poniedziałek, 31 grudnia 2012

Do siego roku!

Jako że przełom roku sprzyja rozliczeniom tego, co było i planowaniu tego, co będzie, o tym właśnie będzie ten wpis.

To był wspaniały rok! W styczniu narodziła się nasza córeczka, więc właściwie cały rok należał do niej. Cudownie było powitać ją na świecie i codziennie ją poznawać, obserwować, jak się rozwija, uczy, zdobywa nowe umiejętności i uczyć się od niej empatii, cierpliwości, ustalania priorytetów. Chciałam być dobrą matką dla mojego dziecka, kochać je, dbać o nie, uczyć je, przekazywać mu wartości, którymi kieruję się w życiu, ustalić i pielęgnować nasze rodzinne rytuały. Myślę, że to się udało w tym roku, ale wiem, że to dopiero początek całej drogi. Czuję się zadowolona z siebie, spełniona w tej najważniejszej roli w życiu i po prostu szczęśliwa 

Planowałam na ten rok wyjście z długów i nie wpędzenie się w nowe, tak, żeby rok 2012 zakończyć jeśli nie z oszczędnościami, to przynajmniej bez jakichkolwiek długów. I to mi się udało już kilka miesięcy temu. W prawdzie oszczędności nie mam, ale pierwszy raz od bardzo dawna wchodzę w Nowy Rok bez długów.
Cieszę się też, że w tym roku udało mi się:

1. Przeczytać połowę z założonych 52 książek. Pisałam o tym TU. Od tego czasu wynik udało mi się nieco poprawić.

2. Wrócić do formy po porodzie. O tym pisałam TU.

3. Być na Tygodniu Ewangelizacyjnym z Bogusią, choć nie byłyśmy do końca. Więcej o tym było TU i TU.

4. W adwencie mieć wieniec adwentowy, a w Boże Narodzenie żywą choinkę z ręcznie robionymi ozdobami.

Plany na Rok 2013? Trzymać tak dalej!! A poza tym chciałabym zająć się rękodziełem na dobre. Może jeszcze nie zarobkowo, ale przygotowując się być może do uczynienia z tego źródła dochodu :)

My Sylwestrową noc w tym roku prześpimy, jako że wszyscy chorzy, ale wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę szampańskiej zabawy i aby rok 2013 był lepszy od poprzedniego, aby udało Wam się zrealizować wytyczone cele. Dużo zdrowia, radości i optymizmu na te 365 dni!!

niedziela, 30 grudnia 2012

Co przyniesie nowy rok?

Zbliża się przełom roku. Widać to po półkach z prasą kobiecą. Weź do ręki dowolny magazyn. Czego nie może w nim zabraknąć? Oczywiście horoskopu! I to nie jednego, jak co miesiąc. Ale kilka różnych na kilkanaście stron. Horoskopy tradycyjne i chińskie. Miłość, zdrowie, kariera i pieniądze. Przepowiednie numerologiczne. Wróżenie z kolorów, żywiołów, kamieni. Ascendenty, kwadranty i mandale. Tarot, runy i kabały. Istny astrologiczny zawrót głowy. A jakby Ci tego było mało, zawsze możesz wysłać SMSa za 3,69 zł a wróżka Szymira przepowie Ci przyszłość. Możesz też zadzwonić do wróżbity Macieja albo innego szarlatana od aniołów. On Ci powie, co Cię czeka w nadchodzącym roku.

Bzdura! Brednie i tyle! A jeśli on ma rację? A jeśli wróżba się spełni? Jeśli rzeczywiście ma moc? A może i ma moc. Tylko pytanie, skąd ta moc pochodzi? Bo z Boga ona nie jest. Bóg się takim praktykom sprzeciwia. Dlatego ja trzymam się z daleka od takich cudów.

