Pamiętam, że wiele razy spotykałam osoby szczerze wierzące, które 
miały niesamowitą relację z Bogiem, które autentycznie odczuwały Jego 
obecność i Jego miłość. Które szczerze Go też kochały. Bardzo chciałam 
być jak oni. Ale nie czułam tego. Bóg jednak wyciągnął do mnie rękę. 
Zaczęło się to ok. kwietnia 2004. Moja najmłodsza siostra miała iść do 
Pierwszej Komunii Świętej i szukałam dla niej prezentu. Od razu 
odrzuciłam pomysł kupienia zegarka, odtwarzacza mp3, roweru, komórki 
itp. Chciałam kupić jej coś traktującego o Bogu. Kupiłam dwie książki. 
Od tamtego czasu zaczęłam bardziej interesować się sprawami wiary. 
Zatęskniłam znowu za relacją z Bogiem. To zainteresowanie wiarą na 
początku było bardziej rodzajem buntu przeciw rodzicom, którzy byli i są
 gorliwymi katolikami. Strasznie skupiali się na pobożności, mniej na 
szczerej wierze. Mama, nawet gdy byłam już pełnoletnia wciąż 
przypominała o pierwszopiątkowych mszach młodzieżowych, o nabożeństwach 
majowych, Drodze Krzyżowej czy Gorzkich Żalach, o różańcu itp. O 
niedzielnej mszy nie przypominała, bo to było oczywiste. Szczerze miałam
 już dość chodzenia do kościoła z konieczności. Wolałabym, aby to 
wypływało z serca i z mojego przekonania. Tego jednak nie czułam choć 
strasznie chciałam być blisko Boga. Zaczęłam o tym dużo rozmyślać i 
czytać Biblię. Rozważanie Słowa Bożego sprawiało mi wielką radość, a 
także uczyło chrześcijańskiego życia. Zdałam sobie sprawę, że mimo, iż
 uważałam się za osobę wierzącą, tak naprawdę żyłam w grzechu, żyłam 
daleko od Boga. On był zawsze w moim życiu, ale nie był na pierwszym 
miejscu. Nie umiałam dla Niego zrezygnować z przyjemności doczesnych.
 Rozważanie Słowa Bożego doprowadziło do tego, że zaczęłam widzieć 
sprzeczności między tym, co jest w Biblii a tym, czego uczył mnie 
Kościół. Później zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę niektóre różnice i
 niejasności były cały czas i zauważałam je już wcześniej, ale nie 
zastanawiałam się nad tym. Teraz jednak nie dało mi to spokoju. Uważałam
 Biblię za autorytet i chciałam być w zgodzie z Bożym Słowem i z własnym
 sumieniem. Zaczęłam czytać w Internecie o różnych Kościołach i 
Wspólnotach. Zdziwiłam się bardzo, kiedy odkryłam, że jest ich tak 
wiele. Dotychczas nie miałam o tym pojęcia. Moje rosnące zainteresowanie
 innymi wyznaniami chrześcijańskimi kryłam dla siebie. Nikt nie miał 
pojęcia, że powoli myślę nad zmianą wyznania. W tym też czasie 
przypomniałam sobie o dawnym koledze, który zmienił wyznanie. 
Odświeżyłam kontakty, by dowiedzieć się więcej o jego wspólnocie. On 
należał do Kościoła Chrześcijan Dnia Sobotniego. Przez pewien czas 
interesowałam się tym Kościołem, ale kiedy dowiedziałam się, że oni nie 
uznają bóstwa Chrystusa, odpuściłam sobie. To był marzec 2005. 
Interesowały mnie wtedy bliżej takie wspólnoty jak Luteranie, 
Adwentyści, Baptyści i Zielonoświątkowcy.
Pewnego dnia moja mama na pulpicie domowego komputera znalazła plik 
pt. „Wyznanie Wiary Chrześcijan Baptystów” i zaczęło się. Rodzice wpadli
 w panikę, mama się rozpłakała, przeszliśmy długą i nerwową rozmowę. Nie
 była ona dla mnie prosta tym bardziej, że nie wiedziałam wtedy jeszcze,
 do jakiej wspólnoty chcę należeć. Moim jedynym argumentem była Biblia. Kiedy opierałam się cytatami, moja mama powiedziała nagle: „Ja ci nie bronię czytać Biblii, ale po co się tak w to zagłębiać?”
 Ręce mi opadły w tym momencie, bo dla mnie Biblia nie była już książką 
do rekreacyjnego czytania a prawdziwym Słowem prosto od Boga. Atmosfera w
 tym dniu była już tak gorąca, że w końcu uspokoiłam rodziców, że na 
razie jeszcze nigdzie się nie wybieram i nie wiem czy w ogóle, a jeśli 
już to gdzie pójdę. Tata kazał mi jeszcze wszystko przemyśleć. Pewnie 
miał nadzieję, że to chwilowe. Chłopak też się wkurzył i zagroził, że ze
 mną zerwie, jeśli zmienię wyznanie. Nie chciałam go stracić, więc też 
go uspokoiłam. Ale moje poszukiwania nie ustały.
W ostatnią niedzielę maja poszłam pierwszy raz na ewangelickie 
nabożeństwo. Wtedy byłam już zdecydowana, że jeśli już odejdę to właśnie
 do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Ta wspólnota najbardziej mi 
odpowiadała a i kościół był tylko 15 min. piechotą od mojego domu. Po 
południu rodzice dowiedzieli się o tym, że byłam na luterańskim 
nabożeństwie i przeszłam kolejną rozmowę. Powiedziałam im, że poszłam 
tam z ciekawości. Nie byli zadowoleni, że nadal interesuję się tym 
tematem. Tego samego dnia wieczorem wyjechałam do Niemiec. Miałam tam 
zostać do końca września i pracować jako au-pair. Zostałam tylko 2,5 
miesiąca, bo nie dobraliśmy się z rodziną goszczącą (notabene byli 
ewangelikami), ale cenię sobie ten czas, bo miałam dużo chwil, by 
przemyśleć co dalej. W tym czasie byłam na rozdrożu i właściwie przez 2 miesiące nie chodziłam do żadnego kościoła.
 Potem postanowiłam, za namową chłopaka, że jednak zostanę w Kościele 
Katolickim. Przecież przynależność do takiego czy innego wyznania nie 
zbawia, tylko wiara w Chrystusa. Wróciłam do Polski i chodziłam 
grzecznie na msze, ale myśli o zmianie wyznania nie ustawały. Zaczęły 
się studia. Zamieszkałam w Tychach i tylko na weekendy wracałam do domu 
do Czerwionki. Dowiedziałam się, że w Tyskiej parafii ewangelickiej są 
czwartkowe nabożeństwa. Zaczęłam na nie uczęszczać, a w niedziele nadal 
chodziłam na msze do rodzinnej parafii. Nie czułam się z tym dobrze.