wtorek, 31 lipca 2012

"Mama ma zawsze rację"

Książkę Sylwii Chutnik "Mama ma zawsze rację" nabyłam już jakiś czas temu, ale po drodze miałam jeszcze kilka pozycji do przeczytania, więc tę odłożyłam. W końcu i na nią przyszedł czas.

zdjęcie ze strony wydawnictwa Mamania

Grafika okładki zupełnie do mnie nie przemawia, ale nie oceniam książki po okładce, więc wzięłam się za czytanie. Niestety po przeczytaniu pierwszego rozdziału nie miałam ochoty na więcej.

Czytając: "W aptece chrząkasz przy okienku i z zażenowaniem prosisz o test ciążowy, nad twoją głową pojawia się neon "uprawiała seks" i już wszyscy wiedzą, a najbardziej ten obleśny koleś w kolejce." miałam wrażenie, że dla autorki zajście w ciążę jest czymś wstydliwym a budowanie zdań w drugiej osobie to jakby twierdzenie, że to zjawisko powszechne i tak było również u czytelniczki. Czytam dalej: "Potem chwila z sikaniem i aplikatorem, z którego kapią Krople Grozy na specjalną płytkę." Że co? Krople Grozy?! Autorka chyba nie bardzo ucieszyła się na wieść o ciąży. Moja ciąża była zaplanowana i bardzo się cieszyłam, że się udało i mimo nielicznych ciążowych dolegliwości wspominam ten czas bardzo pozytywnie. Ale jak któraś w ciąży jeszcze nie była, poniższe opisy mogą skutecznie zniechęcić do powiększenia rodziny: "Z tygodnia na tydzień puchniesz, stajesz się banią wypełnioną wodą, którą trzeba toczyć ze sobą na imprezy." i dalej: "A tymczasem brzuch rośnie, dołącza do niego tyłek. Sterczy teraz niczym u diwy operowej. Pod nim dwie kolumny: to uda, na których kwitnie siatka żylaków." Czytając takie teksty miałam ochotę krzyczeć WCALE NIE! NIE! NIE ZGADZAM SIĘ! A po porodzie co? "I mimo że zapisałaś się na wypasioną gimnastykę, i zawsze po chipsach robisz pięć przysiadów, to ON tam jest. Niekończący się zwał skórny, ten alien." Też mam pociążowy brzuch, ale zamiast kupować wyszczuplające majtasy próbuję go zaakceptować a nawet traktować jak swego rodzaju trofeum, pamiątkę po tym cudownym stanie.

Po lekturze pierwszego rozdziału rzuciłam książkę w kąt na kolejne kilka tygodni. Ostatnio wróciłam do niej. Mimo, iż książka nie zrobiła na mnie dobrego pierwszego wrażenia, to nie powinnam się zrażać. Przeczytałam do końca. I choć czytało się dość szybko, bo rozdziały krótkie, to jednak klimat pierwszego rozdziału rozciąga się na kolejne. Nie wiem, czym kierowała się autorka wybierając tytuł swego dzieła, ale jakoś nijak mi to do całości nie pasuje. Książka napisana jest z humorem. Szkoda tylko, że mam zupełnie inne poczucie humoru i być może nie rozumiem ironii, więc czytając o "krzcie" i "dwóch mamach" wychodziłam z siebie. Wychodzi na to, że jestem fanatyczką religijną i homofobem. Trudno, jakoś muszę z tym żyć.

Podsumowując, książka Sylwii Chutnik, jest jedyną pozycją wydawnictwa Mamania, która nie przypadła mi do gustu.

3 komentarze:

  1. Krople grozy?! O Matko!! Chyba krople szczęścia... Zastanawiałam się nad kupnem - teraz już nie kupię na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Ciebie i wielbię za tą recenzję! Myślę dokładnie tak samo :D

    OdpowiedzUsuń