Pisząc o tym, wspomnieć należy także o zabobonach tak popularnych na co dzień. A taka na przykład czerwona wstążka nad kołyską niemowlęcia. Niby ma chronić przed zauroczeniem malca. Ale kto wie, co to właśnie ma oznaczać to zauroczenie, jakie są jego skutki i kto miałby rzucić ten urok? Niektórzy w to wierzą. OK, ich sprawa. Inni zdecydowanie odrzucają. A ilu jest takich, co to w zabobony nie wierzą, ale "na wszelki wypadek...", "Po co kusić los?" "Przesądna nie jestem, ale trzynastego w piątek z domu się nie ruszam. Jak mi czarny kot drogę przebiegnie to się wracam. Pukam w niemalowane, spluwam przez lewe ramię a potem całuję stópki Jezuska i wracam do swych zajęć." Stópki Jezuska i przesądy? Da się to pogodzić? Myślisz, że tylko Adaś Miauczyński nie widzi w tym nic dziwnego? A ilu takich Adasiów w wigilię miało drobne pod talerzem, żeby się kasa rozmnożyła? A ilu takich tłucze kieliszki na weselu, żeby szczęście przyniosło? Ilu takich wiesza czerwony sznurek nad łóżeczkiem dziecka, żeby odpędzić złe duchy? Ale tylko do momentu chrztu, bo potem to się Bozia nim zaopiekuje. No litości!!

Ja wierzę, że moja córka była pod Bożą opieką, kiedy jeszcze była w planach. Kiedy modliłam się o nią i wiedziałam, że to Bóg zadecyduje, kiedy te plany się ucieleśnią. On był w czasie jej poczęcia i gdy nosiłam ją pod sercem. Wierzę, że On chronił ją w moim łonie, pozwolił bezpiecznie przyjść na świat, opiekował się nią i te trzy miesiące przed chrztem i teraz też. I będzie przy niej zawsze. Mój Bóg ma większą moc niż jakiś sznurek! I tylko On wie, co przyniesie przyszłość.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Bóg się rodzi!

Ciepły blask świec, zapach choinki, aromat piernika... Pierwsza wigilia Bubinki.


Kochani, w ten wigilijny dzień życzę Wam Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w prawdziwie rodzinnej atmosferze serdeczności, miłości i przebaczenia oraz wielu głębokich i radosnych przeżyć. Bądźcie ze sobą na prawdę blisko!

sobota, 22 grudnia 2012

Przedświątecznie

Nie zauważyłam końca świata. I rozczarowana nie jestem. Żyjemy dalej i cieszymy się nadchodzącymi świętami. Ostatnie prezenty kupione. Popełniłam też wczoraj zaproszenia na roczek. Wyszły o tak:

 


Dzisiejszy poranek spędzam robiąc ostatnie przedświąteczne porządki. Małżonek mój w pracy, więc jakoś sama się muszę z tym uporać. Jego zadanie na dziś to kupno choinki po drodze z roboty. Potem ratatuja na obiad a później wysyłam męża i córę do dziadków a ja się odprężę tworząc kolejne ozdoby choinkowe. A jak starczy mi czasu, to jeszcze prezenty popakuję. Zapowiada się całkiem przyjemny dzień :)

czwartek, 20 grudnia 2012

Nie dla idiotów?

To jest być może już ostatnia notka na tym blogu. Nie ostatnia przed świętami. Nie ostatnia w tym roku. Ostatnia w ogóle! Toż przecież jutro już będzie po wszystkim.

Zajmijmy się więc cyklem reklamowym, a konkretniej najnowszej reklamie Media Markt i całej ich kampanii "Okazje na koniec świata". W filmie widzimy parę wybitnie zdolnych naukowców, którzy patrzą przez teleskop na Słońce. I to w środku nocy!! Ci naukowcy przyznają Majom rację. Koniec świata jednak będzie 21. grudnia. To już jutro! Co więc robi każdy człowiek przygotowując się na rychły koniec? Robi rachunek sumienia? Zamyka sprawy? Godzi się z rodziną i Bogiem? Modli się? Robi coś, o czym marzył całe życie a nie miał dość odwagi, by to zrealizować? Nie! W obliczu rychłej zagłady każdy przecież idzie się obłowić w nowoczesne elektroniczne gadżety. Toż to przecież oczywiste! Tak, Media Markt jest jednak dla idiotów...

