Rodzicielstwo Bliskości zakłada wystrzeganie się treserów dzieci. Takimi treserami jest np. słynna Tracey Hogg a z naszego polskiego podwórka nie mniej popularna Superniania Dorota Zawadzka. O ile książek Tracey nawet w ręku nie miałam, o tyle z poglądami pani Zawadzkiej zetknęłam się nieraz. A to w TV a to na Facebooku a to w "dobrych radach" znajomych.
Z obserwacji fan page'a pani Doroty wnioskuję, że ma baba mnóstwo czasu. A to jeździ po całej Polsce z jakimiś wykładami, to znów udziela wywiadów w telewizji albo redaguje portal parentingowy i ma jeszcze czas na książki, filmy, koncerty, spacery z psem i pisanie na Facebooku. Czy ona w ogóle kiedyś śpi? Nie wnikam. Ale to, że jest wszechobecna sprawia, że trudno nie spotkać się z jej poglądami. Trudno ich unikać, trzeba się z nimi skonfrontować.
Superniania przestała być dla mnie jakimkolwiek autorytetem, kiedy już w swoim cyklu w TV proponowała takie metody wychowawcze jak karny jeżyk czy naukę samodzielnego zasypiania przez pozwolenie dziecku (właściwie już niemowlęciu) na wypłakanie się. Smaczku dodała reklama margaryny jako produktu polecanego w diecie dziecka. Ostatnio jednak bardzo zaangażowała się w propagowanie posyłania sześciolatków do szkół. To co, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków i w ogóle podwójnych roczników. To co, że nauczyciele nie wiedzą jak pracować z sześciolatkami. Cały system szkolnictwa nie jest na to przygotowany! Jednak argumenty, jakich używa pani Dorota są tak idiotyczne, że to się w głowie nie mieści. Po ostatniej konferencji premiera na temat obniżenia wieku szkolnego (z 11.06.2013), w której wypowiadała się też pani Zawadzka, ręce mi już opadły. Poniżej przytaczam tylko trzy argumenty Superniani, ale pozostałe nie były wcale bardziej merytoryczne:
"Ja bym miała taką propozycję do wszystkich rodziców, którzy się obawiają wysłać swoje dziecko do szkoły: zapytajcie czy dziecko chce iść do szkoły. Ono powie, że chce, dlatego, że dla niego to jest pewnego rodzaju awans."
A ja mam taką propozycję do wszystkich rodziców szkolnych dzieci: zapytajcie czy wasze dziecko lubi chodzić do szkoły. Idę o zakład, że wiele z nich powie, że nie lubi szkoły i nie lubi się uczyć. Niestety nasz system edukacji zabija naturalny pęd do wiedzy i chęć nauki, bo nie wspiera dziecka w rozwoju, ale wtłacza mu wiedzę w postaci suchych regułek. Jeśli jednak dziecko powie, że lubi chodzić do szkoły, to jeszcze zapytajcie, co tak bardzo podoba mu się w szkole. Czy na pewno jest to sposób nauki czy raczej możliwość spotkania z kolegami, miła pani albo dobre naleśniki w stołówce?
"Ograniczanie prawa dziecka do nauki, a tak rozumiem pozostawienie dziecka w wieku sześciu lat w przedszkolu, może skutkować różnego rodzaju problemami, kiedy dziecko będzie starsze."
Kiedyś na swojej stronie na Facebooku pani Dorota zapytała: "Czego dziś nauczyło się twoje dziecko?" i twierdziła wówczas (i słusznie), że każde dziecko codziennie uczy się czegoś nowego. Już od pierwszych chwil na świecie dzieci się uczą. Codziennie poszerzają swoją wiedzę na temat siebie, bliskich i otaczającego je świata. Codziennie zdobywają nowe umiejętności. A teraz nagle okazuje się, że to dotyczy tylko dzieci szkolnych, bo nawet pozostawienie dziecka w przedszkolu to ograniczenie jego prawa do nauki, już o pozostawieniu dzieci w domu nie wspomnę. Pani Zawadzka zaprzecza samą siebie. Po drugie o jakich problemach ona mówi? Ja poszłam do szkoły w wieku lat siedmiu. Nie czuję, żeby przez to ktoś ograniczył mi prawo do nauki i żebym miała jakieś problemy. O co biega?
