środa, 3 kwietnia 2013

Świąt przeżywanie

Święta, święta i po świętach, chciało by się rzec. Takie nietypowe te święta były. Chyba przez tę zimową aurę. Śniegu jest więcej niż przez całą zimę i choć mam już szczerze dość zimowych kurtek, swetrów i bluzek z długim rękawem, to jakoś nawet potrafię zachwycić się tym zimowym krajobrazem. Bo dla mnie to albo prawdziwa, ciepła wiosna albo zima taka właśnie z mnóstwem śniegu.

Świąteczne dni minęły nam bardzo przyjemnie. W pierwsze święta byliśmy u teściów a w drugie u moich rodziców. Dzięki tej ilości śniegu mogliśmy zabrać Bubinkę do kościoła saniami. A już wątpiłam, czy jeszcze je wyciągniemy w tym sezonie. Przyjechała też moja siostra z mężem i córką. Przyjemnie było się spotkać i miło patrzeć, jak kuzyneczki się razem bawią.

Dużo myślałam w czasie tych świąt. Przede wszystkim o sposobie ich przeżywania. Kiedy byłam mała, Wielki Tydzień był szczególnym czasem. W Niedzielę Palmową niosło się do kościoła gałązki bazi. Od Wielkiego Czwartku odbywały się szczególne nabożeństwa w kościele. W Wielki Piątek nie mogliśmy oglądać telewizji i grać na komputerze. Miał to być dzień zadumy nad tym, co stało się na Golgocie. W Wielką Sobotę malowaliśmy jajka a później szliśmy z koszyczkiem poświęcić pokarmy. Wieczorem uczestniczyliśmy ze świecami w uroczystej mszy Wigilii Paschalnej. W niedzielę było rodzinne świętowanie a w drugi dzień świąt odwiedzali nas wujkowie, kuzyn, koledzy by tradycyjnie oblać nas wodą. Wtedy zupełnie nie potrafiłam wczuć się w klimat. Denerwowało mnie, że nie mogę oglądać telewizji w piątek i muszę się smucić. Irytowały mnie dwugodzinne nabożeństwa w kościele. Nie lubiłam (do dziś nie lubię) lania wody w świąteczny poniedziałek.

Teraz wiele się zmieniło. Zmieniłam wyznanie, więc już też w nieco innych nabożeństwach uczestniczę. Są zdecydowanie krótsze choć niemniej uroczyste. Nie przynosimy do kościoła gadżetów w postaci palemki, świecy, koszyczka. Trochę mi tego brakuje, bo jednak miało to swój urok i symbolikę. Teraz jestem też na swoim, tworzę nową rodzinę z nowymi zwyczajami i u nas w Wielki Piątek telewizor i komputer był włączony. I faktycznie zauważyłam, że przeszkadzało mi to w prawdziwym przeżywaniu tego dnia. Nie licząc farbowanych łupinami cebuli kilku jajek na wielkanocne śniadanie, nie zrobiłam żadnej pisanki. Jakoś im starsza jestem, tym mniej mnie to bawi. Za to cieszę się, że w ogóle mieliśmy wielkanocne śniadanie. W rodzinnym domu zawsze mi tego brakowało. Inni spotykali się na świątecznym śniadaniu a my nie, bo każdy wstawał o innej porze, potem każdy wybierał się do kościoła i spotykaliśmy się dopiero na obiedzie. Teraz mogę zrobić po swojemu. Śmigus Dyngus też niespecjalnie mnie uraczył w tym roku. Jedynie tata tak symbolicznie mnie wodą popryskał po umyciu rąk i mąż ciskał we mnie wodę w postaci śnieżek w drodze z kościoła. Ale to akurat mi wystarczy.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dołączam się do pytania:). Kojarzy mi się z Zielonoświątkowcami ale pewnie sie mylę.

      Usuń
    2. Wyznanie ewangelicko-augsburskie. Jestem luteranką :)

      Usuń
  2. Bycie na swoim, cenię sobie najbardziej w święta właśnie... wtedy wszystko wygląda tak jak sobie wymarzyłam :)

    OdpowiedzUsuń