środa, 19 grudnia 2012

Gorączka przygotowań

Gorączka przedświątecznych przygotowań mnie dopadła. Porządki prawie zrobione, prezenty po części kupione. Dzisiaj dokupię resztę. Ostatnio jednak sporo czasu zajmuje mi tworzenie świątecznych ozdób. Wczoraj udało mi się dokończyć filcowe aniołki, które zawisną na choince. Oto one:




Myślę też intensywnie o pierwszych urodzinach Bubinki, które już w styczniu. Przyjęcie odbędzie się w domu. Lista gości jest. Strój dla jubilatki skompletowany. Matka założy cokolwiek. Trzeba jeszcze kupić balony, które ozdobią pokoje, zamówić catering, pomyśleć nad tortem i uzgodnić z księdzem termin uroczystego nabożeństwa. No i oczywiście rozdać zaproszenia, które jeszcze w powijakach a czasu zostało niewiele. Sama je robię. Pomysł już mam i większość materiałów też. Zostało tylko wywołać Bubinkowe zdjęcie w ilości sztuk 8 i posklejać całość. Jak będą gotowe, też się pochwalę efektem. Sen z powiek spędza mi jeszcze kwestia roczkowego prezentu. Myślałam nad prezentacją ze zdjęć z pierwszego roku życia Bogusi, ale to też czasochłonne zajęcie, które zajmie mi poświąteczne poranki. Spróbuję zdążyć i wtedy pokaz będzie jednym z punktów programu urodzinowej imprezy.

piątek, 14 grudnia 2012

Butelka w prezencie?

Jak już wiecie, mam polubionych na Facebooku kilka stron producentów mleka modyfikowanego czy innych żywności dla niemowląt i małych dzieci. Wcale nie pałam sympatią do tych firm. Niektóre wręcz mnie irytują swoją polityką marketingową i innymi działaniami. Kliknęłam "lubię to", żeby być na bieżąco. Otóż co jakiś czas na tych stronach pojawiają się ciekawe pytania dotyczące opieki nad dziećmi czy artykułów dziecięcych. Pytania ciekawe, ale jeszcze ciekawsze bywają odpowiedzi i wnioski, jakie się nasuwają po ich przeczytaniu. Ostatnio zainspirowana Nestlé pisałam o rozszerzaniu diety a teraz ciekawych obserwacji dostarczyło mi Bebiko zadając pytanie: "Mamy, pierwszą buteleczkę dla swojego maluszka kupiłyście same, czy może ktoś podarował ją Wam w prezencie?"

Już samo pytanie zakłada, że dziecko bez butelki, i to nie jednej, się nie obejdzie. No, ale pytają o tę pierwszą. Ja przyznam, że pierwszą butelkę kupiłam sama będąc jeszcze w ciąży. Teraz tak myślę, że sama nie wiem po co, skoro od początku wiedziałam, że będę karmić piersią. No, ale jak wiele mam, padłam ofiarą marketingu pod tytułem "Kup butelkę na wszelki wypadek." Do dziś butelka nie była potrzebna. Właściwie, to raz zrobiłam w niej mieszankę i kilka razy herbatkę, ale córka w ogóle nie chciała tego do ust wziąć. Teraz myślę, że to bardzo dobrze. Kolejne 3 butelki mam w komplecie z laktatorami. Dwie z nich używane tylko, by odciągnąć trochę mleka przy nawale i je wylać. Tyle moich butelkowych doświadczeń. A inne mamy co odpowiadały?

Wiele z nich same zaopatrzyły się w butelki. Są i takie, którym podarowano. I na nich chciałabym się skupić w tym poście. Niektóre nie precyzowały kto i kiedy podarował im butelki, ale kilka odpowiedzi mnie zastanowiło:
 
"Moją pierwsza buteleczkę dostałam gratis od pani sprzedawczyni w sklepie, w którym kupiłam wyprawkę dla swojego synka."
"Dostałam od położnej w szkole rodzenia."
"Dostałam od szpitala w prezencie razem z wyprawką."