"Rodzic może być dla dziecka przewodnikiem, mistrzem, mentorem. Nie zapewni jednak jednej rzeczy. Nigdy nie zapewni grupy rówieśniczej, która mu powie: "Jesteś głupi, nie lubię cię.""
Oj, zapewniam panią Dorotę, że znajdą się rodzice, którzy i gorsze rzeczy dzieciom mówią. A jeśli nie rodzice to rodzeństwo z pewnością. A w ogóle, czy to naprawdę tak ważne, aby dziecko już od najmłodszych lat słuchało takich epitetów pod swoim adresem i uczyło się sobie z tym radzić? Naprawdę głównie tego dziecko ma uczyć się w szkole?
Osobiście, jak słyszę, czego i w jaki sposób uczy się w publicznej szkole to mam obawy posłać do niej Bubinkę nawet w wieku siedmiu lat a właściwie w ogóle. Sama z lekcji w szkole pamiętam za mało. Nie odkryłam swojej życiowej pasji i nie rozwinęłam jej. Ale za to nauczyłam się ściągać, oszukiwać, kłamać, ukrywać prawdę, wagarować, podrabiać podpis rodziców na usprawiedliwieniu, kombinować, obgadywać, wyśmiewać innych itp. Tylko czy te umiejętności są naprawdę dobre? Coraz poważniej zastanawiam się nad jakąś alternatywą dla Bogusi w postaci prywatnej placówki z sercem i odpowiednim podejściem do konkretnego dziecka lub w ogóle nad edukacją domową. Tylko czy finanse nam na to pozwolą?
Mnie edukacja domowa zapełnia myśli od dawna... W UK do szkoły idą już 4latki,ale te szkoły tutaj to po prostu są nie do porównania z polskimi... mimo to uważam,że dla maluchów edukacja w domu jest najlepsza. szkoda,że mój mąż nie podziela tej opinii....
OdpowiedzUsuńAnia ja się niestety w szkole nauczyłam tego samego co Ty, a nawet jeszcze kilku gorszych rzeczy :/ aż strach o tym myśleć,a Dorota Zawadzka to już żaden autorytet. Znam rodziców, którzy straszą nią swoje dzieci :( Nikt jej nie lubi i jej rad nie bierze na poważnie.
OdpowiedzUsuńDobrze napisane ! Też mnie ta baba irytuje ostatnio. Co do przedszkoli i szkół różnie bywa. U nas w Ornontowicach jest przedszkole katolickie, chcemy tam posłać Martynkę od przyszłego roku, a później Karolinkę. Mam wielu znajomych, których dzieci tam chodziły i teraz w szkole widać różnice wychowania z zwykłym przedszkolu a przedszkolu prowadzonym przez siostry zakonne. Dodam, że nawet jeśli tego przedszkola by nie było, znaczy katolickiego, córki i tak chciałabym posłać do przedszkola do Ornontowic, a nie do Orzesza ( a mamy TU dwa, albo i trzy ). Widać zaczną różnicę "działań" tych przedszkoli i szkół. W Ornie non stop się coś dzieje - olimpiady, konkursy, pikniki rodzinne, wystawy hobbystyczne, wycieczki, pokazy czegokolwiek... Przedstawienia są na każdą okazję - stroje, kostiumy dla dzieci ect... ect. Nie ma tygodnia, żeby czegoś się tam nie zorganizowało. Tam akurat dzieci odnajdują swoje pasje, nauczyciele bardzo im w tym pomagają. Wiele udziału w tym ma gmina, a ta akurat do biednych nie należy. We wspomnianych wcześniej orzeskich placówkach, niestety nic się nie dzieje, tam się uczęszcza bo tak przykazano.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Ja pisałam o szkole, ale w sumie dotyczy to też przedszkoli. Jeśli już posyłać dziecko do przedszkola, to najlepiej do takiego, gdzie jest bezpiecznie, miło i ciekawie a nie byle jak. Ja nie wiem jeszcze jak to się u nas rozwinie, ale z przedszkolami w okolicy ciężko.
