapomnieć o nieprzyjemnym okresie ząbkowania.
  • gryzak i zabawka w jednym
  • wyjątkowa konstrukcja
  • ortodontyczny kształt
  • atrakcyjny design
  • prosty w użyciu
  • aż 7 różnych powierzchni do gryzienia
  • trzy różne twardości
  • poprawiona, głośniejsza grzechotka
  • funkcja coolera
  • wszystkie elementy obracają się"

Jak to widzi mama? Dostaliśmy do testowania nową wersję Twistera. Złożona jest z grzechoczącego okrągłego środka i czterech gumowych wypustek. Wszystkie mają ten sam kształt półoponek, choć różnią się twardością i powierzchnią gryzienia. Jeden z elementów wypełniony jest wodą i po schłodzeniu w lodówce pełni rolę coolera. Elementy są wielkości idealnie nadającej się dla małych rączek. Głośność grzechotki optymalna.

A co na to Bubinka? Kiedy pierwszy raz dostała Twistera do rączki, przyglądała się mu chwilę, po czym go odłożyła na bok, by zabawić się czym innym. Kilka dni zajęło jej oswajanie się z nową zabawką. W trakcie miesiąca testowania gryzaka wyszły Bogusi dwie górne jedynki, a zanim wyszły dawały o sobie znać. Buba zrobiła się bardziej marudna, śliniła się mocno i gryzła wszystko co popadnie. Wtedy również większym zainteresowaniem obdarzyła Twistera. Świetnie radziła sobie z chwytaniem go, trzymaniem, obracaniem i przekładaniem z rączki do rączki. Wypróbowała dziąsłami i zębami wszystkie powierzchnie. Dwa razy włożyliśmy gryzaka do lodówki, ale jedna chłodząca wypustka to za mało. Akurat wtedy mała wolała gryzaki wodne bez innych funkcji a Twisterem bawiła się głównie jako grzechotką. Potrząsała nim i cieszyła się słysząc dźwięk. Jednak na razie nie odkryła, że elementy gryzaka obracają się.


Pokazałam córce, że poszczególne elementy można obracać, ale moim zdaniem nie jest to zbyt proste. Potrzeba do tego trochę siły. Bubinka bawi się Twisterem, jednak nie jest on jej ulubionym gyzakiem. Wydaje mi się, że to sprawa mało skomplikowanego kształtu i stonowanych kolorów. Gryzak jest dostępny w dwóch kolorach: odcieniach różu dla dziewczynek i błękitu dla chłopców.

Nie miałam w dłoni starszej wersji Twistera, więc nie mogę określić głośności grzechotki, którą firma MAM podobno poprawiła. Niestety jednak przy okazji całkowicie zmieniła wygląd zabawki, moim zdaniem na gorsze. Stara wersja miała jeden element więcej. Elementy były bardziej wystające i nie tworzyły jednolitej bryły, co było ciekawsze. No i kolory były zdecydowanie lepsze. Jeden uniwersalny gryzak z wypustkami w różnych żywych kolorach wydaje się bardziej interesujący.

Jako gryzak Twister sprawdza się dobrze jednak w konkurencji z innymi zabawkami wypada blado. Sugeruję powrót do poprzedniej wersji zabawki jeśli chodzi o kształt i kolorystykę. Poprawiłabym też obracanie poszczególnych elementów, żeby było łatwiejsze. Dodałabym też co najmniej jeden element chłodzący. Na plus dla nowej wersji - głośność grzechotki. Teraz jest idealna a faktura powierzchni gryzienia różnorodna i wyraźna. Możecie kupić Twistera w sklepie MAM. Pamiętajcie, że fani MAM na Facebooku mają 20% zniżki na zakupy!

poniedziałek, 1 października 2012

Rodzinny wyjazd

W minionym miesiącu mąż wziął należny mu dwutygodniowy urlop ojcowski. Pierwszy tydzień spędzaliśmy w domu i odwiedzając rodzinę. Później wyjechaliśmy na tydzień do Szklarskiej Poręby. 

Wybraliśmy Szklarską Porębę z kilku powodów. Mieszkamy na Górnym Śląsku, więc powietrza, którym oddychamy na co dzień, nie można nazwać czystym. W Górach Izerskich szukaliśmy przede wszystkim korzystnego klimatu a także malowniczych krajobrazów i ciekawych miejsc na spacery. Chcieliśmy też, żeby podróż nie trwała zbyt długo. Do Szklarskiej dojechaliśmy spokojnie samochodem w ok. 3,5 godziny z jedną przerwą na karmienie i rozprostowanie kości. Na nocleg wybraliśmy Ośrodek Szkolenia, Sportu i Rekreacji "Mauritius" należący do Poczty Polskiej. Rezerwując miejsca mieliśmy kilka wymogów. Wybraliśmy pobyt w najbardziej spokojnym terminie, w pokoju musiało być duże łóżko, żebyśmy się zmieścili całą rodziną a na jadalni krzesełko dla dziecka. 

Po tygodniu w Dzięgielowie nie miałam już obaw o to, jak Bubinka zniesie pobyt w obcym miejscu. Szczególnie, że tym razem byliśmy tam we trójkę, co było dużym ułatwieniem. Nie musieliśmy brać leżaczka. W Dzięgielowie używałam go, gdy korzystałam z łazienki. Teraz miałam męża, więc gdy jedno z nas korzystało z toalety, drugie zajmowało się dzieckiem. Mała jest bardziej mobilna i niechętnie siedzi dłużej w bujaczku. Nawet w domu jest używany coraz rzadziej. W Dzięgielowie żałowałam, że nie zabrałam wanienki. Tym razem chcieliśmy ją wziąć, ale zwyczajnie nie zmieściła się do samochodu. Bogusię myliśmy pod prysznicem. Mąż ją trzymał a ja myłam. Niestety bez płaczu się nie obyło, ale jak tylko zawinęłam ją w ręcznik, to się wyciszała.

Okolicę zwiedzaliśmy nosząc Bogusię w nosidle. Jednego dnia nosiłam ja, drugiego mąż. Zabrałam też kijki do nordic walkingu, co było świetnym pomysłem, bo dużo łatwiej się chodziło z nimi po górskim terenie. Spacerówkę też mieliśmy i zabraliśmy ją na wycieczki do czeskiego Harrachova i do Jeleniej Góry.


Polecam Wam Szklarską Porębę. Było przepięknie! Zdobyliśmy Szrenicę, widzieliśmy wodospady Kamieńczyka i Szklarki, spacerowaliśmy leśnymi szlakami turystycznymi, wsłuchiwaliśmy się w szum krystalicznie czystych górskich potoków, wdychaliśmy czyste powietrze, stołowaliśmy się w klimatycznych restauracjach i kawiarniach. Odwiedziliśmy też powiatowe miasto Jelenią Górę i pobliski Harrachov. Pogoda nam dopisała. Nie prażyliśmy się w słońcu, ale też nie zmokliśmy. Było przyjemnie ciepło, lub mniej przyjemnie chłodno ;) Trafiliśmy na posezonowy spokój w Mauritiusie i dostaliśmy świetny apartament. Jedzenie bardzo dobre a obsługa ośrodka przesympatyczna. Chciałabym kiedyś tam wrócić w sezonie zimowym, by poszusować na nartach i być może spotkać jakieś sławy :)