Kiedy byłam w ciąży, tak na to nie patrzyłam, ale teraz niesamowicie mnie to razi. Zachodzę w ciążę, kupuję wyprawkę i gratis od sklepu dostaję butelkę, bo nie uwzględniłam jej na liście a przecież to absolutnie konieczny zakup! Na służbę zdrowia też nie ma co liczyć, bo zamiast od początku wspierać naturalne karmienie, już w szkole rodzenia rozdaje się butelki. A jak nie w szkole rodzenia, to zaraz po urodzeniu dziecka, szpital zapewnia taką wyprawkę. Marketing producentów butelek jest nachalny! A potem się dziwić, że pierworódki nie wierzą, że będą mogły karmić naturalnie. Nie mają tyle pewności siebie i przy pierwszych trudnościach sięgają po butelkę w duchu wielbiąc darczyńcę. Wiadomo, biznes.

Natomiast chyba kompletnie bym się obraziła, gdyby butelkowy prezent sprawił mi ktoś bliski. "Jak mój maż dowiedział się, że jestem w ciąży, to już w 4 miesiącu kupił mi buteleczkę 125 ml" - pisze jedna mama. Dowiedział się, że ojcem zostanie? To może by żonę wyściskał, kwiaty kupił, zabrał na wycieczkę, kolację w restauracji albo chociaż wyręczył w części domowych obowiązków. Ale nie, od razu z butelką! Od razu trzeba żonie uświadomić, że od tego momentu nie jest już kobietą, żoną a jedynie matką. I to matką, która nie będzie w stanie karmić piersią. Albo nawet jak będzie w stanie to należy jej to wybić z głowy. Taki prezent od męża, to znak, że nie akceptuje on naturalnego karmienia. Nie pogodzi się z tym, że teraz piersi jego żony miałyby służyć zaspokojeniu głodu dziecka a nie jego erotycznym fantazjom. Jakby do mnie mąż przyszedł z takim prezentem, to chyba bym go nim po głowie zdzieliła w przypływie ciążowych hormonów albo przynajmniej kazałbym mu się wypchać.

"Pierwszą kupiła babcia/teściowa/mama/przyjaciółka." Dziewczyny niestety nie precyzują, czy te butelki dostały będąc jeszcze w ciąży, czy w ramach prezentu kiedy maluszek pojawił się na świecie, czy na wyraźne ich życzenie: "Mamo, potrzebna jednak butelka. Kup jakąś po drodze". Kiedy potrzebna jest butelka, to rozumiem taki prezent. Ale narzucanie się z tym gadżetem młodej matce, która świetnie radzi sobie z karmieniem piersią, albo matce, która właśnie przechodzi laktacyjny kryzys, albo matce dopiero oczekującej potomstwa to jakaś pomyłka! Ojciec, brat, przyjaciel... jeszcze zrozumiem. Ale mama, teściowa, siostra? Kobieta? Kobieta, która sama jest matką? Ona też nie akceptuje natury? Przeklęty marketing...

czwartek, 13 grudnia 2012

Leniwa matka

Jestem leniwą matką, przyznaję. Wychodzę z założenia, że jeśli nie muszę komplikować sobie życia, to tego nie robię.

Karmię piersią z lenistwa. Po prostu nie wyobrażam sobie co chwilę gotować wodę, odmierzać proszek, mieszać, sprawdzać temperaturę a po karmieniu myć butelki, smoczki, wyparzać, sterylizować. Nie spać po nocach, tylko przy akompaniamencie bubinkowego płaczu z oczami na zapałkach szykować mleko. Do tego co chwilę do sklepu latać po zapas mieszanki a na wyjścia zabierać ze sobą dodatkową torbę na butelkowe akcesoria. I denerwować się za każdym razem, kiedy trzeba wylać zawartość butelki, bo to tyle kosztuje, a mała miała ochotę tylko na dwa łyki a nie na całe 250 ml.

Zamiast tego o każdej porze dnia i nocy, czy to w domu czy poza nim, jak tylko Buba chce jeść, wyciągam pierś i karmię. Idealny skład i temperatura, zawsze gotowe do podania. I czy chce konkretnie pojeść czy pociamkać trzy razy, nic się nie zmarnuje. Jest za darmo i nigdy nie braknie, bo tworzy się na bieżąco. No i nie potrzeba dodatkowych akcesoriów.