UsuńNiestety, ale masz rację:/ A ze szkoły wyniosła podobne 'mądrości' do wymienionych przez Ciebie. Poważnie zaczynam martwić się co będzie za kilka lat, gdy mój Maluch skończy 6 lat:/
OdpowiedzUsuńteż jestem przeciwna wysyłaniu takich maluchów do szkoły. 6 lat to zdecydowanie za wcześnie. szkoły nie są do tgo przystosowane. A argumenty superniani mnie nie przekonują, ani jej metody tresowania dzieci. Pamiętam jak w jednym odcinku około półtoraroczny maluch miał problem z zasypianiem, to po prostu kazała go zostawić aż się wypłacze. Ja bym tak nie mogła...
OdpowiedzUsuńW jednej kwestii nie masz racji. Piszesz: "Takimi treserami jest np. słynna Tracey Hogg a z naszego polskiego podwórka nie mniej popularna Superniania Dorota Zawadzka. O ile książek Tracey nawet w ręku nie miałam (...)"
OdpowiedzUsuńPolecam mimo wszystko przeczytanie "Języka niemowląt". Tracey prezentuje rozsądne poglądy gdzieś w połowie drogi między rodzicielstwem bliskości a "wypłakiwaniem się". Pisze np., że nie każdy płacz oznacza głód i pędzenie z cyckiem co pół godziny nie jest najlepszym sposobem uspokojenia dziecka (chyba, że słabo ssie i tak częste posiłki są jedynym sposobem, żeby dziecko się najadało). NIGDZIE nie zaleca lekceważenia płaczu dziecka. NIGDZIE. Podkreśla natomiast konieczność elastycznego stosowania jej metod, bo nie dla każdego dziecka będą odpowiednie. Nie jest oszołomem. Demonizowanie jej sposobów jest kompletnie bezzasadne, a wiele osób krytykuje jej książki - podobnie jak Ty - nie przeczytawszy ich. W mojej opinii jest to kuriozalne.
Słyszałam wiele opinii na jej temat i większość z nich nie była pozytywna. Ja nie chcę poglądów "w połowie drogi". Po tym, co się o niej nasłuchałam śmiało mogę nazwać ją treserką dzieci i dlatego od niej stronię, więc książek czytać nie mam zamiaru, bo szkoda mi na to czasu. Wolę w tym czasie poczytać np. Juula ;) Ale jakbym kiedyś na nadmiar tego czasu cierpiała, to specjalnie dla Ciebie przeczytam i zrecenzuję :]
UsuńJestem na nie jeśli chodzi o szkołę dla 6-latków, ale jeszcze bardziej na nie jeśli chodzi o naukę w domu. Dziecko musi w końcu wyjść w świat, bo sobie później nie poradzi...
OdpowiedzUsuńAle co rozumiesz pod hasłem "pójść w świat"? To znaczy wyjść z domu i szukać aktywności gdzie indziej, czy wyjść z domu w sensie odciąć się od rodziców. Bo jeśli to pierwsze to edukacja domowa umożliwia właśnie aktywną naukę nie tylko w domu, ale też na różnych zajęciach zorganizowanych, na spacerze, na wycieczce, w kinie, w muzeum, w teatrze, na wystawach, w górach i nad morzem, w Polsce i podczas urlopu zagranicą itp. co generalnie daje większe możliwości i ciekawsze sposoby niż tylko szkolna klasa. Jeśli miałaś na myśli to pierwsze, to ja dziecka siłą w domu nie zatrzymam i nie będę śledzić każdego kroku córki. Mimo, iż będę głównie ja ją uczyć i dużo czasu będziemy spędzać razem, to nie znaczy, że nie będzie miała czasu dla siebie albo dla koleżanek. Też raczej nie będę do matury uczyć jej w domu, bo najnormalniej w świecie nie czuję się na siłach, ale program podstawówki czemu nie. Kiedyś w końcu przyjdzie czas, że wyjdzie w świat i jestem pewna, że poradzi sobie znakomicie.
UsuńJa już kombinuję jak ogarnąć finansowo sprawę edukacji domowej. Trzymam kciuki i za Was.
OdpowiedzUsuń