Rozszerzam młodej dietę metodą BLW z lenistwa. Nie widzę siebie spędzającej godzin na gotowaniu, ucieraniu, miksowaniu papek, później karmieniu brzdąca, który niekoniecznie współpracuje a potem myciu tych wszystkich naczyń i akcesoriów użytych do obiadu. Nie wyobrażam też sobie wydawania niemałych pieniędzy na specjalne dania dla niemowląt i targania na dłuższe wyjścia razem z akcesoriami butelkowymi dodatkowych słoiczków, kaszek, miseczek i łyżeczek.

Wolę zrobić jeden obiad i podzielić się nim z córką. Jemy wszyscy razem o jednym czasie, przy jednym stole, każdy sam. To samo u znajomych czy w restauracji. W prawdzie jest trochę bałaganu, ale zapewniam, że umycie dziecka, krzesełka i podłogi zajmuje mniej czasu niż mycie wszystkich akcesoriów przy samodzielnym gotowaniu i ucieraniu papek. A maluch od początku uczy się samodzielności przy stole i czerpie radość ze wspólnych posiłków.

Śpię z Bogusią w jednym łóżku z lenistwa. Po prostu nie chce mi się co chwilę wstawać do płaczącego dziecka albo i do niepłaczącego, żeby sprawdzić czy oddycha, czy przykryta. Nie chcę, żeby Bubinka swoim płaczem stawiała na nogi cały dom.

Mam ją przy sobie, w każdej chwili mogę sprawdzić czy śpi, w jakiej pozycji, czy się nie odkopała spod kołdry. A jak tylko zacznie się wiercić lub ledwo kwięknie, wyciągam pierś i śpię dalej. Bez rozbudzania, bez wstawania. Z wygody! Do tego nie potrzebuję w sypialni dodatkowego miejsca, nie potrzebuję łóżeczka, materacyka, prześcieradełka, osobnej kołderki i 3 poszewek na zmianę, ochraniacza na szczebelki itp.

Tak, zdecydowanie jestem leniwą matką!

wtorek, 11 grudnia 2012

Zdrowy start w przyszłość

Wczoraj na Facebooku Nestlé - Zdrowy Start w Przyszłość (sic!) zadało pytanie: "W którym miesiącu zaczęliście rozszerzać dietę Waszego dziecka?" Chciałam napisać, że w lipcu, ale pewnie chodzi o miesiąc życia dziecka ;)

Z odpowiedzi wynika, że znaczna większość matek rozszerza dietę dziecka po czwartym miesiącu. Myślę, że ma to związek z oznaczeniami na słoiczkach. Tylko kilka (w tym także ja) na ponad 250 wypowiedzi przyznała się do wprowadzenia pierwszych posiłków dopiero po szóstym miesiącu. Było też wcale niemało mam, które zaczynają karmić czym innym niż mlekiem już dwu- i trzymiesięczne niemowlęta. Tłumaczą się, że dały na skosztowanie i zasmakowało. Że lekarz dał zielone światło itp. A ja się pytam: Po co?! Może i lekarz dał zielone światło, bo zapytały. Lekarz pewnie sam od siebie nie karze wprowadzać marchewki czy innego jabłka w trzecim miesiącu. Ale pytanie, czy zgoda lekarza naprawdę oznacza, że rozszerzanie diety jest w tym wieku absolutnie konieczne, kiedy zupełnie wystarczy mleko?

Mogę jeszcze zrozumieć podanie jakiegoś przecieru warzywnego. Ale czytając niektóre odpowiedzi, włos mi się jeżył na głowie. To ja się zastanawiam, czy mojej 11-miesięcznej córce podać od czasu do czasu kawałek czekoladki a inni już 3 miesięczne pociechy karmią Danonkami i Monte, gdzie prócz czekolady jest masa cukru, zagęstników, konserwantów, sztucznych barwników i aromatów. Albo przyprawiają zupki dziecka Maggi... Jedna mama podająca dzieciom sok marchwiowy "na poprawę koloru cery" od trzeciego tygodnia życia a Danio dwumiesięcznym maluchom "bo zasmakowało" pisze, że nie trzyma się schematów żywienia, bo "książkowe wychowywanie dzieci to jak sprzątanie z poradnikiem". Ja też nie karmię dziecka wg schematu, chyba że schematem nazwiemy sześć miesięcy wyłącznie na piersi a potem właściwie wszystko byle zdrowo, ale porównywanie sprzątania mieszkania do karmienia niedojrzałego układu pokarmowego dziecka to nieporozumienie.

Padają koronne argumenty typu "żyje i ma się dobrze". Może i te dzieci są teraz zdrowe (albo wydają się takie), ale w przyszłości mogą cierpieć na otyłość, cukrzycę, wszelkiej maści alergie, nadciśnienie, refluks, wysoki poziom cholesterolu, nowotwory. Oczywiście nikomu tego nie życzę, ale czasem warto się zastanowić. Szczególnie w czasach, kiedy niemal wszyscy narzekają na brak kasy, a jednak nie żałuje się jej na słoiczki czy inne pseudodeserki dla niemowląt, które bez nich świetnie by się obeszły. Dajmy dzieciom prawdziwie zdrowy start w przyszłość!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

A co, jeśli się zadławi?

"Sześciomiesięczne niemowlę ma jeść SAMO jedzenie W KAWAŁKACH? A co, jeśli się zadławi?" To chyba najczęściej poruszana obawa przez sceptyków metody BLW.

Trzeba tu jeszcze wytłumaczyć różnicę między krztuszeniem się i dławieniem się. Krztuszenie się to odruch wymiotny, który pozwala usunąć kawałki jedzenia z dróg oddechowych, gdy są zbyt duże, by je przełknąć. Takie zjawisko obserwujemy dość często u dziecka uczącego się radzić sobie z kawałkami jedzenia. Dziecko kaszle i wypycha język.

U dorosłych odruch wymiotny uruchamia się w tylnej części języka. U sześciomiesięcznego dziecka odruch ten generuje się znacznie bliżej przedniej części języka. Jest go więc łatwiej wywołać, kiedy jeszcze jedzenie znajduje się znacznie dalej od dróg oddechowych. Odruch ten spełnia rolę systemu wczesnego ostrzegania. Ale musimy pamiętać, że w miarę dorastania, punkt na języku uruchamiający odruch wymiotny przesuwa się do tyłu a krztuszenie zaczyna się pojawiać dopiero wtedy, gdy pokarm znajduje się bliżej gardła. Dlatego dzieci, którym długo podawano gładko zmiksowane pokarmy i nie pozwolono odkrywać samodzielnie jedzenia w kawałkach, mają później większe trudności z trzymaniem pokarmu z dala od dróg oddechowych i częściej się dławią.

Krztuszenie się jest odruchem nie tylko niegroźnym, co prawidłowym i kluczowym w nauce radzenia sobie z jedzeniem. Zalicza się do reakcji obronnych organizmu. Żeby jednak zadziałał prawidłowo, dziecko musi siedzieć prosto, by pokarm mógł być wypchnięty do przodu a nie wpadł dalej do dróg oddechowych. Kiedy dziecko się krztusi, odkasłuje i wypycha jedzenie językiem z buzi, nie należy mu w tym pomagać przez poklepywanie po plecach, tak często spotykane acz szkodliwe dźwiganie rąk do góry czy wręcz branie malca na ręce, wywracanie go do góry nogami. Ono sobie samo poradzi! A niepotrzebną interwencją możemy mu nawet zaszkodzić. Co innego przy zadławieniu.

Dławienie się zdarza się wtedy, gdy drogi oddechowe zostaną całkowicie zablokowane. W takim wypadku dziecko nie jest w stanie samo odkrztusić i potrzebuje pomocy. Po czym poznać, że dziecko autentycznie się dławi? Dziecko nie kaszle, tylko przeciwnie, jest ciche, gdyż przez przeszkodę w gardle nie przedostaje się powietrze. Szeroko otwiera oczy i usta, robi się czerwone albo nawet sine. Zwykle energicznie macha kończynami i podskakuje na krześle walcząc o oddech. To znak do interwencji. Wtedy koniecznie musimy wyjąć malca z krzesełka i pomóc mu usunąć kawałek jedzenia stosując standardowe techniki pierwszej pomocy.

Są dwa czynniki ułatwiające zadławienie:
- gdy ktoś inny wkłada jedzenie lub picie do buzi niemowlęcia
- pozycja odchylona do tyłu

Jedząc samodzielnie, dziecko ma kontrolę nad tym co, w jakiej ilości i w jakim tempie wkłada sobie do ust. Dajmy więc dziecku czas, by mogło przyjrzeć się jedzeniu, dotknąć je, poobracać w dłoni, spróbować rozgnieść. To pozwala mu zbadać jego wielkość, konsystencję, stopień miękkości. Dzięki temu będzie wiedzieć jak sobie z tym poradzić w buzi. Zapewne na początku będzie je tylko lizać czy smakować mały kawałek a później coraz pewniej wkładać do buzi większe kęsy i obracać je językiem. Będzie też wiedziało, kiedy może sięgnąć po kolejny kawałek. Samodzielne jedzenie zajmuje dziecku więcej czasu, ale uczy radzenia sobie z różnym rodzajem pokarmów i zdecydowanie zmniejsza ryzyko zadławienia.

Odchylenie do tyłu w czasie jedzenia również grozi zadławieniem. Dorośli raczej nie jedzą na leżąco, a kiedy już im się zdarza to w sytuacji, kiedy kawałek pokarmu wpadnie za głęboko, momentalnie podnoszą się a wręcz pochylają do przodu, by odkrztusić. Małe niemowlęta jeszcze same tego nie potrafią, więc w momencie zakrztuszenia jedzenie zamiast na zewnątrz wpada jeszcze głębiej. Dlatego warunkiem rozszerzania diety metodą BLW jest fakt, że dziecko potrafi siedzieć prosto, żeby w razie czego mogło się pochylić do przodu i zwrócić kawałek jedzenia. Może być na kolanach rodzica albo w wysokim krzesełku z prosto ustawionym oparciem. Nie karmimy dziecka w pozycji półleżącej, np. w leżaczku lub foteliku samochodowym!! Jeśli ten warunek jest spełniony, BLW nie zwiększa prawdopodobieństwa zadławienia się w porównaniu do karmienia łyżeczką. Być może to ryzyko jest nawet mniejsze.


Notkę opracowano na podstawie Gill Rapley, Tracey Murkett "Bobas lubi wybór", str. 61-65.

wtorek, 4 grudnia 2012

Nie baw się jedzeniem!

Przy okazji niedzielnej wizyty u teściów Bubinka dostała jabłko na podwieczorek. Jak zwykle w kawałkach wielkości połowy ćwiartki. Zazwyczaj bardzo dobrze sobie radzi, ale tym razem niemal każdym kęsem się krztusiła. Okazało się, że ten egzemplarz był dość twardy. Teściowa więc wpadła na pomysł starcia jabłka i podania łyżeczką. Teoretycznie mała miała sama jeść.

Na co dzień dość dobrze sobie radzi z łyżeczką pod warunkiem, że:
1. jedzenie ma postać gęstej papki i nie spada z łyżeczki po obróceniu jej wklęsłą stroną w dół i
2. ktoś nabiera jedzenie na łyżeczkę a Bogusia sama trafia do buzi.

Tym razem wyglądało to tak, że babcia niemal cały czas trzymała małej rękę z łyżeczką i kierowała nią i przy nabieraniu z miseczki i w drodze do ust. Tempo było dość szybkie. W końcu Bubie się to nie spodobało i okazała potrzebę naprawdę samodzielnego jedzenia przez chwytanie dania paluszkami. No i usłyszała, że "ma jeść ładnie łyżeczką, jak dama"...

Obserwując całą sytuację naszła mnie refleksja. Wielu rodziców, dziadków czy opiekunów z jednej strony odmawia dziecku kompetencji np. samodzielnego jedzenia przez karmienie łyżeczką a z drugiej strony oczekuje od malucha czegoś dla niego zbyt trudnego, w tym wypadku spokojnego siedzenia przy stole i sprawnego posługiwania się sztućcami. Nie oczekujmy od niemowlęcia, że będzie jadło jak dama. Swoją drogą jabłko to nawet dama je rękami, nie łyżeczką.

Pozwólmy maluchom bawić się jedzeniem, przyglądać się, dotykać go, badać, rwać na kawałki, miętosić, rozgniatać, wsmarowywać w blat, buzię, włosy, smakować i wypluwać, upuszczać na podłogę itp. Dla niego to nie tylko jedzenie. Ono w ten sposób się uczy. Uczy się nowych kształtów, kolorów, konsystencji, smaków. Uczy się rozróżniania twarde-miękkie, ciepłe-zimne, stałe-płynne, szorstkie-śliskie, suche-mokre. Uczy się koordynacji ruchowej. Ćwiczy koncentrację. Poznaje prawa fizyki (jak spadnie to już się samo nie podniesie, drugi raz też tak jest i dziesiąty też). Zdobywa pewność siebie (potrafię sam!).

Sama nieraz słyszałam od mamy: "Nie baw się, tylko jedz. Jedzeniem się nie bawi." Ależ jedzieniem należy się bawić! Dziecko bawi się jedząc. Dorosły bawi się gotując, zmieniając przepisy, wymyślając nowe dania. To poprawia kreatywność.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Nie noś dziecka przodem do świata!

Noszenie dzieci stało się modne. Rodzice chwalą się, że noszą swoje maleństwa. Chusty do noszenia dzieci są coraz popularniejsze. Również i wszelkie nosidełka zdobywają coraz więcej fanów. Niestety także i tak zwane wisiadła, które reklamowane są m.in. tym, że można nosić w nich dziecko na wiele sposobów, np. przodem do świata. Chcę tu dziś napisać, dlaczego jednak noszenie przodem do świata, czy to w nosidle czy w chuście, nie jest dobre.

Noszenie dziecka przodem do świata jest niezgodne z jego anatomią. Pozycja ta nie zapewnia podparcia dla kręgosłupa ani odpowiedniego ułożenia nóżek. Nie ma możliwości ułożenia dziecka w pozycji żabki z ugiętymi i lekko odwiedzionymi nóżkami i zaokrąglonymi pleckami. Nogi dziecka po prostu zwisają a cały ciężar ciała opiera się na kroczu (ała!). Główka dziecka nie jest odpowiednio zabezpieczona, co jest niezwykle ważne szczególnie w przypadku noworodków i małych niemowląt. Ponadto  pozycja taka naraża dziecko na nadmiar bodźców. Maluch nie ma możliwości wtulenia się w ciało noszącego, np. gdy się zmęczy lub wystraszy.

Jeśli dziecko nie chce już być noszone w pozycji brzuchem do brzucha, korzystniej przenieść je na plecy lub biodro. Będzie wtedy mogło lepiej obserwować otoczenie, ale będzie miało nadal możliwość przytulenia się do noszącego, kiedy poczuje taką potrzebę.

fot. Anna Marcisz

sobota, 1 grudnia 2012

Adwent

Jutro zaczyna się adwent. Nasz niezwykle skromny wieniec adwentowy już stoi na stole.


Jutro jeszcze przy okazji nabożeństwa kupię kalendarz adwentowy. Ale nie taki z czekoladkami (choć i taki Bubinka już ma), ale taki zeszyt z zadaniami. Wydawnictwo Augustana wydaje taki już od kilku lat. Najpierw kupowałam dla siostry, teraz kupię dla siebie i Bogusi. Ona jeszcze za mała na te zadania, ale w tym roku to ja je będę wykonywać z jej udziałem a i będzie to jakaś inspiracja na przyszłe lata, kiedy to zamierzam sama zrobić kalendarz dla córki, właśnie taki z zadaniami.

Chcę, aby okres przedświąteczny nie był tylko czasem zabiegania, pogonią za prezentami, przewracaniem domu do góry nogami przy okazji generalnych porządków. Pomysły na prezenty już mam i powoli się zaopatruję. Mieszkanie sprzątam od miesiąca po trochu przy okazji pozbywając się niepotrzebnych rzeczy. Sama zrobię ozdoby choinkowe. Chcę jednak w tym roku przeżyć adwent przede wszystkim duchowo. Mniej Facebooka, więcej czasu ze sobą, z mężem i córką. Więcej czasu na modlitwę i lekturę Biblii. Więcej czasu na refleksję ale i na radosne oczekiwanie.

Zapraszam do włączenia się w akcję Inny Adwent.